"Choć goni nas czas" to pogodny film na trudny temat. Dwóch starszych panów wyrusza w wielką podróż, pełną przygód, emocji i pasji. Prawdziwa wyprawa życia. No właśnie, życia… Główni bohaterowie odgrywani przez Jacka Nicholsona i Morgana Freemana są chorzy na raka. Ostatnie chwile postanawiają poświęcić spełnianiu marzeń. Robią rzeczy absolutnie szalone, ryzykowne, jednak dające poczucie wolności i satysfakcji. Wypełniają pustkę, którą wytworzyły ich dotychczasowe style życia (jeden jest biznesmanem, drugi mechanikiem samochodowym). Na łożu śmierci uświadamiają sobie, że mogą naprawdę wiele i zaczynają wierzyć w swoje pragnienia. Niejako puszczają przez to "oczko" w stronę swojego losu, uśmiechają się, patrzą mu prosto w oczy i mówią: "jeszcze chwilę, tę jedną, najpiękniejszą chwilę." Niczego nie żałować – chyba o to właśnie w tym wszystkim chodzi? A jak Wy myślicie?
Jakoś tak nastrojowo i pogodnie zrobiło mi się na duszy po tym wstępie. Ale tak to już jest, kiedy "spotyka się" paru wrażliwców, Drodzy Czytelnicy. Podobne uczucia towarzyszyły mi w trakcie "rozmowy" z Marciem Shaimanem – twórcą ścieżki dźwiękowej do "Choć goni nas czas". I uwierzcie mi, do takiej rozmowy słowa wcale nie są potrzebne. Wystarczą emocje i choćby najdrobniejsza empatia. Okazało się, bowiem, że zarówno Pan Shaiman, jak i ja egzystujemy na podobnym poziomie wrażliwości. On skomponował piękną muzykę, a ja chłonąłem jej dźwięki, jak małe dziecko, które spija z ust mamy słowa ulubionej bajki czytanej na dobranoc.
I taka właśnie jest ta płyta. Jak wspaniała, magiczna baśń. Zachwyca, rozczula, wzrusza, momentami bawi. Muzyka płynie i cudownie nas "unosi". Wystarczy zamknąć oczy, wsłuchać się i "odpłynąć". Fale muzyki będą błogo unosić nas na powierzchni. Musimy okazać jedynie trochę zaufania i poświęcić czas. A jak wykażemy się dodatkowo cierpliwością posłuchamy sobie jazzu, swingu, usłyszymy głosy anielskiego, niemal, chóru, wysłuchamy piosenki kabaretowej lub też wspaniałego męskiego wokalu.
Przepraszam za te metafory. Ale czasem tak już jest, że człowiekowi brakuje racjonalnych słów, by opisać pewne zjawisko. Po prostu trwa w zachwycie i nie wie, co powiedzieć. Osobiście, mam tak często, gdy słyszę piękną muzykę. A ta na "The Bucket List" jest taka, jak film. Nastrojowa, nostalgiczna, a zarazem pełna optymizmu i nadziei. Może stać się powodem do nocnych rozmyślań lub kontemplacji życia. Jest przykładem na to, jak nieodgadniona i niesamowita jest muzyka. Niejednokrotnie się wzruszyłem, zamyśliłem i śmiałem pod nosem. Słuchając tej płyty zaznałem naprawdę wiele, za co kompozytorowi serdecznie dziękuję. Jakieś tytuły kompozycji? Nie ma potrzeby. Szczerze mówiąc, nawet ich teraz nie pamiętam. Musiałbym spojrzeć na tracklistę. Faktycznie jest tak, że czasem jakieś utwory wyraźnie odstają, nie pasują i psują ogólne wrażenie. Stąd tzw. "wrażeniometr". Jednakże w przypadku omawianej ścieżki dźwiękowej jest on nie tyle niepotrzebny, co oczywisty. Przynajmniej dla mnie. Każda kompozycja jest tu wyjątkowa i współtworzy wyjątkową płytę. Z doprawdy magicznymi dźwiękami. Konia z rzędem temu, kto po wysłuchaniu albumu, będzie w stanie z zimną krwią rozebrać go na czynniki pierwsze. Ja tego nie potrafię i nie chcę. Ta muzyka jest zbyt piękna.
Ktoś niedawno zarzucił mi brak profesjonalizmu, amatorstwo. Zapewne chcąc w ten sposób zmusić do polemiki. Nie będę, jednak tłumaczył się ze swoich tekstów. Mogę jedynie podzielić się moim podejściem do rzeczy. Być może, rzeczywiście nie używam fachowych pojęć, nie rozpisuję się zbytnio i nie reprezentuje typowego podejścia do muzyki filmowej. Zwracam uwagę na nieco inne rzeczy, zachwycają mnie szczegóły, a nudzą przereklamowane gnioty. Na hasła typu "akademicka muzyka filmowa" otwiera mi się nóż w kieszeni. Przeciętność i sztampa są dla mnie niedopuszczalne. Od soundtracku oczekuję, że po końcowych napisach, gdy zgasną w kinie światła, a wszyscy widzowie opuszczą już salę, on zacznie żyć własnym życiem. Bo, czy w innym przypadku, byłby sens wydawania takich płyt? Gdy słucham muzyki, chcę odczuwać sto razy mocniej. Jestem z nią sam na sam i kompletnie nie interesują mnie w tym momencie sceny, kadry, zbliżenia i ujęcia. Ale po co to wszystko piszę? Po co w ogóle jestem w serwisie MuzykaFilmowa.pl? Otóż moją intencją jest "sprzedanie" swojego spojrzenia na temat, a zarazem na życie. W pełni emocjonalnego, nastawionego na ekstatyczne doznania. Dlatego wybaczcie mi, Drodzy Czytelnicy, że znów nie przeczytaliście dogłębnej analizy poszczególnych kompozycji, że nie wniknąłem w struktury, harmonie i tempa. Dla mnie to nie ma sensu. Ja muzykę przeżywam.
no bez przesady. aż takie genialne to to nie jest
A mi się recenzja podoba i muzyka też