Children of Dune
Kompozytor: Brian Tyler
Rok produkcji: 2003
Wytwórnia: Varese Sarabande / Colosseum
Czas trwania: 77:08 min.

Ocena redakcji:

I znowu przyszło mi omawiać ścieżkę dźwiękową, stworzoną do produkcji bliskiej memu sercu. Z fantastycznym światem Franka Herberta mam do czynienia już od bardzo dawna – to mój ulubiony autor i ogromnie cenię sobie jego książki. Dlatego ekranizacje tych wielkich dzieł nie są mi obce. Jak dotąd było ich cztery: "Diuna" Jodorowsky'ego (która nie wyszła poza pułap przedprodukcyjny), kontrowersyjna wersja Lyncha tejże, oraz dwa – dość dobrze przyjęte zarówno przez fanów jak i zwykłą publiczność – mini-seriale programu Sci-Fi: "Diuna" i "Dzieci Diuny". W niedalekich planach jest również ekranizacja Petera Berga…

Jeśli chodzi o muzykę, to trzeba przyznać, że każdy z twórców (zespół Toto, Graeme Revell i omawiany tutaj Brian Tyler) obrał zupełnie inną drogę, wobec czego ilustracje są dość zróżnicowane. Mimo to, recenzowana przeze mnie muzyka z "Dzieci Diuny" często porównywana jest do tej z mini-serii "Diuna", aczkolwiek ja doszukuję się w niej również nawiązań do wersji z 1984 roku. Nie da się jednak ukryć, że to ilustracja Tylera zdaje się być tą najlepszą…

Wydawałoby się, że "Diuna" jest niezwykłym, pełnym inspiracji dla twórców środowiskiem – co tylko powinno ich obligować do tworzenia świetnych dzieł. Widać jednak wyraźnie, że nie każdy twórca był w stanie to wykorzystać. Tak było z Revellem, który stworzył muzykę nudną, mało przekonywującą i niemalże pozbawioną jakiejkolwiek głębi. Tymczasem Tyler, który przejął pałeczkę kompozytora w następnej odsłonie serii, uraczył nas muzyką nietuzinkową i – w przeciwieństwie do tworu Revella – zapierającą dech w piersi.

Swego czasu przeczytałem już parę recenzji tej płyty na przeróżnych serwisach muzycznych i nie tylko. Zawsze każdy podkreśla – więc i ja to zrobię – zaangażowanie kompozytora w pracę nad tą partyturą. A więc najpierw trochę statystyki i smaczków. Tworząc oprawę "Dzieci Diuny", Brian Tyler miał dokładnie 6 tygodni na przygotowanie pełnej ilustracji do trwającej prawie 5 godzin projekcji (!). W rezultacie powstały aż 174 utwory, z czego zaledwie 36 usłyszymy na płycie. Oprócz muzyki Tyler odpowiedzialny jest także za wszystkie męskie wokale oraz instrumenty perkusyjne – tak licznie pojawiające się na ścieżce.

Nawiązując do swojego poprzednika, Tyler skomponował muzykę, która zdominowana jest przez etniczne instrumenty i wokalizy – obecne właściwie w większości znajdujących się na płycie motywach. Muzyka ta tworzy atmosferę napięcia, budowanego głównie uderzeniami w bębny czy też odgrywanymi na duduku wariacjami. Szczególnie da się to usłyszeć w takich utworach, jak "My Skin is Not My Own", "Trap The Worm" czy też powoli narastający "The Impossible Wager". W trochę bardziej subtelnym wykonaniu obecne są też m.in.: w pełnym nastrojowych wokaliz "Dune Messiah", otwierającym pierwszy odcinek "Battle of Naraj" i "I Have Only Now" nawiązującym do ukochanej Muad'Diba – Chani. Wśród tego grona najbardziej wyróżniają się "The Impossible Wager" i "Battle of Naraj" – oba tworzą niezwykły klimat na swój sposób, budując go poprzez wyeksponowane bębny ze skrzypcami i wokalem w tle, lub przejmujące połączenie skrzypiec z wtrącającym się co chwila dudukiem. Jednakże przy okazji omawiania etnicznych utworów, powinienem jeszcze wspomnieć o największej według mnie perełce tej płyty, jaką jest "Inama Nushif (Montage)" – specjalnie napisany przez kompozytora tekst w języku fremeńskim śpiewany jest tu przez ujmujący kobiecy głos. Utwór ten towarzyszy chyba najbardziej wzruszającym scenom serialu. Dominuje w nim jednocześnie nastrój rozpaczy, radości i powagi. Słuchacz właściwie od razu jest w stanie wyczuć, że dzieje się w tym momencie coś na prawdę istotnego – w serialu mają wtedy miejsce wydarzenia, które wyraźnie nakreślą losy naszych bohaterów. Dla mnie ten kawałek to miłość od pierwszego odsłuchania i po dzień dzisiejszy króluje w moich głośnikach.

tyler-4688832-1590000945Oczywiście "Dzieci Diuny" to nie tylko bębny, duduk i nastrojowy podkład. Znajdziemy tutaj również utwory na pełną orkiestrę – bez lub z minimalną ingerencją instrumentów etnicznych. Na czele stoi tutaj "Summon the Worms", gdzie dają znać o sobie instrumenty dęte i smyczki. Równie mocno atakuje nas nimi "Rya Wolves" – niezwykła interpretacja pościgu za Leto i Ghanimą. Jakby tego było mało, Tyler w kolejnych utworach dodaje coś nowego, wprowadzając świetną perkusję. Na płycie znajdują się naprawdę niezłe kompozycje – jak "The Revolution" i "Fear is the Mind Killer" – które silnie eksponują ten instrument i to w paru ciekawych wariacjach. Szczególnie warto zwrócić uwagę na marszowy rytm obecny w "Fear is the Mind Killer" – według mnie znacznie lepszy od tego, który można było ostatnio usłyszeć w "Aliens vs. Predator: Requiem".

Oprócz utworów, które muszą choć trochę przypominać wcześniejszą kompozycję Revella, znajdują się tu również takie, które zawierają niewielki pierwiastek inspiracji muzyką zespołu Toto. Chodzi głównie o charakterystyczny podkład muzyczny, który słychać na przykład w trakcie "Reunited", "Children of Dune" i "Horizon". Podkład ten powoduje, że wspomniane kawałki nabierają trochę innego wydźwięku w porównaniu z pozostałymi, przez co słuchaczowi udziela się też specyficzny klimat filmu z 1984 roku. Dla mnie pokazuje to, jak dobrze młody kompozytor przygotował się do projektu, pozostawiając w nim odnośniki do poprzednich produkcji o uniwersum Herberta.

Jeśli chodzi o wady tej ścieżki, to pierwszą z nich – widoczną już na pudełku – może być dla niektórych zbyt duża ilość utworów. Na niekorzyść wydania przemawia również fakt ich długości – często nie więcej jak minuta. Dodatkowo druga połowa płyty nie oferuje nam nic nowego – to po prostu te same tematy, które słyszeliśmy wcześniej, tylko w innej aranżacji lub z paroma nowymi elementami. To wszystko może trochę utrudnić orientację w zawartości krążka, a także w lokalizacji poszczególnych tematów. Psuje to również ogólne wrażenie z samego odsłuchu ścieżki – sprawia, że ciągnie się nam ona w nieskończoność. Ale może to po prostu kolejne nawiązanie do bezkresnych wydm pustynnej planety…

Kwestią sporną w przypadku "Children of Dune" mogą być podobieństwa do "Gladiatora" Hansa Zimmera. Niektórzy od razu po usłyszeniu "Main Title (House Atreides)" czy "The Arrival of Lady Jessica" powiedzą, że to "kolejny Media Ventures". Upewni ich w tym fakt, że "Inama Nushif" była zapewne inspirowana przez "Now We Are Free" – ale jak dla mnie posiada o wiele lepszym efekt końcowy (choć to każdy musi już sam ocenić). Wyraźna obecność duduka jest kolejnym łącznikiem pomiędzy oboma pracami. Mimo to wcale nie stanowi to tutaj jakiegoś wielkiego problemu. Wraz z resztą orkiestry, instrument ten tworzy całkowicie inną melodię o zupełnie innym wydźwięku i przez to podobieństwo z "Gladiatorem" zostaje poważnie zachwiane.

Mimo swoich wad, "Children of Dune" to świetnie przygotowany soundtrack do niezwykle skomplikowanej historii. "Kroniki Diuny" to książki bogate w przeróżne opisy, myśli i wypowiedzi bohaterów, tworzące razem wiele różnych interpretacji otaczającego ich wszechświata. Dla mnie to także swoiste studium mechanizmów rządzących ludzkim życiem (wiara skonfrontowana z władzą i wojną). Dlatego muzyka do ich ekranizacji musi mieć w sobie odpowiednią dawkę tajemniczości, przestrzeni i stosownego rozmachu. Kompozycja Briana Tylera łączy wszystkie te cechy i tworzy razem spójną i interesującą całość. I choć to jedynie część tego, co faktycznie znalazło się w serialu, to stanowi ona stosowny wgląd w rozległość i barwność całej ilustracji. Mnogość tematów i ich różne, ciekawe aranżacje powodują, że trudno jest się nudzić, jeśli tylko jesteśmy w stanie wyobrazić sobie do jakich momentów opowieści powstały i co sobą wyrażają. To istotne, bo Herbert w swoich książkach nigdy nie wyrzucał wszystkiego "kawa na ławę". Zawsze pozostawiał intrygujące niedopowiedzenia, które wciągały niczym pustynne piaski. Myślę, że w muzyce również da się coś takiego odczuć. Ba, może nawet bardziej niż w samym serialu.

Ilustracja do "Dzieci Diuny" jest dla mnie dowodem na to, że Brian Tyler potrafi zaskoczyć i stworzyć coś niespodziewanie wciągającego. Muzyka ta z pewnością należy do najbardziej wyważonych prac kompozytora. W porównaniu do jego pozostałych płyt, spokojnie zasługuje na miano tej najlepszej. Najlepszej… póki co – chciałoby się napisać. W końcu Brian Tyler wciąż stoi u progu swojej kariery.
I oby jeszcze nie raz nas tak zaskoczył.

Autor recenzji: Jacek Skulimowski
  • 1. Summon the Worms
  • 2. Dune Messiah
  • 3. Main Title (House Atreides)
  • 4. The Revolution
  • 5. Fear is the Mind Killer
  • 6. The Arrival of Lady Jessica
  • 7. Leto Atreides II
  • 8. Inama Nushif (Montage)
  • 9. War Begins
  • 10. Battle of Naraj
  • 11. Rya Wolves
  • 12. I Have Only Now
  • 13. The Impossible Wager
  • 14. Face Dancer
  • 15. The Throne of Alia
  • 16. Trap the Worm
  • 17. Salusus Secundus
  • 18. The Jihad
  • 19. The Ring of Paul
  • 20. Exiles
  • 21. Sins of the Mother
  • 22. Irulan's Regret
  • 23. My Skin is Not My Own
  • 24. Reunited
  • 25. The Golden Path
  • 26. Child Emperor
  • 27. Sign of the Bene Gesserit
  • 28. The Preacher at Arrakeen
  • 29. The Desert Journey
  • 30. The Ghola Duncan
  • 31. Leto and Ghanima
  • 32. The Fremen Qizarate
  • 33. Farewell
  • 34. Children of Dune
  • 35. Horizon
  • 36. End Title
5
Sending
Ocena czytelników:
4 (1 głos)

0 komentarzy

Wyślij komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

„Anna” i wampir

„Anna” i wampir

„Wampir z Zagłębia” – to jedna z najgłośniejszych spraw kryminalnych PRL-u lat 70. Niby schwytano sprawcę i skazano go na śmierć, ale po wielu latach pojawiły się wątpliwości, co pokazały publikowane później reportaże czy nakręcony w 2016 roku film „Jestem mordercą”....

Bullitt

Bullitt

There are bad cops and there are good cops – and then there’s Bullitt Ten tagline mówi chyba wszystko o klasyce kina policyjnego przełomu lat 60. i 70. Film Petera Yatesa opowiada o poruczniku policji z San Francisco (legendarny Steve McQueen), który ma zadanie...

Halston

Halston

Roy Halston – zapomniany, choć jeden z ważniejszych projektantów mody lat 70. i 80. Człowiek niemal cały czas lawirujący między sztuką a komercją, został przypomniany w 2021 roku dzięki miniserialowi Netflixa od Ryana Murphy’ego. Choć doceniono magnetyzującą rolę...