Wariacja na temat historii Pocahontas? Tak. Proekologiczne przesłanie? Jest. Chwilami dłużąca się narracja? Owszem. Przesadna gloryfikacja Indian? Też. Ciutkę rozbuchane ego Costnera? Bywa. Ale te drobne skazy, które tak lubią recytować przeciwnicy „Tańczącego z Wilkami”, nijak nie zmieniają faktu, że jest to film po prostu piękny, przepełniony jakimś mistycznym spokojem i prezentujący we wspaniały sposób coś, co niesłusznie przeminęło dawno temu w Ameryce. Wyjątkowy fresk, który nawet dwie dekady później wciąż potrafi poruszyć i zachwycić. Warto zadać tu jednak pytanie – czy byłby on tym samym dziełem bez muzyki? Czy John Dunbar jadący na spotkanie Indian bez charakterystycznego motywu w tle wciąż robiłby takie samo wrażenie?
Zmarły w styczniu tego roku John Barry był jedną z legend muzyki filmowej i twórcą, bez którego świat tejże byłby znacznie uboższy. Barry stworzył do filmu Costnera muzykę, która zachwyca artyzmem i impresyjnością, niepokoi i porusza, kiedy powinna i porywa niemal w każdym swoim aspekcie, każdym utworze. Kompozytor posługuje się tu zarówno przeciągłym dźwiękiem skrzypiec (bardzo często są one tutaj wykorzystywane, stanowiąc jeden z głównych filarów kompozycji), doniosłym i potężnym brzmieniem trąb i tub, delikatnie zarysowanym fletem, czy harmonijką, jak i subtelnymi chórami żeńskimi. Wraz z rozwojem akcji wplata też, co zrozumiałe, dźwięki i motywy jednoznacznie kojarzące się z rdzennymi mieszkańcami Ameryki, które same w sobie nie są jednak w żadnym stopniu indiańskie. Ta mieszanka robi naprawdę zniewalające wrażenie na słuchaczu, które dodatkowo pogłębia olbrzymia majestatyczność ścieżki. I choć mocnych i potężnych momentów (np. rewelacyjne „The Buffalo Hunt”, czy „Pawnee Attack”), jak i przygody pełną gębą („Ride To Fort Hayes”, „Journey To Fort Sedgewick”) tu nie brakuje, to jednak przeważają głównie nuty spokojne, melancholijne, brzmiące odrobinę leniwie, ale też i niemal dziewiczo.
W zasadzie trudno, naprawdę trudno wyłonić stąd 3-4 najlepsze utwory, gdyż – mimo specyficznego, jednorodnego brzmienia, jaki prezentuje ta ilustracja – każdy jest inny, na swój sposób wartościowy, a zarazem stanowi idealne uzupełnienie pozostałych. Można jednak wyróżnić kilka motywów przewodnich, wokół których Barry osnuł resztę partytury…
– „The John Dunbar Theme” – czyli motyw motywów, serce partytury. Ilustracja nieodzownie towarzysząca głównemu bohaterowi. Spokojny, grany we własnym, jakby nienaruszalnym tempie. Słychać jego zalążki już w trakcie utworu otwierającego płytę/film, jednakże dopiero w drugim rozbrzmiewa w pełni. Stanowi punkt wyjściowy dla większości ścieżek – szczególnie tych reprezentujących Białego Człowieka. Paradoksalnie to także najmniej oryginalny motyw całej pracy, wzorowo oddający romantyczny, niezmienny od lat styl Barry’ego, a co za tym idzie, czerpiący także z jego wcześniejszych prac, ze szczególnym wskazaniem na „Pożegnanie z Afryką” (choć na szczęście nie przynudza, jak tamta praca).
– „The Death Of Timmons” – choć sam tytuł nawołuje tu do konkretnej sceny, to jednak motyw ten można bez przeszkód nazwać motywem śmierci/zagrożenia, gdyż w mniej lub bardziej zmienionej formie powraca w podobnych okolicznościach fabularnych („Stands With A Fist Remembers”, „The Death Of Cisco”). W tej konkretnej wersji wykorzystuje on trochę wątek Johna Dunbara, jednak o bardziej dosadnym niż zwykle brzmieniu.
– „Two Socks – The Wolf Theme” – motyw opisujący najlepszego zdawałoby się przyjaciela Dunbara, czyli wilka „Dwie Skarpety”. W zasadzie jest to nieco zmieniony temat samego Dunbara, jednakże bardziej łagodna, wręcz eteryczna forma oraz położenie nacisku na inne instrumenty i dźwięki czynią zeń osobny – a przy tym jakże ważny w kontekście fabuły – fragment ścieżki. Szkoda jedynie, że taki krótki…
– „Love Theme” – ten, bazujący głównie na flecie utwór, jest jeszcze bardziej refleksyjny i ulotny od poprzedniego, a przy tym bardzo doń podobny. Opisuje oczywiście uczucie/relacje Dunbara i Podniesionej Pięści. Właściwie on także pojawia się już wcześniej, jednakże dopiero tu zaprezentowany zostaje w swej pełnej i najładniejszej wersji. I podobnie, jak temat Dunbara, tak i temat miłosny stanowi typowy standard Barry’ego, który właściwie niczym szczególnym nie wyróżnia się względem filmografii kompozytora.
Mamy tu oczywiście także sporo odrębnych wątków, z którcyh kilka potrafi się powtarzać – jak choćby wspomniane „The Buffalo Hunt”. Jednak wszystkie one, w mniejszym lub większym stopniu bazują na wyżej wymienionych motywach, stanowiących trzon tej niezwykłej ścieżki dźwiękowej. Niezwykłej, bo choć mocno zakorzenionej w muzycznej manierze Barry’ego (aczkolwiek swoją podniosłością i naturą przypominającą także inną ilustrację do costnerowskiego hitu z tamtego okresu, a mianowicie „JFK”), a co za tym idzie odrobinę monotonnej i niezbyt oryginalnej, to jednak niesamowicie emocjonalnej, pięknej i – co chyba najważniejsze – bezbłędnie oddziaływującej w filmie, z którym stanowi prawdziwą jedność. Cechy te docenili zarówno fani, jak i krytycy (statuetka Oscara, Grammy i nagroda BMI, nominacja do BAFTA i Złotego Globu), jednak u tych pierwszych album pozostawił spory niedosyt. W sumie trudno się dziwić w momencie, gdy ponad trzygodzinne widowisko otrzymuje ledwie 50-minutowy krążek…
Wiecznie głodnych audiofili zaspokoiło dopiero, wydane przez Sony z/przy okazji 70-tych urodzin Barry'ego tzw. Expanded Edition. I, jak to zwykle w takich przypadkach bywa, okazało się ono tyleż pożyteczne, co w gruncie rzeczy zbędne. Jakkolwiek pochwalić należy remastering i znaczne rozszerzenie kilku ciekawszych ścieżek, tak sama ilustracja, ani tym bardziej jej pozafilmowe oddziaływanie właściwie wiele na tym nie zyskały…
Owszem, „The Buffalo Hunt” w swej dłuższej, filmowej wersji jest jeszcze bardziej majestatyczne (ah, te chóry pod koniec!) i piękniejsze od pierwotnej wersji (która już sama w sobie stanowiła jeden z highlightów pierwszego wydawnictwa), a i towarzyszące mu „Spotting The Herd”, to kawał dobrej muzyki. Pozytywne wrażenie robi też pełna ilustracja podróży do Fortu Sedgewick, czy też wprowadzenie do wątku miłosnego, pod postacią „Falling In Love”. Ale już wydłużone wersje zarówno „Main Title / Looks Like A Suicide”, jak i „Pawnee Attack” zwyczajnie męczą; króciutkie „Victory” jest ledwie zauważalne, a „Fire Dance” – jedyny utwór nie stworzony przez Barry’ego, brzmi jak wyjęty z innej bajki i skutecznie zabija klimat. Z kolei „The Buffalo Robe” to nic innego, jak inny tytuł „Kicking Bird's Gift”. Wszystkie one zresztą nic nowego nie wnoszą – materiał jest zwyczajnie dłuższy o 20 minut i tyle, co w przypadku tak specyficznie jednostajnej muzyki trudno zaliczyć to na plus. Jeśli więc jakkolwiek polecać wydanie rozszerzone, to jedynie ze względu na lepszą jakość dźwięku i obie wersje „The Buffalo Hunt”, które – w przeciwieństwie do także powielonego tematu Dunbara – różnią się od siebie znacznie. Wszystkie inne najważniejsze tematy znaleźć można już na wydaniu podstawowym, którego zawartość jest jak najbardziej satysfakcjonująca i jednak atrakcyjniejsza w swej formie.
Ale bez względu na to, z jakim wydaniem przyjdzie się Wam zmierzyć, zawód jest niemożliwy. Jest to bowiem jeden z tych soundtracków, które tworzą historię kina i muzyki filmowej – jedna z tych partytur, które nie tyle dopełniają obraz i sprawiają, że lepiej się go ogląda, co nadają mu konkretny kształt, wydźwięk i klimat. A takich nie da się przecenić.
P.S. Istnieje jeszcze inna wersja rozszerzona, licząca 21 utworów (tzw. Gold Edition). Okładki wszystkich płyt są takie same, różnią się jedynie kolorystyką. Poza tym wydano także singiel z dwoma motywami („The John Dunbar Theme” i „Dances With Wolves”). We Francji z kolei dołączono cd do wydania dvd filmu. Tekst ten jest natomiast poprawioną, rozszerzoną i uzupełnioną wersją recenzji napisanej dla portalu film.org.pl.
0 komentarzy