Wojciech Golczewski jest zapewne dla większości naszych czytelników postacią nieznaną, co jednak nie powinno dziwić. Jako młody kompozytor, budujący swoją pozycję w branży, musi dopiero wywalczyć sobie rozpoznawalność. Nie mniej istotne wydaje się to, że swoją karierę związał z zagranicznymi, niezależnymi produkcjami. W jego filmografii znajdziemy więc obrazy z Australii, Kanady, Islandii i Norwegii.
W ostatnim z tych krajów powstał thriller „Dark Souls”. Jest to kino specyficzne, które z pewnością nie każdemu przypadnie do gustu. Krwi w nim nie brakuje (filmowy morderca sprawnie wkręca się wiertarką w głowy swoich ofiar), ale całość ma raczej niespieszny rytm. Sama fabuła budzi mieszane uczucia, a nad całością unosi się kampowy duch.
Szczególnie w kontekście tej ostatniej cechy zaskakuje pewna staranność w wykorzystaniu muzyki. Ścieżkę dźwiękową zasadniczo można podzielić na dwa bloki. Pierwszy z nich związany jest z gatunkową tożsamością filmu, a zatem służy on budowaniu napięcia i pełnej grozy atmosfery. Golczewski unika tu sztampy, sięgając po raczej eksperymentalną formę. Ucieka od tematów, gęstych faktur, czy natrętności perkusji ku dość luźno splecionym ze sobą dźwiękom. Tworzą one rodzaj niepokojącego, ale zarazem irytującego podkładu. Są to bowiem dźwięki celowo nieprzyjemne, budzące niezbyt sympatyczne skojarzenia (z nieszczęsną wiertarką na czele). Co ciekawe, pomysł ten kojarzy się z o rok późniejszą „Dziewczyną z tatuażem” Trenta Reznora i Atticusa Rossa.
Drugi blok jest znacznie bardziej przystępny. Wiąże się z liryczną warstwą filmu. Golczewski, jak na polskiego kompozytora przystało, opiera go na wyrazistym fortepianowym motywie. Łagodność podszywa przy tym niepokojem, dzięki zadziornym brzmieniom smyczków („30 Days”). Kompozytor jawi się zresztą jako sprawny melodysta. Nie siląc się tu na formalną, ani stylistyczną oryginalność, tworzy tematy o indywidualnym rysie i sporej dawce, niewymuszonych emocji. Czuć w nich ciężar uczuć, ale i swego rodzaju romantyczną lekkość. Te dwa elementy najlepiej łączą się w poruszającym „Ordinary Day”. Utwór ten karze zresztą myśleć o przyszłości Golczewskiego nie w thrillerach, ale raczej wymagającym kinie obyczajowym.
W kontekście samego filmu liryczna warstwa muzyki wypada również bardziej korzystnie. Reżyserzy sprezentowali kompozytorowi kilka naprawdę długich sekwencji, których właściwie jedyną rolą jest towarzyszenie muzyce. Mroczny underscore znacznie łatwiej ginie, ale i taka jest jego funkcja – ma raczej podskórnie budować napięcie, niż po herrmannowsku epatować horrorem, czy mocnymi dźwiękami podkręcać akcję. Zdarzają się oczywiście mocniejsze momenty, jak industrialne „Factory”. Większe wrażenie w obrazie robi jednak wyciszone „Morgue”.
„Dark Souls” jest przy tym dość trudne do przełknięcia. Dużo, ciężkiej, celowo nieprzyjemnej muzyki odstrasza. Wydanie powinno zresztą zostać nieco skrócone. Niektórym słuchaczom może jednak przypaść do gustu sugestywny, mroczny klimat, uzupełniony znacznie bardziej przystępnym liryzmem. Z pewnością nie jest to praca banalna i pokazuje spory potencjał drzemiący w Golczewskim – utalentowanym melodyście, z tendencją do eksperymentowania. Jestem ciekaw, co z takiego połączenia jeszcze wyniknie.
0 komentarzy