„…poza ekranowym kontekstem wywołuje znużenie i monotonię…”
Wytwórnia A24 specjalizuje się z realizacji arthouse’owych, niezależnych filmów, reprezentujących różne gatunki: od dramatu, przez komedię, po horror. Pracowali dla nich zarówno debiutanci, jak i bardziej doświadczeni filmowcy. Do tego drugiego grona można zaliczyć Mike’a Millsa, czyli reżysera… „Debiutantów”. Dla studia nakręcił „C’mon C’mon”. Jest to opowieść o dziennikarzu radiowym – pierwsza rola Joaquina Phoenixa po otrzymaniu Oscara – którego okoliczności zmuszają do zaopiekowania się swoim siostrzeńcem (debiutujący Woody Norman, który jest absolutnie rewelacyjny). Pięknie sfotografowane, pełne ciepła oraz trafnych refleksji kino. Takie skromne, a jednocześnie bardzo wielkie.
Równie zaskakujący był wybór autorów muzyki, czyli braci Dessner – założycieli oraz kompozytorów indie rockowej kapeli The National. Panowie mają pewien dorobek przy pisaniu muzyki do filmów (razem zrobili „Trespacos” czy opartego na ich musicalu „Cyrano”, z kolei Bryce samodzielnie pracował m.in. przy „Dwóch papieżach”), więc nie są oni w żaden sposób amatorami. Jeśli jednak spodziewacie się minimalistycznej, oszczędnej pracy – typowej dla niezależnego kina – to popełniacie wielki błąd.
Bracia nie boją się sięgać po dość spore instrumentarium – fortepian, klawisze, smyczki, wokalizy, klarnet – mieszając wszystko w jednym tyglu. Całość brzmi bardzo delikatnie, ciepło oraz miejscami melancholijnie. Niekiedy ten klimat jest tak wyczuwalny, że za pierwszym odsłuchem utwory zaczynały mi się zlewać w jedno. Niemniej z czasem zacząłem wyłapywać istotne detale.
Uczucie repetycji wynika trochę z tempa oraz niemal identycznego brzmienia utworów. W tle nieustannie przygrywa fortepian i/lub klawisze, przez co coraz bardziej wdziera się monotonia. Nawet wplecenie klarnetu i dętych drewnianych nie jest w stanie tego wrażenia przełamać. Jednak pojawiają się momenty zaskakujące, jak otwierające całość „Here They All Come”, które mógłby napisać Sigur Ros – syntezatory oraz elektroniczne eksperymenty w tle na to wskazują. Takich niespodzianek jest kilka: przemielone wokalizy w „Who’s Taking Care Off Jesse” oraz „I’m Not Fine and That’s Totally Reasonable Responce”, retro elektronika w „Why Can’t I Just Sleep with You” czy wplecione w sam środek „Kids of New Orleans” dęte drewniane.
Problem w tym, że takich urozmaiceń jest zdecydowanie za mało, by wyrwać „C’mon C’mon” z półki soundtracków średnich lub, co najwyżej, solidnych. Bracia Dessner mają rękę do pisania ładnych utworów oraz pomagają w budowaniu klimatu filmu. Ale muzyka słuchana poza ekranowym kontekstem wywołuje znużenie i monotonię. Nawet krótki czas trwania albumu (nieco ponad 30 minut) nie jest w stanie zredukować tego efektu. Jeśli jesteście zatwardziałymi fanami The National i/lub filmu możecie dodać tę pozycję do swojej cyfrowej biblioteki. Ale nie musicie.
0 komentarzy