Popularna komedia – najbardziej niewdzięczny gatunek dla kompozytora muzyki filmowej. Nie dość, że reżyserzy nie oczekują w tej konwencji zbyt wysokich muzycznych lotów, to w dodatku w pamięci widzów i tak zostają tylko piosenki. Tym niemniej większość mistrzów gatunku popełniło w swojej karierze komedię, z różnym skutkiem. Do wyjątków nie należy Patrick Doyle – zresztą nic dziwnego, Wyspy Brytyjskie to przecież hegemon pod względem dowcipnych, inteligentnych komedii dla szerokiej publiczności.
„Dziewczyny z kalendarza” jest filmem, który łączy w sobie to wszystko, co angielskie produkcje komediowe uczyniło sławnymi: błyskotliwe dialogi, świetne aktorstwo, drwiny z ogólnie przyjętych norm i zasad, odpowiednia dawka dramatyzmu. Dla Patricka Doyle’a wpisanie się w tą konwencję nie stanowiło żadnego problemu. Kompozytor, któremu sławę przyniosły ciężkie, potężne brzmienia orkiestry, bez zająknięcia przestawił się na znacznie lżejsze tony.
Swoją ścieżkę oparł na krótkich, rytmicznych melodyjkach, bez pretensji do bycia wielkimi, a zarazem miłych w odsłuchu. Jako dominujący instrument wybrał fortepian i właściwie nie pozwolił sobie na orkiestracyjne szaleństwa. Oczywiście sporo jest tu smyczków, znajdzie się i tamburyn, zabrzmią silniej trąbki, ale orkiestracja jest oszczędna. Nawet w miejscami niemal epickim „Sponsorship”, Doyle umiejętnie ją hamuje, by nie stała się zbyt absorbująca. Zdarza mu się też skręcić w stronę sympatycznego jazzowania z miarowym klaskaniem wybijającym rytm („The Press”). Wszędzie zauważalny jest humor i dowcip.
Pojawiają się jednak i dramatyczniejsze momenty. Co można wywnioskować z tytułu, elegijny charakter ma „The Funeral” z pełnym smutku wybuchem smyczków, niepokojąco brzmi z powtarzanym miarowo uderzeniem w jeden klawisz „The Cliff”, zaś o odpowiednią dawkę liryzmu dba „One More Hour”, oparte na linii melodycznej fantastycznej, obecnej na płycie piosenki „I Find Your Love”. Aranżacja Doyle’a brzmi jednak słabiej od oryginału, głównie ze względu na brak subtelnej interpretacji Beth Nielsen Chapman.
Pozostałe kilka utworów to również muzyka źródłowa, która – w przeciwieństwie do „I Find Your Love” – została chyba dołączona jako rodzaj zapychacza. Kompozycja Doyle’a zajęła bowiem jedynie niespełna 20 minut. Są to piosenki uznanych twórców, bardzo dobrze się ich słucha, ale szczerze powiedziawszy, nie pamiętam, kiedy pojawiają się w filmie. Natomiast oryginalna partytura została w nim, co zaskakujące, elegancko wyeksponowana. Nie zwraca może wielkiej uwagi, ale jest stale obecna, budując lekką, okraszoną dezynwolturą atmosferę obrazu. Pewien dodatek stanowi pieśń „Jerusalem”, którą swoje spotkania rozpoczynają bohaterki obrazu. To znowuż gratka dla miłośników filmu, podobnie jak nowoczesna wariacja na jej temat, zamykająca część z oryginalną muzyką na krążku.
Któż więc zasmakuje w „Dziewczynach…”? Na pewno ci wszyscy, którzy zmęczeni masywnymi orkiestrami zechcą się po prostu odprężyć. Materiału jest niewiele, więc znużyć się nim nie sposób. Parę utworów (ściślej para) jest wartych szczególniejszej uwagi, reszta to miła przeciętność na poziomie, bez krzywdy dla uszu wydobywająca się z głośników. Nie ma się przy tym poczucia, że Doyle się do tej ścieżki nie przyłożył – skroił ją, uczciwie zapracowując na swoją gażę, a przy tym chyba czerpał z tego pewną przyjemność. Choć pewnie najwięcej tejże przyniosło mu tytułowanie utworów. Na jakiej innej ścieżce dźwiękowej znajdziemy bowiem tak sympatyczne nazwy, jak „Fantastic Tits”, czy „Bra’s Off”?
Chyba jedyna praca w karierze Doyle’a jakiej nie lubię i nie cenię 😉