W filmach Jima Jarmuscha muzyka zawsze odgrywała ważną rolę. Była nie tylko tłem, ale i osobnym bohaterem – żyła własnym życiem. Niezależnie od gatunku i obranej konwencji ścieżka dźwiękowa zawsze zadziwia u tego pana pietyzmem przygotowania i różnorodnością gatunkową. Nic więc dziwnego, że do dziś wrażenie robią zarówno przyśpiewki Toma Waitsa ("Noc na Ziemi"), jak i rymy RZA ("Ghost Dog"). Przy okazji swego najnowszego dzieła – filmu drogi – Jarmush postawił na prawdziwą muzyczną mieszankę. I znowu trafność wyboru jest więcej niż zadowalająca.
Płytę otwiera i zamyka zespół The Greenhornes. Za pierwszym razem prezentuje nam wraz z panną Holly Golightly przyjemną piosenkę popowo-rockową, natomiast za drugim – już 'w pojedynkę' – leniwą, sympatyczną i uroczą melodię pod tytułem "Unnatural Habitat". I te dwa utwory właściwie podają nam na talerzu charakter i klimat całej płyty, która od początku do końca serwuje nam podobną paletę dźwięków. Mimo swojej różnorodności gatunkowej przeważa melancholia i nastrój refleksyjności. Trudno tu o melodię do tańca z prawdziwego zdarzenia, nie ma ostrych dźwięków, brak nagłych wyskoków i wrzasków, etc. A mimo to płyta zaskakuje. Zaskakuje przede wszystkim swoją różnorodnością tematyczną, doborem i idealnym zgraniem ze sobą mało znanych wykonawców.
Mamy więc wyżej wspomniany pop ("I Want You") wymieszany z rockiem ("Not If You Were The Last Dandy on Earth"); jest reggae ("Ride Your Donkey"), jazz ("Ethanopium") i nawet muzyka kościelna ("Reuiem, Op. 48 (Pie Jesu)"). I o dziwo to wszystko nie tylko nie gryzie się ze sobą, ale nawet i wzajemnie uzupełnia, odzwierciedlając klimat filmu (w którym zostało treściwie wykorzystane). Do tego dochodzi jeszcze mały etniczny fenomen w postaci etiopskiego kompozytora Mulatu Astatke i jego trzech, niezmiernie ważnych i przystępnie wplecionych w całość utworów. Jego kompozycje są bardzo oryginalne i stanowią jeden z motorów napędowych zarówno płyty, jak i filmu. Bije z nich odmiana lekkiego jazzu idealnie uzupełniona motywami czysto afrykańskimi, co razem daje prawdziwą przyjemność słuchania. I choć wydają się bliźniaczo do siebie podobne, to jednak każdy prezentuje inny stopień emocji i odczuć. No i należy dodać, że wraz z "Ethanopium" stanowią główne spoiwo i są atrakcją tego wyjątkowego albumu. Klamerką, która to wszystko spina jest natomiast, wymieniony już wcześniej, zespół The Greenhornes i panna Golightly, która w środku albumu zalicza jeszcze bardzo ładny solowy występ.
Nieco jakby z boku tego wszystkiego stoi utwór "Dopesmoker", który stanowi pazur tej płyty. Mocniejsze rockowe granie jest tu jednak bardzo osamotnione i przez to blado wypada na tle reszty. Ale nie ma się też co dziwić, skoro jest to jedynie fragment długaśnego, godzinnego utworu, który jawi się jako jedna wielka improwizacja i eksperyment, który burzy odrobinę wypracowany wcześniej klimat. No, ale jest to jedynie drobna rysa na lśniącym aucie, jakim okazuje się "Broken Flowers".
Można mieć pretensje odnośnie czasu trwania czy doboru takiej, a nie innej muzyki. Wszystko to jednak zostaje rozmyte podczas odsłuchu albumu, który nagle staje się jasny i klarowny o idealnym właściwie czasie trwania, a jednocześnie pozostaje tajemniczy i niedopowiedziany do końca. Ale tym samym charakteryzuje się przecież i film… W tym konkretnym filmie, muzyka zdaje się mieć zupełnie inny wymiar, niż w poprzednich dziełach reżysera. Dotychczas nawet jeśli była po części bohaterem opowieści, tudzież nadawała sens całości, jak w "Ghost Dog" czy "Down by Law", to jednak wciąż była tłem ilustracyjnym.
Tutaj sytuacja jest nieco inna, bowiem bohater filmu – Don – dostaje dokładnie taką samą płytę od przyjaciela (podobny zabieg, choć mniej udany, ma miejsce w "Elizabethtown"), który nakłaniając go do podróży w przeszłość i w głąb siebie, mówi mu że to muzyka duszy. Tak więc tym razem muzyka jest nie tylko wiernym towarzyszem Dona i nie tylko ilustruje jego wspomnienia, nadzieje i obawy, ale i stanowi jego integralną część – właśnie duszę. Inaczej mówiąc: bez tej muzyki nie wyobrażam sobie filmu. Dlatego też z miejsca zachęcam najpierw do obejrzenia kwiatów, a potem do wąchania 😉
0 komentarzy