Jako, że sam album do kom-romu Bryana Gordona z młodziutką Jennifer Connelly w jednej z głównych ról do najdłuższych nie należy, to i sama recenzja nie będzie się niepotrzebnie ciągnąć. Dlatego też od razu przejdę do rzeczy. Na tej półgodzinnej składance znajdziemy dziesięć ścieżek, z czego trzy stanowią fragmenty ilustracji Thomasa Newmana, który w tamtych czasach specjalizował się właśnie w takich lekkich partyturach. Trzy motywy to zresztą bardzo dużo, biorąc pod uwagę, iż w tamtym okresie muzyka Newmana albo kumulowała się w jednym tylko – i z reguły ostatnim w kolejności – tracku na podobnych do tej ‘śmieciówach’, albo w ogóle nie była wydawana. Dlatego oddam Thomasowi sprawiedliwość i właśnie od jego motywów zacznę.
Niestety, tym razem ilość nie przeszła w jakość – fragmenty tu zaprezentowane są ze wszechmiar średnie, a w dodatku, jak to często bywa, także niezbyt długie. Z tych trzech ścieżek tak naprawdę spodobała mi się tylko ta ostatnia, "Little Pony". Żeby jednak nie było aż tak źle, to powiem, że jest to zdecydowanie najlepszy moment na płycie i jeden z niewielu powodów, dla których w ogóle warto się nią zainteresować. To bardzo miła dla ucha, skoczna, jazzowa muzyka (mamy bębny, basy, saksofon, fortepian i gitarę), w której Newman wyraźnie dobrze się czuje i nie raz potrafi zaszaleć. Co ciekawe, fragment ten bez problemu dałoby się przerobić na jeszcze jedną piosenkę, gdyby tylko ktoś napisał doń odpowiednie słowa. Natomiast pozostałe dwa fragmenty, choć także utrzymane w podobnych klimatach, są już za bardzo chaotyczne i słuchanie ich nie sprawia zbyt wielkiej przyjemności.
Cała reszta to już piosenki – jak dla mnie bardzo średnie, a poza tym ułożone bez żadnego ładu i składu. Jako, że film powstał w roku 1991, toteż znajdziemy tu zarówno łagodny rock, pop, jak i inne pozostałości po szalonych latach 80-tych, a także będący wtedy na topie rap i jego pochodne. Jest więc w czym wybierać, tylko szkoda, że całość niespecjalnie się klei i nie różni szczególnie od kolejnej składanki pokroju "Bravo Hits". Nie jest to może jakiś wielki niewypał, a i przy kilku melodiach spędziłem przyjemnie czas i lubię sobie do nich wrócić ("I Wanna Stay Home", "Cruel, Crazy, Beautiful World", i "Don't Quit" to moi faworyci, choć mówię to bez przekonania), niemniej płyta zwyczajnie nie posiada już tego polotu i przebojowości, co kiedyś – choć i w tamtych czasach nie była raczej niczym szczególnym. Koniec końców wystawiam jednak tróję z minusem, bo krążek nie dłuży się, muzyka jest lekka i może się podobać, a i mnóstwo tu sentymentu. Dla kolekcjonerów jak znalazł – inni niech lepiej idą zbierać grzyby w lesie albo muszelki na plaży.
P.S.: W filmie pojawiają się jeszcze dwie piosenki, których próżno szukać na albumie: "Where Are You Baby?" Betty Boo i "Nothing On My Mind" grupy Soho.
0 komentarzy