Mikołaj Kopernik to jedna z najważniejszych postaci w historii Polski. Nic dziwnego, że postanowiono nakręcić o nim film… animowany. Niestety, postanowili ją opowiedzieć polscy rysownicy z legendarnego Studia Filmów Rysunkowych z Bielska-Białej. Efekt był mocno rozczarowujący: archaiczna animacja, nudne dialogi i schematyczna fabuła zniechęciły widownię, która kompletnie odpuściła sobie tą produkcję. Lecz posiada ona jeden bardzo mocny atut (poza dubbingiem), a mianowicie warstwę muzyczną.
I teraz zaczyna się najciekawsze, bo muzyka ta została wydana na płycie kompaktowej. Z powodu dość skromnego budżetu doszło do tego… w USA, w La-La Land Records – jednej z najważniejszych wytwórni zajmujących się muzyka filmową. Doszło do tego, dzięki staraniom portalu Soundtracks.pl, co jest wielkim sukcesem. Autorem ilustracji jest natomiast, próbujący (chyba z powodzeniem) podbić Hollywood, Abel Korzeniowski.
I tu kolejna niespodzianka, gdyż jest to praca bardzo epicka, zrobiona z niespotykanym w naszym kraju rozmachem w iście hollywoodzkim stylu. Jest duża orkiestra, chór, masa bogactwa dźwiękowego. W otwierającym całość prologu dostajemy bardzo dynamiczne fanfary. A dalej jest jeszcze ciekawiej – od przepychu tematycznego, aranżacyjnego oraz melodycznego czuć renesansowy klimat epoki (dzięki cymbałkom, harfie, dzwonom i klawesynowi), a jednocześnie duże inspiracje klasykami muzyki filmowej, jak John Williams („Prologue”), James Horner (wokaliza z „Prophecy” bardzo przypomina „Piękny umysł”), Danny’ego Elfmana (lekko góralski „A Thief” z szybkim basem i płynną gra smyczków), Hansa Zimmera (rozciągnięte dęciaki w „Aquarius”, z pięknie wplecionym tematem przewodnim) czy Alexandre’a Desplata (liryczny „Anna i Volder” z bardzo pięknymi cymbałkami, klarnetem i dzwoneczkami).
Mimo naprawdę sporej roli poszczególnych instrumentów, nie ma poczucia przesytu czy nadmiaru dźwięków. Wszystko jest tutaj na swoim miejscu i czaruje prawdziwą magią, którą w ostatnim czasie wydaje się trudno spotkać na soundtrackach. Nie zabrakło też odrobiny humoru i krzty mroku. Za to pierwsze odpowiada m.in. „Forbidden Book” (taneczne fagoty oraz akordeon i klawesyn) i „Ghosts” (ponure smyczki oraz rytmicznie klarnety złączone z dzwonkami). Mrok jest bardziej widoczny w „The Hunting Dogs” – mieszance zimmerowskich dęciaków oraz szybkich smyczków zgranych z cymbałkami, zwiastującymi niebezpieczeństwo, którego nawet chór nie jest w stanie uspokoić; a także w „The Philosopher’s Stone” (druga połowa z marszową perkusją, dęciakami oraz smyczkami) i „Jubilee”, które przypomina nieco dokonania Basila Poledourisa (trąbki!).
Na wielki finał dostajemy dwie kompozycje z chórami, jako wiodącymi ‘instrumentami’. Najpierw jest śpiewne „He Who Stopped the Sun” wykonywane po łacinie, z towarzyszącymi ‘dworskimi’ dęciakami oraz powtórzenie tematu przewodniego w „Scholars” z pięknymi wokalizami w tle.
Najciekawsze jest to, że „Gwiazda Kopernika” kapitalnie funkcjonuje bez znajomości filmowego pierwowzoru. Może nie jest to nic zaskakującego, ale Korzeniowskiemu udało się ożywić stare schematy i wzorce, które jeszcze dwadzieścia lat temu były standardami w pisaniu muzyki filmowej. To po prostu wielka, pełnoorkiestrowa oprawa godna w zasadzie każdej superprodukcji. I nie ośmielę się stwierdzić, że to opus magnum Polaka, zasługujące na najwyższe noty i uznanie – tak jak odkrycie Kopernika.
0 komentarzy