„The perfect con is one where everyone involved gets just what they wanted.”
Tytułowi bracia, bohaterowie drugiego pełnometrażowego filmu Riana Johnsona, to nad wyraz sprawni i sprytni hochsztaplerzy, którzy już od dzieciństwa zaczęli kręcić na boku (oczywiście w dobrej wierze i wedle powyższej maksymy). Sam film to natomiast przesympatyczne kino kryminalne i jednocześnie pastisz tegoż gatunku z obowiązkowym przekrętem stulecia w tle. Biorąc pod uwagę jak łatwo można było zepsuć temat, zanudzić widza lub popaść w tandetę, to trzeba przyznać, że twórcy wyszli z zadania z tarczą, dając nam świetną rozrywkę wielokrotnego użytku, której wszelkie elementy po prostu doskonale do siebie pasują (czego nie można powiedzieć o pozostałych dwóch filmach tego reżysera).
Podobnie, jak w przypadku „Brick” i „Looper”, tak i Bloomów zilustrował kuzyn Riana, Nathan Johnson. I podobnie, jak miało to miejsce przy „Brick”, tak i tu wtóruje mu jego formacja alternatywnego rocka, The Cinematic Underground. Efekt? Wkręcający miks poetyckości Nino Roty z agresywnymi rytmami ‘swojskich’ Bałkanów w rodzaju Bregovica. Rota był tu zresztą jedną z głównych inspiracji, do czego kompozytor otwarcie się przyznaje. Inny wpływ na kształt ścieżki miała także ponoć twórczość słynnej The Band. Mamy więc do czynienia z przebojowym połączeniem instrumentów współczesnych, jak gitara elektryczna i elektronika jako taka, oraz bardziej klasycznych, jak fortepian, skrzypce, harfa czy harmonijka ustna. Co ciekawe, przy całej tej odrobinę ‘jarmarcznej’ otoczce, muzyka bynajmniej nie jest banalna i nie trąci kiczem. Choć, jak większość ścieżek dźwiękowych, cierpi na oczywistą przypadłość albumowej nierówności, podyktowanej typowo ilustracyjnymi założeniami, które poza filmem (gdzie działa wyśmienicie) mogą kłuć w uszy.
Tym samym zdawać by się mogło, że cytat otwierający recenzję w tym miejscu lekko zawodzi, ale to tylko pozory całej gry. Słuchacz bowiem, podobnie jak widz, powinien czuć się ukontentowany, a niespełna 50-minutowy album jest mocno satysfakcjonujący nawet mimo słabszych momentów (tajemnicze „The Curator”, nieprzyjemne „The Diamond Dog”…) i lekko rozjeżdżającej się pod tym względem końcówki materiału (od drugiej części „Mexico” aż do finału w postaci „The Perfect Con” niewiele ciekawego dzieje się na płycie), okraszonego w dodatku lekko bezjajeczną, choć z pewnością uroczą balladą, która w przekroju całości jest nawet zbędna, ale na szczęście nie kiksuje mocno.
Jest to przy tym album, który niekoniecznie wymaga znajomości samego filmu, gdyż pstrokate melodie częstokroć żyją własnym życiem, a ich natura, tu i ówdzie poparta jeszcze oczywistymi, acz nienachalnymi improwizacjami, zwyczajnie porywa. Rzecz jasna znajomość kontekstu jedynie pomaga w odbiorze ścieżki, lecz nie jest konieczna do jej wchłonięcia i zrozumienia – to bowiem muzyka wielce melodyjna, w większości radosna i zwyczajnie atrakcyjna. Taka, z którą aż chce się obcować i do której chce się wracać. Już zresztą wizytówka ilustracji, czyli sam temat główny (wybrzmiewający na albumie jedynie trzykrotnie w swej czystej postaci: początkowej uwerturze, krótkim „Montenegro” i „The Perfect Con”) to chwytliwa melodia z klarnetem w roli głównej – jedna z tych, którą trudno potem wyrzucić z głowy i którą (nawet nieświadomie) zdarza się nucić pod prysznicem.
Taka jest zresztą cała płyta – wciągająca, szalona, nieprzewidywalna, wybuchowa mieszanka stylów i nastrojów, tworząca własny, na swój sposób unikalny klimat, którego nie da się nie polubić już od pierwszych nut. Fantastyczna frajda na wysokim poziomie, swym subtelnym surrealizmem przywodząca na myśl niekiedy równie pozytywnie nastrojone albumy do „Little Miss Sunshine” czy „Everything Is Illuminated”, a więc pozycja, której po prostu nie mogę nie polecić. Przesłuchać w ciemno warto na pewno. A czy warto dodać ją do kolekcji? Na to pytanie niech odpowie inny filmowy cytat:
„Make way, make room for the Brothers Bloom!”
P.S. Spis piosenek i utworów źródłowych wykorzystanych w filmie do znalezienia TUTAJ.
0 komentarzy