Bliska przyszłość, rok 2019. Przez ostatnie lata tajemnicza choroba gnębiła ludzi, zamieniając ich w wampiry tak, że teraz to one stały się panującą i dominującą rasą na naszej planecie. Niewielka resztka, których ominęła tajemnicza choroba, służy teraz jako zwykły pokarm dla rządzących światem wampirów. Jednak i one nie mają się z czego cieszyć, gdyż "pokarmu" jest coraz mniej, co również skazuje ich na zagładę. Brzmi ciekawie? Tak właśnie sądziłem wybierając się do kina na "Daybreakers". Gdyż tak, jak wampiry spragnione są krwi, tak ja spragniony jestem ujrzeć wreszcie dobry film o wampirach. Niestety, po seansie "Daybreakers" moje pragnienie nie zostało zaspokojone. Początek filmu braci Spierig prezentuje się naprawdę dobrze, klimatycznie pokazując wizję świata rządzącego i zamieszkanego przez "dzieci nocy". Niestety im dalej, tym bardziej przemienia się on w typowy film akcji. I to niestety ze wszystkimi swoimi typowymi wadami, jak schematyczność czy efekciarskość. Szkoda, gdyż pomysł posiadał potencjał. A tak film można jedynie pochwalić od strony technicznej – za dobre zdjęcia, efekty specjalne, scenografię i za klimatyczną muzykę.
Najzagorzalsi miłośnicy muzyki filmowej powinni kojarzyć Christophera Gordona ze ścieżek dźwiękowych do takich filmów telewizyjnych jak "Moby Dick", "Ostatni Brzeg", czy też "Miasteczko Salem". Szerszemu gronu Christopher Gordon może być znany, jako jeden z trójki kompozytorów muzyki do filmu "Pan i Władca. Na Krańcu Świata" Petera Weira. Wszystkie te prace zostały pozytywnie przyjęte przez krytyków. Przy "Daybreakers" Gordon po raz kolejny udowadnia, że jest nietuzinkowym kompozytorem, na którego warto zwrócić uwagę.
Przy wszystkich moich pochwałach kierowanych w stronę Gordona, muszę zaznaczyć, że muzyka do "Daybreakers" nie zalicza się do łatwych w odbiorze i nie każdemu się spodoba. Ja sam potrzebowałem trochę czasu, aby się przekonać do jej ciężkiego, chłodnego i przede wszystkim mrocznego klimatu. Tylko, że muzyka ta z założenia nie miała być ani miła dla ucha, ani przyjemna w odbiorze. Nie należy zapominać, że mamy do czynienia ze ścieżką dźwiękową do horroru, gdzie jedną z ważniejszych cech jest odpowiednie budowanie atmosfery oraz napięcia. I cel ten Christopher Gordon w pełni osiąga, serwując nam bardzo klasyczną w brzmieniu ilustrację, opartą prawie wyłącznie o orkiestrę. Tym samym zdecydowanie bliżej "Daybreakers" do "Draculi" Wojciecha Kilara, czy też "Wywiadu z Wampirem" Elliota Goldenthala, niż np. do ilustracji Paula Haslingera do serii "Underworld".
Jak na rasową muzykę do horroru przystało, partytura Gordona doskonale współgra z filmem, walnie przyczyniając się do budowania klimatu, a kiedy trzeba potrafi też przestraszyć i chwycić za serce potężnym, orkiestrowym brzmieniem. Próbkę tego możemy usłyszeć w otwierającym album "Immolation", gdzie po niepokojącym i przejmującym początku słuchacz zostaje dosłownie zbombardowany potężnymi fanfarami. Większość albumu to jednak muzyka ciężką, ponura, a miejscami wręcz depresyjna, która sączy się niepokojąco w tle ("Nightfall", "Subsider", "Blood Lust"). Mamy więc sporo underscore’u, suspensu, ponure partie smyczków i oczywiście złowieszczy, czasem zawodzący, innym razem krzyczący chór. Jest w tej ścieżce dźwiękowej coś takiego, że momentami można naprawdę poczuć krople zimnego potu plecach. I za to należy się kompozytorowi szczególne uznanie – bo czyż i nie tego właśnie oczekujemy od muzyki do horroru?
Oprócz typowej oprawy dla filmów grozy, otrzymujemy również dość ciekawą muzykę akcji. Action score w "Daybreakers" jest oparty prawie wyłącznie o instrumenty perkusyjne, czego najlepszym przykładem są takie dynamiczne utwory, jak "On the Run" czy "Ambush". Ale i on jest dość ciężki, przez co dla wielu stanowić może wyzwanie – miłośnicy ostrzejszego grania powinni być z kolei zadowoleni. Chwilę wytchnienia oferuje utwór "The Winery And The Cafe" z bardzo ładną i delikatną melodią, która jeszcze parę razy da nam o sobie znać. Jednak, co jest wręcz symboliczne dla tej płyty, ten króciutki, romantyczny motyw bardzo szybko cichnie, a następnie w jego miejsce wchodzi złowieszczy chór.
To co stanowi o sile tej muzyki, to iście epicka końcówka. Pierwszy przedsmak stanowi dramatyczne "Into The Sun", gdzie pod koniec otrzymujemy doskonały popis chóru, rodem z rewelacyjnego "Matrix: Rewolucje" Dona Davisa. Ale to dopiero początek, gdyż prawdziwy popis swoich umiejętności Christopher Gordon daje w "Spreading The Cure". Ten ponad 11-minutowy "kolos" rozpoczyna się wspaniałym, pełnym smutku i niepokoju solo na wiolonczelę. Kiedy wiolonczela cichnie, powoli daje o sobie znać chór, który szybko zagłuszają potężne fanfary, z czasem także cichnące. I kiedy myślimy, że jest już po wszystkim, do akcji wkraczają instrumenty perkusyjne wspomagane potężną sekcją dętą. A potem daje wreszcie o sobie znać cała orkiestra. Potężny i naprawdę warty poznania jest to utwór. Ale czy najlepszy na płycie? Otóż nie, gdyż następujący po nim "Daybreak" jest klasą samą w sobie. O ile reszcie ścieżek można zarzucić przyciężkie brzmienie, brak melodyjności, tak ten idzie w bardziej przystępne nuty, oparte w dużej mierze o motyw z "The Winery And The Cafe". Tym razem jednak kompozytor pozwala tematowi w pełni się rozwinąć, nie przerywając go żadnym chórem – tym samym, na zakończenie otrzymujemy bardzo ładny, melodyjny utwór, który powinien zadowolić nawet tych, którym większość tej partytury się nie spodobała.
Po za muzyką Christophera Gordona na płycie znalazła się jeszcze piosenka "Running Up That Hill" w wykonaniu zespołu Placebo. I choć nie przepadam za coverami, tak muszę przyznać, że chłopakom z Placebo naprawdę ciekawie udało się prze aranżować piosenkę, którą w oryginale śpiewała Kate Bush. W dodatku nie odnosi się też wrażenia, żeby piosenka była upchana na siłę, czy też kolidowała z resztą płyty (zresztą była obecna już w zwiastunie filmu). Dlatego też zaliczam ją na poczet plusów tego soundtracku.
Jestem świadom, że dla niejednego słuchacza "Daybreakers" może być ciężkim orzechem do zgryzienia – przebrnięcie przez album, który swoimi 70-minutami potrafi przytłoczyć, nie jest zadaniem łatwym. Nie jest to też jedna z tych ścieżek dźwiękowych, do których chętnie się wraca. Ponure, ciężkie, miejscami wręcz przygnębiające brzmienie mówi samo za siebie. Dlatego też będę ostrożny z wychwalaniem tej ścieżki pod niebiosa i – nie chcąc zostać później potępionym – nie zamierzam polecać jej każdemu. Nie można jednak Gordonowi odmówić stworzenia muzyki nietuzinkowej – muzyki z pazurem (czy też bardziej z kłem), która doskonale spisuje się w filmie, ale i też nie najgorzej radzi sobie poza nim, budując niesamowitą atmosferę strachu i przerażenia. Jako muzyka do filmu grozy, ścieżka ta spisuje się bezbłędnie. Szczególnie na tle dzisiejszych, syntetycznych ilustracji horrorów, "Daybreakers" brzmi nad wyraz oryginalnie, przywracając tym samym klasę gatunkowi. To naprawdę rasowa, dojrzała, pełnokrwista ilustracja, jakich nie ukazuje się dziś już zbyt wiele.
Świetna muzyka, najlepsza z ostatnich paru lat jeśli chodzi o horror.
Coś w tej muzyce potrafi poruszyć. Polecam też Ostatni Brzeg.