Kiedy sięgamy po płytę z muzyką choć trochę ocierającą się o tematykę Świąt Bożego Narodzenia, dobrze wiemy czego się spodziewać. Ustalił się już pewien kanon doboru instrumentarium i konstruowania melodii, któremu każdy, kto chce oddać atmosferę Świąt, musi być mniej lub bardziej posłuszny. Kanon ten utrwalił się rzecz jasna również w muzyce filmowej i daje swój wyraz w najnowszej kompozycji Alana Silvestriego.
To już kolejne spotkanie kompozytora z Robertem Zemeckisem. Obydwaj osiągnęli szczyt swoich możliwości przy "Forrest Gumpie", a potem radzili sobie ze zmiennym szczęściem. Kolejna już ekranizacja klasycznej opowieści Dickensa stawiała duże wymagania. Ciężko jest wnieść coś nowego w temat już tak wyeksploatowany. Zemeckis jednak, ogólnie rzecz biorąc, wyszedł z próby obronną ręką, jego stały współpracownik niestety już nie.
Z przykrością muszę powiedzieć, że dawno już nie słyszałem ścieżki tak wtórnej. Nie byłoby to może jeszcze tak dotkliwe, gdyby z dużą łatwością nie dało się wskazać matrycy, jaką przyłożył kompozytor do swego dzieła. Zza kolejnych utworów z uśmiechem kłania się John Williams i jego pomysły z "Harry’ego Pottera", okraszone co prawda świątecznymi dzwonami, dzwonkami i kolędującymi chórkami, ale dające się bez problemu wychwycić. Już w pierwszym utworze dziwnie znajomo pobrzmiewają smyczki, zaraz potem "Scrooge Counts Money" nasuwa się skojarzenie z "Gilderoy Lockhart". Przykłady można mnożyć, niemal w każdy utworze można odnaleźć fragmenty żywo przypominające pomysły Williamsa. Zdarzają się co prawda pojedyncze, ciekawie brzmiące pomysły jak na przykład skrzypce w "Marley’s Ghost Visits Scrooge", czy też przypominająca brzmienie pozytywki melodia w "The Ghost of Christmas Past", nie są one jednak w stanie uratować miałkości materiału.
Silvestriemu nie można przy tym odmówić orkiestracyjnej sprawności. W filmie roi się od bardzo żywych sekwencji, gdzie akcja toczy się z zawrotną prędkością i zarówno w filmie, jak i na płycie czuć wprawną, doskonale panującą nad orkiestrą rękę kompozytora. Na stosunkowo wiele małych, intrygujących pomysłów napotyka się w dłuższych utworach. Kompozytor umiejętnie steruje patosem i znakomicie wydobywa pełne brzmienie całej orkiestry. Trzeba jednak dodać, że, jeśli nie ogląda się w filmu z zamysłem wyłapania muzyki, to nie jest ona niczym więcej niż tylko pozbawionym właściwości tłem. Wyróżnia się jedynie sekwencja początkowa ("A Christmas Carol Main Title", które i na płycie brzmi dobrze) i, zresztą najlepiej też przez Zemeckisa pomyślane, spotkanie z Duchem Tegorocznych Świat ("Touch My Robe" – na płycie brzmi już dość banalnie).
Słowem należy też wspomnieć o kolędzie, jaką na potrzeby filmu Silvestri skomponował, a zaśpiewał Andrea Bocelli. Jest ona zarazem głównym tematem i świetnym przykładem wzorcowo ułożonej świątecznej melodii. Nie może się co prawda równać z kolędą Williamsa z filmu "Kevin sam w domu", która na stałe weszła do kanonu amerykańskich, świątecznych piosenek, ale ma w sobie magię Świąt i stanowi miły akcent na finał i jako jedyna z całej płyty jest warta zapamiętania.
0 komentarzy