Podstawową różnicą między pierwszą, a drugą częścią „Szklanej pułapki” jest ‘wyjście w plener’. Zamiast ciasnych, klaustrofobicznych korytarzy budynku Nakatomi mamy olbrzymie lotnisko, pełne ogromnych hangarów i terminali. I choć John McClane także i w sequelu musi ganiać po wentylacji oraz skradać się cichaczem, to jednak większa przestrzeń zrobiła swoje – film jest znacznie bardziej widowiskowy i rozbuchany, również pod względem akcji, której jest jakby więcej. Zmieniło się też zawiązanie fabuły i teraz to John poluje na terrorystów, a nie na odwrót. Te zmiany odbijają się w samej muzyce, która, choć utrzymana w tym samym klimacie i stylistyce, jest względem oryginału bardziej doniosła i bogatsza tematycznie.
Mimo iż Michael Kamen większość pomysłów ilustracyjnych zwyczajnie skopiował na potrzeby drugiej części, to w wielu momentach porzucił niewygodny underscore na rzecz wybuchowej muzyki akcji – często do przesady monstrualnej, aczkolwiek nie przytłaczającej, lecz z powodzeniem podkreślającej ekranowe wydarzenia (a i w wielu momentach ustępującej kolejnym wybuchom i wystrzałom). Wyraźnie słychać to już na podstawowym wydaniu Verese, które, pomimo dość krótkiego czasu trwania i ogólnie bijącej odeń ‘taniości’, zdołało zebrać wszystkie najważniejsze tematy. Fanowski głód pozostał jednak niezaspokojony. Czy wydane w tym roku i wyprzedane niemal na pniu (jedynie 3 tys. kopii), dwupłytowe Deluxe Edition od tej samej wytwórni coś w tej kwestii zmienia?
Cóż, rozszerzony album powinien z pewnością zadowolić największych maniaków tematu/kompozytora, lecz z drugiej strony nie jest on doskonały i na dobrą sprawę muzyka nie zyskuje nań nowego wymiaru. Oczywistym jest znacznie lepsza jakość nagrania oraz kompletny zapis ilustracji (wraz z bonusami). Także pod względem estetycznym Deluxe bije wydanie z lat 90. (acz i tu zdarzają się wpadki – patrz foto). Trudno jest jednak przyrównać wznowienie Varese do ubiegłorocznego tryumfu La-La Land w postaci limitowanego wydania soundtracku z części pierwszej (który wytwórnia ta sama zdystansowała, wydając niedawno rozszerzony album z… części trzeciej). Pomijając drobne wpadki techniczne (ponoć niektóre egzemplarze mają wadliwie nagraną ścieżkę nr. 18 z pierwszego krążka) to, paradoksalnie względem samego filmu, skala ‘wydarzenia’ jest tu zwyczajnie nieco mniejsza.
Owszem, raz jeszcze lepsza jakość nagrania pozwala dogłębnie wniknąć we wszelkie detale i smaczki, tak charakterystyczne dla muzyki tej serii (tu warto wspomnieć choćby dzwony w opisującym pojedynek wokół kościółka „Fight with Sentry / Fight at the Church Continues”), a pełna ścieżka dźwiękowa (no, prawie – gdyby się czepiać, to zabrakło paru, wybrzmiewających na daaalekim tle piosenek, jak „Carol of the Bells” na lotnisku; oraz hitu „Let it snow!” zamykającego film) przynosi niezaprzeczalne korzyści słuchaczowi. Lecz, o ironio, nowych i autentycznie wartościowych fragmentów nie ma znowu tak wiele i, jak pisałem, nie zmienią one raczej naszego podejścia do całości partytury – a co mniej cierpliwych i bardziej wyczulonych mogą nawet mocniej odrzucić. Nadal jest to bowiem pozycja silnie związana z filmem, często do bólu instrumentalna i przez to niełatwa w odbiorze. Tym bardziej nie powinno więc dziwić, iż lista nowości, które warto wymienić i przesłuchać jest stosunkowo krótka, a jej znaczna część występuje na drugim krążku.
Mam tu na myśli oczywiście wielki finał, na który składają się utwory od „Dick-Head” do „Fight on the Wing Continues” (przy czym ten pierwszy w większości powiela materiał z „The Terminal” z pierwotnego wydania). Znacznie rozszerzono także ilustrację do wspomnianej sceny bitwy wokół kościółka i następującego po niej pościgu skuterami śnieżnymi („Fight with Sentry…”, „Shootout and Snowmobile Chase”), jak i całej konfrontacji McClane’a z generałem Esperanzą tuż po wylądowaniu tego drugiego („Meeting Esperanza”, „John Punches Esperanza”). Natomiast wisienką na torcie jest skrócona, bardziej konkretna i dramatyczniejsza w swej wymowie aranżacja słynnej „Finlandii” Sibeliusa, którą Kamen wplótł we własne nuty przy finalnym lądowaniu samolotów. Oczywiście znana z podstawowego albumu, 7-minutowa wersja pod napisy końcowe także się tu znalazła. To zdecydowanie ‘gwiazdy’ tego wydania, prezentujące niewiarygodnie bogaty action score, który częstokroć przytłacza słuchacza – nie tylko swą potęgą brzmienia oraz ogromem materiału, ale i zaskakującymi rozwiązaniami techniczno-melodycznymi. Naprawdę to, co miejscami wyczynia tu orkiestra potrafi przyprawić o ból głowy (świetna jest chociażby praca skrzypiec w „Chasing the Jet”). Wrażenie to nasila się zwłaszcza dziś, kiedy już nikt w kinie mainstreamowym (może poza Powellem) nie pisze muzyki akcji z taką werwą, siłą i finezją, a jednocześnie z taką dbałością o szczegóły.
Pod tym względem nieco słabiej wypada – zarówno w kwestii pomysłowości, jak i atrakcyjności – pierwsza potyczka McClane’a z terrorystami w sortowni bagażu („Into the Baggage Area / Baggage Flight”), a następnie masakra w niedokończonym terminalu („Skywalk Shootout”, „Skywalk Aftermath / Looking for a New Miracle”). Muzyka z tych sekwencji ociera się już o zwykłą ścianę dźwięku i zwyczajnie męczy. Podobnież i cała strona dramatyczno-liryczna, która, poza nielicznymi wyjątkami pokroju wielce przejmującego „John Picks Up Doll”, stanowi jedynie osobliwe tło, które w filmie wspomaga emocje, ale na albumie właściwie nie istnieje. To wydanie zresztą dobitnie ukazuje, jak dużo tapety i zwyczajnych przerywników zawiera ten score. Chybione pod względem rozrywkowym, choć dla zainteresowanych tematem na pewno ciekawe, są też wszelkie fragmenty alternatywne, którymi dopełniono drugą płytę, a na które w większości składają się nudne i asłuchalne odrzuty z ostatecznej partytury (a także i „The Doll” w wersji albumowej z poprzedniego wydania). Ze względu na lokalizację można je jednak z łatwością obejść (przy czym wszystkie utwory na obu krążkach ułożono chronologicznie).
Mimo tych wszystkich mankamentów ilustracyjnych, jak i wydawniczych wpadek, muzykę z „Die Hard 2” oraz, przede wszystkim, jej wydanie Deluxe należy jednak (d)ocenić jak najbardziej pozytywnie. To naprawdę solidna pozycja, która w końcu doczekała się solidnej edycji płytowej. Edycji co prawda nadającej się głównie na świąteczny prezent dla fanów filmu, twórczości Kamena i/lub tej konkretnej stylistyki muzycznej… ale przecież do nich właśnie skierowanej i z takich powodów wydanej.
0 komentarzy