Film Elio Quirogi, "The Dark Hour" (nie mylić z "The Dark Hours" Paula Foxa), to hiszpański thriller, łamane przez horror, o grupie ludzi uwięzionej w podziemnych pomieszczeniach, w których czai się śmiertelny wróg gotów zabić ich wszystkich. Oczywiście, po drodze ekranowym postaciom zabraknie pożywienia, lekarstw, sił witalnych, czyli coś, co dobrze już znamy. Jak wiemy, przy tego typu produkcjach fundamentalną, wręcz rolę odgrywa muzyka. Kiedy widz odczuwa powolne znużenie, czasami jest to jedyna metoda, by skupić jego uwagę. Z kolei, kiedy film jest dobry, potęguje wrażenie i wgniata w fotel. Do oddania nastroju grozy, producenci zaangażowali urodzonego w Barcelonie kompozytora Alfonsa Conde. Znany jest głównie z filmów produkowanych w jego rodzinnym kraju: "Chihuahua", "Excuses!", czy "The Abandoned". W bieżącym roku wyszedł kolejny z jego udziałem: "No-Do". "La Hora Fria" (oryginalny tytuł) premierę miał dwa lata wcześniej i o ile fabuła nie przedstawia się szczególnie imponująco, o tyle sama oprawa muzyczna prezentuje się naprawdę okazale.
Muzyka ilustracyjna ma to do siebie, że oprócz przekazania atmosfery, powinna także odzwierciedlić emocje bohaterów. Według mnie, dobra ścieżka dźwiękowa to ta, która daje słuchaczowi jasny obraz, przez co jest on w stanie wyobrazić sobie, co w danej chwili dzieje się na ekranie, nawet wtedy, gdy filmu nie widział. Przykładowo, sztuka ta udała się niedawno zespołowi Thee Maldoror Kollektive przy okazji filmu "Proxima", czy też Mike’owi Pattonowi (ex-Faith No More, Tomahawk) na płycie "A Perfect Place" do filmu o tym samym tytule. Teraz do tego grona zaliczyć można również Alfonsa Conde. Powyższe założenia wypełnił doskonale. Wiemy, kiedy bohaterowie się boją, a kiedy są spokojni, bo nieświadomi zbliżającego się niebezpieczeństwa. Wiemy, kiedy uciekają w popłochu, a kiedy są bezradni i pogodzeni z rychłą śmiercią.
Muzyka pełna jest dysonansów i zmian tempa. Raz jest zadziwiająco spokojnie. Wydaje się, że aż za bardzo, by chwilę potem wciągnąć słuchacza w prawdziwy symfoniczny wir. Kompozytorowi towarzyszy, oczywiście, orkiestra symfoniczna, a ich wspólne dzieło jest niewątpliwym przykładem na to, że wciąż jest to najlepszy sposób na oddanie ludzkich napięć, niepokojów i lęków, a zarazem mrożącego krew w żyłach klimatu makabry. Jest mrocznie, niepokojąco, momentami strasznie i przerażająco. Album charakteryzuje umiejętne budowanie napięcia oraz manipulowanie uczuciami odbiorcy przy jednoczesnym trzymaniu ich w ryzach, dzięki czemu nie mamy poczucia psychozy. Wszystko umiejętnie balansuje na granicy wyczekiwania na nieuniknione i strachu ("Ana and Mateo", w której to kompozycji zgrabnie wpleciono fragment piosenki z lat 20’). Budzące respekt jest również to, że kompozytor, niczym aktorzy na deskach teatru, nie bał się upływu czasu i w wielu fragmentach kluczową kreację gra cisza ("First Cold Hour"). Cisza przed burzą.
Conde udało się również to, co do tej pory, dane było nielicznym – wzbudzić moje wzruszenie. Utwór akompaniujący pogrzebowi jednego z bohaterów ("Pablo’s Funeral") porusza i możemy się domyślać, że ta niezmiernie przygnębiająca chwila jest jednocześnie przełomową dla losów fabuły. Ciekawe, czy równie wiarygodnie została przedstawiona ona w filmie. Wydaje mi się też, że w całej tej mrocznej aurze można doszukać się kilku przebłysków nadziei. Takim promykiem, według mnie, jest kompozycja "Judas Tells The Story", która na tle pozostałych, rozpoczyna się naprawdę wesoło i w podobnej konwencji trwa do samego końca. Jednak zaznaczam, iż jest to moja interpretacja.
Z powodzeniem można by użyć jeszcze wielu przymiotników i one także miałyby tu rację bytu, jednak wolę ograniczyć się do jednego: pięknie. Jest, po prostu, pięknie. Smaczku muzyce nadają brzmienia instrumentów dętych, które sugerować mogą inspirację słynnym soundtrackiem Nino Roty do równie kultowego "Ojca Chrzestnego", ale zdaję sobie sprawę, że może to być zbyt daleko posunięte porównanie. Poza tym, instrumentarium jest raczej klasyczne: skrzypce, altówki, wiolonczele, kontrabas idealnie współgrają w odpowiednich momentach z perkusyjnymi talerzami ("A Stranger And The Children"), werblami ("The Alone Kid") lub fletami ("Home Delivery" dodany, jako tzw. bonus track). Wszystko jest doskonale poukładane, a każdy dźwięk ma swoje wyznaczone miejsce. Nie ma mowy o przypadkowości i komponowaniu pod wpływem nacisku czasu. Płyta z muzyką do filmu "La Hora Fria" to skrupulatnie przemyślany monolit, rzeźbiony krok po kroku z mistrzowską precyzją.
Często zdarza się tak, że ścieżki dźwiękowe oderwane od poszczególnych scen robią wrażenie miałkich, nijakich i nużących. Ciężko jest stworzyć muzykę ilustracyjną interesującą samą w sobie, która, na dodatek, może żyć własnym życiem. I chyba właśnie dlatego jest to tak poważana w świecie dziedzina sztuki, a jej kompozytorzy uważani są za prawdziwych geniuszy (oczywiście, tylko Ci dobrzy). W przypadku "The Dark Hour" mamy do czynienia z sytuacją, w której płyty słucha się z niekłamaną przyjemnością oraz skupieniem i często można złapać się na tym, iż zapominamy o tym, że muzyka ta powstała do konkretnego obrazka. Słuchacz, bowiem, sam stworzy sobie własny, być może lepszy niż ten Quirogi.
0 komentarzy