Ogromny sukces serialu „Downton Abbey” uczynił staroświeckość modną. Bogaci Amerykanie poczęli chętnie kupować sypiące się pałace. Poszukiwanymi pracownikami stali się kamerdynerzy, którzy choć trochę przypominają idealnego pana Carsona. Kogo jednak nie stać na takie ekscesy, może spróbować zbliżyć się do swoich bohaterów w nieco inny sposób.
Mniejszy budżet pozwala przynajmniej zainwestować w wytworzenie odpowiedniej atmosfery za pomocą muzyki. Trochę luksusu obchodów świąt Bożego Narodzenia w Downton Abbey spływa dzięki kompozycjom, których w tym szczególnym czasie mogli słuchać bohaterowie serialu. Co prawda w radiu roi się od przebojów pokrytych już szlachetną patyną, ale dwupłytowe wydanie „Christmas at Downton Abbey” robi jeszcze głębszy krok wstecz.
Trudno rzecz jasna nazwać tę pozycję muzyką filmową. Większości utworów zebranych na płytach nie usłyszymy w serialu. Producentom wyraźnie jednak nie o to chodziło. Stworzyli imponujący zbiór bardzo tradycyjnych melodii. Są to pieśni i kolędy, które na trwałe wpisały się w brytyjski świąteczny pejzaż w podobny sposób, jak nasze „Jezus malusieńki” czy „Bóg się rodzi”.
Wiele z tych pieśni jest zresztą doskonale znanych także poza Wielką Brytanią. Ekscentryczne „12 Years of Christmas”, czy też „I Saw Three Ships”, choć może nie są śpiewane przez polskich kolędników, bywają prezentowane w radiu, ale też w niektórych filmach. Szperacze z Warner Music wygrzebali przy tym wiele doskonałych wykonań. Odpowiednią dawkę dystyngowanej szlachetności zapewnia Chór Kings Collage z Cambridge. Zaś sopranistka Kiri Te Kanawa wprowadza trochę świeżej energii w niektóre, ograne już kolędy.
Największą atrakcją dla fanów serialu będą pewnie wykonania aktorów wcielających się w mieszkańców Downton. Zarówno Elizabeth McGovern (hrabina Grantham), jak i Julian Ovenden (Charles Blake) mają muzyczne doświadczenie, choć nieco innego sortu. McGovern śpiewa i gra we własnym zespole poruszającym się w rejonach popu, folku, country i tradycyjnej muzyki celtyckiej. Klasycznie wykształcony Ovenden cieszy się opinią niezłego tenora. Ich wokalne możliwości sporo się więc różnią. Zasadniczo słabsza McGovern nie szarżuje i stawia na delikatne wykonania, zaś Ovenden z głosem jak dzwon może pozwolić sobie na więcej. Nie zawsze stanowi to przewagę. „Silent Night” chociażby lepiej wypadłoby w subtelniejszej wersji.
Z ekipy serialu swoje trzy grosze dorzuca jeszcze Jim Carter (pan Carson). Na szczęście nikt nie każe mu śpiewać, co byłoby pewnie poniżej godności kamerdynera. Swym głębokim, doskonale modulowanym głosem czyta poemat dla dzieci „'Twas the Night Before Christmas” („Noc wigilijna”). Wreszcie na płycie nie mogło zabraknąć kompozytora muzyki do serialu. John Lunn prezentuje udaną, dwuczęściową świąteczną suitę. Trudno w niej odnaleźć jakiekolwiek jednoznacznie świąteczne nawiązania, natomiast szczególnie jej pierwsza część dość interesująco wzbogaca główny temat o minimalistyczne pętle i intrygujące, wielowarstwowe nakładanie się tematów.
„Christmas at Downton Abbey” oczywiście trafiło do sklepów dzięki popularności serialu, ale traktowanie tego wydawnictwa jako dodatku byłoby krzywdzące. Producenci postawili przed sobą ambitne zadanie stworzenia bogatej biblioteki utworów, które królowały na świątecznych przyjęciach w pierwszych dziesięcioleciach XX wieku. Dzięki temu powstało niezwykle pieczołowicie opracowane, oszałamiające rozmiarem i bogactwem muzyczne archiwum. To nie jest zwykła okołoserialowa składanka, nie jest to też zwykła składanka świąteczna, lecz muzyczna uczta dla koneserów, cudownie staroświeckie menu złożone z fantastycznie przyrządzonych najznakomitszych potraw. Przy niej włączenie dowolnej stacji radiowej z bożonarodzeniowymi hitami przypomina wizytę w fast-foodzie, a tego by pan Carson nie pochwalał.
0 komentarzy