No i co tu zrobić z taką płytą? Nie dość, że w Polsce produkuje się kilka filmów rocznie a wydaje się muzykę z zaledwie połowy to jeszcze jej pisaniem zajmują się piosenkarze jak Grzegorz Turnau czy raperzy jak Doniu. Czyżby nie było w naszym kraju młodych zdolnych kompozytorów, którzy mogliby znaleźć swoje miejsce w przemyśle filmowym? Wyjaśnienie tej sytuacji jest tylko jedno. W Polsce płyty z muzyką filmową wydaje się tylko po to żeby na nich zarobić nie zwracając uwagi na to, że ktoś jednak może lubić ten rodzaj muzyki. Tym samym najlepiej postawić na sprawdzonych wykonawców, których kompozycje i piosenki mogłyby się jakoś sprawdzić filmie, ale jednocześnie dobrze by się sprzedały. Nie twierdzę, że takie podejście do sprawy jest błędem, ale daleki jestem od zachwycania się polską muzyką filmową tylko dlatego, że została ona w ogóle wydana – chociaż to już jest jakieś osiągnięcie.
Ciągła ekspansja hip-hopu, który coraz częściej zaczyna pełnić rolę muzyki filmowej jest na pewno ważnym zagadnieniem. Źródłem tej ekspansji jest oczywiście rynek amerykański gdzie znani raperzy jak DMX ("Mroczna dzielnica", "Romeo musi umrzeć") czy RZA ("Kill Bill") są zatrudniani do produkcji ścieżek dźwiękowych. Ale czy aby na pewno chcemy żeby polska muzyka filmowa wyglądała tak jak amerykańska? Czy moda na hip-hopowe soundtracki na pewno powinna do nas zawitać? Osobiście nie chciałbym żeby polscy raperzy szli w ślady swoich amerykańskich kolegów, a to głównie ze względu na wrażliwość moją i moich kolegów – miłośników muzyki filmowej.
Film "Czas Surferów" to komedia a komedie jak wiadomo rządzą się swoimi prawami. W jednych można usłyszeć złożone partytury wykonywane przez orkiestry w innych elektronikę a w jeszcze innych właśnie hip-hop. Ważne jest tylko to żeby wszystko jakoś tam działało i muzyka za bardzo nie przeszkadzała. I tak właśnie jest w "Czasie Surferów" – wszystko jakoś tam działa. Trzeba przyznać, że trudno byłoby sobie wyobrazić w tym obrazie inną muzykę. Poza tym niektóre z głównych postaci filmu wyglądają na fanów hip-hopu, co też trochę pomaga. Można, zatem się zgodzić z tym, że muzyka Donia spisuje się w filmie dość dobrze. Jeśli jednak chodzi o samą płytę to chyba zaszło tu małe nieporozumienie. Dokładnie połowę krążka stanowią hip-hopowe kawałki wykonywane przez czołówkę polskiego rapu. Można znaleźć tutaj między innymi Ascetoholix, Libera i Meza z jego opolskim "Ważne". Są to niezłe utwory, ale tylko dla kogoś, kto lubi te klimaty. Jeżeli znajdzie się miłośnik muzyki filmowej, który bardziej ponad słowa ceni sobie dobrą muzykę to nie będzie miał czego tutaj szukać. Największą wadą tej płyty jest właśnie to, że równie dobrze mogłaby być wydana jako kompilacja produkcji Donia. Sprzedałaby się wtedy pewnie w porównywalnym nakładzie, a to dlatego że niewiele ma wspólnego z muzyką filmową i jej miłośnicy na pewno po krążek z "Czasu Surferów" nie sięgnęli. Podanie tych utworów – które może i pojawiają się w filmie – w postaci soundtracku budzi naprawdę mieszane uczucia.
Drugą połowę płyty natomiast stanowią krótkie beaty Donia, na których skreczuje DJ Story – to wszystkie te utwory gdzie jako wykonawcy są wpisani "Doniu feat. Dj Story". Na kilku z nich pojawiają się także najlepsze dialogi z filmu – między innymi "…nie można zareklamować węża…" ("Gady"). Słucha się tego dość przyjemnie, ale nie po to kupuje się soundtrack żeby słuchać na nim tekstów z filmów – chyba, że są to kultowe teksty z "Pulp Fiction". Film "Czas Surferów" kultowy na pewno nie będzie, podobnie zresztą jak jego soundtrack. Niech końcową oceną będą 2,5 nutki a to ze względu na to, że Doniu podobnie jak ja to Poznaniak – jakaś solidarność musi być….
0 komentarzy