Dla wszystkich fanów Michaela Kamena i Bryana Adamsa. Dla lubiących latynoskie dźwięki, dobrą zabawę i tańce. Dla ludzi lubiących odprężającą i miłą dla ucha muzykę. W końcu dla fanów filmu Jeremy’ego Levena i osób gustujących w takich romantycznych produkcjach, tudzież klimatach. Dla zakochanych… Dla wszystkich tych osób idealnie nadaje się właśnie ta płyta.
Dziesięć pozycji, z czego pierwsza to niezapomniana, prześliczna piosenka Adamsa, „Have You Ever Really Loved a Woman?” (nominowana do Oscara, Złotego Globu oraz Grammy i obecna także na jego płycie „18 Till I Die”). Jeśli ktoś ją uwielbia, to siłą rzeczy polubi także album, który utrzymany jest w dokładnie takim samym tempie i nastroju. Przez cały czas trwania krążka do naszych uszu docierają bardzo przyjemne, rytmiczne i z reguły skoczne dźwięki, przywodzące na myśl zarówno film, nadmienioną piosenkę, jak i ogólnie kulturę latynoamerykańską. Co ciekawe, na płycie znajduje się jeszcze jedna piosenka – z tym, że została dość sprytnie wkomponowana w muzykę oryginalną. Mowa o “Has Amado Una Mujer De Veras?” występującej tu pod nazwą „Love At First Sight (Mother And Son)” – śpiewana w duecie, nieco bardziej spokojna od piosenki Adamsa, choć też przezeń napisana i oparta na dokładnie tej samej linii melodycznej. Zresztą i traktuje ona o tym samym, czyli… o miłości.
Na resztę płyty składa się już tylko i wyłącznie partytura Kamena. Trzeba przyznać, że kompozytor dobrze wywiązał się z zadania, jakie mu powierzono – jego muzyka jest śliczna, często fascynująca i miejscami naprawdę magiczna. No i, jak już pisałem, czuć bijącą od niej atmosferę dawnego Meksyku wraz z przyległościami. Zdecydowana większość utworów opiera się na jednym i tym samym motywie przewodnim, co może wydać się nieco monotonne. Na szczęście brak bogactwa tematycznego nadrabia instrumentarium i kolejne, ciekawe aranżacje. Brakuje też, częstego w danym gatunku filmowym, ‘zamulania’ – wszystkie utwory są wesołe, mniej lub bardziej tętnią życiem i wszechobecnym romansem. Tenże ilustruje głównie hiszpańska gitara, sekcja skrzypiec oraz dość niewielka orkiestra, która choć ani razu nie ‘wybucha’ w pełni, to potrafi oczarować (kapitalne „I Was Born In Mexico”). Oczywiście momentami wchodzą też, w zależności od sytuacji i inne instrumenty, a nawet i delikatne chóry żeńskie (przepiękna końcówka „Dońa Julia”). I chociaż muzykę tę trudno nazwać szaloną, to jednak dominuje zabawa w czystej formie.
Mimo to, Kamen nie zapomina o bardziej poetyckich fragmentach, choć te w ogólnym rozrachunku stanowią zdecydowaną mniejszość. Z pewnością zaliczyć doń trzeba fragmenty „Don Juan” i „Don Alfonso”, które trącą nostalgią i lekkim smutkiem. Także „Dońa Julia”, choć znacznie żywsza i piękniejsza od obu panów (życie…), składa się z bardziej stonowanych nut. Oczywiście każda z tych kompozycji odwołuje się do konkretnych bohaterów i wydarzeń z nimi powiązanych – te wszystkie Dony w tytułach nie są więc zwykłym wymysłem producentów… Nie brakuje też fragmentów dramatycznych, czy nawet tajemniczych (początek „Hanabera”), ale nawet w nich Kamen puszcza wodze fantazji – z początku ciche i niewinne kawałki, potrafią więc nagle oszołomić feerią dźwięków, przechodząc w roztańczone wspomnienia tytułowego bohatera, by chwilę później powrócić znów do formy refleksji. Warto też zwrócić uwagę na świetną żonglerkę motywami arabskimi w „Arabia”, które mieszają się z typowo tanecznymi, znanymi z europejskich salonów melodiami. A już zupełną gratką jest wariacja na temat klasycznego i bardzo znanego motywu z „Carmen” (często wykorzystywanego, jako ilustracja pogoni – szczególnie w kreskówkach), w drugiej minucie „Don Alfonso”…
Takie przykłady można mnożyć, jednak wszystkie sprowadzają się do jednego – Kamen bawi się na całego, bawią się więc i słuchacze! Pomaga w tym także zarówno rozsądny dobór materiału, jak i przystępny, w pełni zadowalający czas trwania albumu. Choć wymagająca skupienia, lekko jednostajna i chwilami leniwie sącząca się z głośników, ta niezwykle barwna i jakże emocjonalna muzyka daje w rezultacie mnóstwo frajdy, a mnogość oryginalnych rozwiązań, detali i smaczków oraz niezwykle nastrojowa aura sprawiają, iż łatwo się w niej zatracić. To wyśmienita, pełna pasji i namiętności ilustracja, która z pewnością rozgrzeje niejedno serducho.
P.S. Nie jest to co prawda cała muzyka z filmu, ale na szczęście zawarto tu wszystkie ważniejsze tematy i melodie. Na dobrą sprawę brakuje jedynie zabawnego „Loco Loco”, które kompozytor stworzył wraz z zespołem Sol de Mexico, a które przewija się w jednej scenie – patrz filmik; a także, jak to zwykle u Kamena bywa, fragmentu klasyki, jaką w tym przypadku stanowi Mozart i jego „La Ci Darem La Mano” z „Don Giovanni”. Brakuje też dwóch piosenek – „El Toro Relajo” i „No Me Quieras Tanto” w wyk. Seleny i grupy Sol de Mexico. Tekst ten jest z kolei poprawioną i uzupełnioną wersją recenzji napisanej dla portalu film.org.pl.
Naprawdę magiczna muzyka jak i sam film, który gorąco polecam i oczywiście trafna recenzja