Siła reklamy jest doprawdy niezwykła. Dzięki odpowiedniej promocji z rzeczy zupełnie niepotrzebnych i bezwartościowych można stworzyć skarby, których wszyscy będą pożądali. Idąc dalej, z kiepskiego filmu można zrobić kasowy przebój, o którym jednak po roku nikt nie będzie pamiętał. Mistrzami we wciskaniu nam tandety zapakowanej w piękne słowa są Amerykanie. Gigantycznie kampanie promocyjne i wiążące się z tym ogromne pieniądze sprawiły, że obecnie wszystko, co amerykańskie postrzegane jest jako lepsze. Tyczy się to oczywiście także przemysłu filmowego, którego światową stolicą jest podobno Hollywood. Piszę podobno, bo chcę zwrócić szczególną uwagę na wątpliwość tego utartego przekonania, że to właśnie tam powstają najlepsze i najważniejsze filmy. Taka opinia powstała głównie dzięki gigantycznemu murowi promocji, jaki producenci z Hollywood postawili przed naszym nosem. Na tym murze poprzyklejane są plakaty reklamujące ich najnowsze dzieła i przekonujące nas, że koniecznie musimy się na nie wybrać. Mało kto ma ochotę zauważyć, że za tą ścianą amerykańskiej promocji, kryje się też reszta świata – kino afrykańskie, europejskie, Bollywood czy w końcu cała wschodnia Azja.
Kino azjatyckie nie ustępuje jakością i rozmachem, temu co powstaje w USA. Setki produkowanych tam obrazów i ciągle rozwijający się przemysł filmowy są na to najlepszymi dowodami. Dla wszystkich miłośników muzyki filmowej, istotniejszy jest jednak los tamtejszych ścieżek dźwiękowych. Rocznie we wschodniej Azji wydawana jest ogromna ilość płyt z muzyką filmową, niestety tylko nieliczne trafiają na nasz rynek. Nawet najlepsi japońscy kompozytorzy nie mogą mieć pewności, że ich najwybitniejsze dzieła trafią do Europy. Jednym z takich niedocenianych na starym kontynencie twórców muzyki filmowej jest Joe Hisaishi. W ciągu ostatnich trzech lat wydał on cztery świetne ścieżki dźwiękowe ("Yamato", "A Chinese Tall Story", "Ruchomy Zamek Hauru", "Welcome to Dongmakgol") i kilka płyt solowych, a żadna z nich nie trafiła do polskich sklepów muzycznych.
Osobiście najbardziej żałuję tego, że w naszym rodzimym kraju nie pojawiła się jedna z najlepszych ścieżek dźwiękowych tego kompozytora ostatnich lat – "A Chinese Tall Story". Sam film jest dość nietypowy. Jest to swego rodzaju fantastyczna komedia, wyprodukowana w Hong Kongu, w której azjaci naśmiewają się ikon amerykańskiej popkultury takich jak Spiderman czy Matrix. W to wszystko wrzucono niezwykle barwne postacie, piękne scenerie oraz fabułę pełną zwrotów akcji i powstał naprawdę ciekawy film. Co prawda trudno nie dostrzec w nim odrobiny kiczowatości, ale wartka akcja i świetna realizacja sprawiają, że ogląda się to świetnie.
Niezwykle ważnym elementem całości jest oczywiście muzyka Joe Hisaishiego, który jak zwykle nie oszczędzał się ani trochę. Na potrzeby "A Chinese Tall Story" skomponował szereg świetnych tematów, które poparł jak zwykle genialnymi orkiestracjami. Najjaśniejszym punktem krążka wydaje się jednak piosenka, która pojawia się na samym początku. Mamy tutaj piękny temat miłosny i dwoje niezwykle zdolnych wykonawców – Nicholasa Tse i Charlene Choi. Taki muzyczny duet może kojarzyć się z naszą "Dumką na dwa serca" jednak piękno i finezja piosenki Hisaishiego są nieporównywalnie większe (swoją drogą zabawne jest to, że komedia fantastyczna z Hong Kongu dostała oprawę muzyczną, o jakiej mogą tylko pomarzyć największe superprodukcje z naszego kraju). Zachwyca oczywiście sama melodia, ale i niesamowita aranżacja, która zdaje się żyć. Mamy tutaj zarówno elementy orkiestry, instrumenty etniczne, ale i elektronikę, które doskonale współpracują z wokalistami dając naprawdę fantastyczny efekt. Jest to bez wątpienia jedna z najpiękniejszych piosenek filmowych, jakie słyszałem, przebijająca nawet tą z "Przyczajonego tygrysa, ukrytego smoka" Tan Duna – a to już coś!
Temat miłosny z piosenki, przewija się przez całą płytę w różnych aranżacjach. Najładniejsza z nich to chyba ta najprostsza z "Prologue / The Triumphant Entrance". Gra ją tutaj na fortepianie sam Joe Hisaishi, dzięki czemu można docenić siłę melodii pozbawionej orkiestracyjnych sztuczek. Jednocześnie jest to bardzo ciekawy sposób na zilustrowanie napisów początkowych filmu, który pozwala powoli wprowadzić widza w niezwykły świat, w którym dzieje się akcja filmu. Podobną wersję tego tematu można znaleźć na najnowszej płycie solowej Hisaishiego – "Asian X.T.C". W dalszej części tego utworu robi się nieco dynamiczniej. Po raz pierwszy pojawia się też nieco kiczowata elektronika, która jednak w wykonaniu Hisaishiego brzmi świetnie. W pewnym sensie podkreśla fikcyjny i nierealny świat, w którym dzieje się akcja filmu.
Jedną z wyraźniejszych melodii jest tutaj też temat akcji. Po raz pierwszy pojawia się w "Dogfight Over Shache", a później jeszcze w "Help is On The Way" i "Annihilation of The Tree Spirit". To naprawdę rozbudowany temat mający sporą moc, ale i pazur. Jest trochę pompatyczny i wyniosły, ale doskonale sprawuje się w samym filmie podobnie jak i poza nim. To jest zresztą zaleta niemal każdej ścieżki dźwiękowej Joe Hisaishiego – równie dobrze słucha się ich z towarzyszeniem obrazu jak i poza nim. W "Help is On The Way" temat akcji pojawia się w najbardziej rozbudowanej orkiestracji, także w towarzystwie tematu miłosnego, co ostatecznie tworzy bardzo przyjemną i zgrabną suitę. Z kolei totalne zaskoczenie zastępuje przy okazji "Annihilation of The Tree Spirit". Mamy tutaj znów owy temat akcji, jednak wspomaga go… gitara elektryczna. Otrzymujemy coś na pograniczu "Krakena" Hansa Zimmera z "Piratów z Karaibów: Skrzyni Umarlaka", ale i bardziej drapieżnych brzmień "Final Fantasy VII – Advent Children" Nobou Uematsu.
To naprawdę świetna płyta, która przy każdym przesłuchaniu potrafi zaskoczyć czymś nowym. "A Chinese Tall Story" to taka bajka, więc i muzyka jest bardzo bajkowa – miejscami groźna lub smutna, czasem nieco przesłodzona, ale przede wszystkim bardzo sugestywna. Niemal każdy utwór przykuwa uwagę i ma do zaoferowania kolejny rozdział tej fantastycznej historii. Może nie jest to tak przebojowa i perfekcyjna muzyka jak "Księżniczka Mononoke" jednak niewiele jej brakuje do ideału. Można tutaj nawet wyczuć też lekkie inspiracje Johnem Williamsem, co u Hisaishiego nie jest nowością. Zwłaszcza w "Words Are Lethal" i "Rout Of The Four Heavenly Knights" można znaleźć drobne podobieństwa do "E.T. Jednak mimo to jest tu mniej amerykanizmów niż w "Yamato" czy "Ruchomym zamku Hauru". Zdecydowanie polecam tę płytę wszystkim, którzy tęsknią za klasycznymi partyturami, opartymi na kilku silnych tematach i fantastycznych orkiestracjach.
P.S.: Na koniec jest kilka słów odnośnie wydania tej muzyki. Otóż płyta z muzyką z "A Chinese Tall Story" pojawiła się na wschodzie Azji w dość nietypowej postaci. Wydano ją w niemal sześciennym pudełku, do którego dodano jeszcze płytę iVCD zawierającą multimedialne dodatki. Wśród nich znalazły się między innymi teledyski, z których jeden można obejrzeć powyżej. Z kolei okładka, która znajduje się wyżej jest mojego autorstwa i nie pochodzi z oficjalnego wydania.
Niezła muzyka, ale tak naprawdę kopie dopiero w drugiej połowie. Pierwsza to z kolei standardowy Hisaishi, często bliźniaczo podobny do swoich poprzednich prac. Na plus temat miłosny (?) z Longing For You, na minus nieco toporna miejscami muzyka akcji i ogólny marazm pierwszej połowy albumu. 4 bym dał, ale 5 to przegięcie – Joe napisał dziesiątki lepszych prac.