Thomas Newman powiedział kiedyś, że "Muzyka potrafi być ponadwymiarowa i niekoniecznie opisywać to, co widać". Kompozytorzy za pomocą dźwięków potrafią wzbudzać w nas emocje, o które sami byśmy siebie nie podejrzewali. Oczywiście niewiele jest ścieżek dźwiękowych, które potrafią zajrzeć naprawdę głęboko w duszę człowieka. Często muzyka w filmie jest tylko kolejnym efektem dźwiękowym, nie pełniącym żadnej wzniosłej funkcji. Zdarzają się jednak i takie przypadki, w których obraz bez muzyki całkowicie straciłby na wymowie – stałby się tylko serią niezrozumiałych obrazów. Jakiś czas temu miałem okazję oglądać taki film, a były to "Lalki" w reżyserii Takeshi Kitano.
"Lalki" to obraz niejako inspirowany tradycyjnym japońskim teatrem lalkowym, przedstawiający trzy historie miłosne. Bohaterami filmu są: para enigmatycznych kochanków wędrujących przez współczesną Japonię, starzejący się boss yakuzy niespodziewanie spotykający swoją narzeczoną sprzed lat oraz sławna piosenkarka i poszukujący kontaktu z nią oddany wielbiciel. Film jest przede wszystkim niezwykłą ucztą dla oczu – piękne zdjęcia, dopracowanie najmniejszych szczegółów i wyrafinowanie stylistyczne robią ogromne wrażenie. Jednak prawdziwe piękno filmu wydobywa muzyka, której autorem jest Joe Hisaishi.
Jest to bez wątpienia jedna z najbardziej niezwykłych ścieżek dźwiękowych tego kompozytora. Nie ma tutaj przepychu ani finezyjnych orkiestracji znanych z innych jego dzieł, tylko surowe i chłodne syntezatory. W pewnym sensie można powiedzieć, że Hisaishi w tej ścieżce dźwiękowej powraca do swoich źródeł, czyli minimalizmu. Trudno znaleźć tutaj jakikolwiek temat czy melodię. Całość ogranicza się przede wszystkim do elektronicznych pejzaży ożywianych przez dźwięk prawdziwego fortepianu – jedynego żywego instrumentu na tej płycie. W ostatnim utworze "Dolls" pojawia się także kobieca wokaliza, która zdaje się być najjaśniejszym punktem całego krążka. Dominujące są jednak przede wszystkim syntezatory i różne sample, co w pewnym sensie jest charakterystyczne dla wszystkich ścieżek dźwiękowych, jakie Joe Hisaishi skomponował do filmów Takeshi Kitano.
Wielu osobom zapewne nie spodoba się to dokonanie Hisaishiego. Kompozytor, który słynie z wyrazistych melodii i potężnych orkiestracji nagle porzuca to wszystko dla elektronicznego minimalizmu, czy nawet ambientu. Kiedy jednak zobaczy się sam film, wszelkie wątpliwości znikają. Te wszystkie ascetyczne i sterylne dźwięki tworzą w nim niezwykły klimat. Pojawia się uczucie pewnego odrealnienia i zbiór pięknych obrazów Kitano nabiera nagle innego, głębszego znaczenia. Zamiast niezwykłą estetyką i subtelnością fabuły zaczynamy fascynować się emocjami, które wręcz wylewają z ekranu. To jeden z największych paradoksów, jakie kiedykolwiek widziałem – oto niezwykle surowa, syntetyczna muzyka wyzwoliła z obrazu niesamowite emocje. Minimalizm Hisaishiego pozostawia tutaj też mnóstwo niedomówień, które widzowi dają dużo miejsca na własną interpretację. W filmie Kitano nic nie jest powiedziane wprost – w ogóle bardzo mało w nim dialogów – a mimo to widz bezbłędnie odnajduje jego znaczenie.
Na płycie znajdziemy zaledwie pięć kompozycji, które łącznie trwają około 20 minut – to bardzo mało. Niemniej jest to cała muzyka, jaka została użyta w filmie. Jest to jeden z tych obrazów, w których niezwykle istotną rolę odgrywa też cisza, a poza tym niektóre utwory są w nim wykorzystywane kilkukrotnie. Z tego powodu płyta jako autonomiczne dzieło może zawodzić. Jest zbyt stonowana i krótka, aby wyczuć w niej niezwykły klimat filmu. Dlatego mimo swojej genialnej współpracy z obrazem, poza nim pozostaje tylko kolejną ciekawostką w karierze Joe Hisaishiego. I to ciekawostką o tyle istotną, że jest to ostatnia współpraca tego kompozytora z Takeshi Kitano. Wszystkie swoje następne filmy słynny japoński reżyser powierzył innym kompozytorom. Jaki był oficjalny powód zerwania tej niezwykle owocnej współpracy, tak naprawdę nie wiadomo. Jednak według mojego znajomego, który jest członkiem oficjalnego fanklubu Joe Hisaishiego w Tajwanie, Takeshi Kitano stwierdził kiedyś, że Hisaishi stał się dla niego zbyt drogim kompozytorem. Nikt jednak nie wie ile w tym było z żartu a ile z faktycznego powodu zerwania współpracy.
Tak więc w kilku ostatnich słowach chciałbym jednak polecić tę płytę, ale tylko tym, którzy widzieli film. Prawdziwe piękno tej muzyki można dostrzec dopiero po zrozumieniu jej prawdziwej funkcji. Poza tym to dość nietypowe wydawnictwo w karierze Joe Hisaishiego, które zasługuje na chwilę uwagi.
Tak, to faktycznie ciekawostka w karierze Hisaishiego i próby wczucia się w tę muzykę bez znajomości filmu są właściwie bezcelowe, za to w połączeniu z obrazem sprawdza się wręcz wybitnie.
Jeden z moich ulubionych filmów Kitano, ale score ma już niestety najsłabszy. Oczywiście jest to spowodowane naturą samego obrazu, tam muzyka wypada znakomicie, ale jako samodzielne dzieło już się tak dobrze nie broni.
Faktycznie, muzyka nie porywa, niemniej nawet bez znajomości filmu potrafiła mnie zaciekawić, w czym pomaga bardzo także sposób płytowej prezentacji
Czy redakcja planuje robić TOPy słynnych kompozytorów?
Na razie zajęci jesteśmy corocznymi plebiscytami, ale w przyszłości, kto wie?! 🙂
Obecnie TOPy są tylko na filmmusic.pl. Miło by było zobaczyć 20, 30 najlepszych utworów Williamsa czy Goldsmitha z innej perspektywy.