Remake to bardzo popularne za oceanem zjawisko, któremu można zarzucić bardzo wiele rzeczy. Co by jednak o nich nie mówić, to przyznać trzeba, iż mają ogromny potencjał promocyjny, na którym zyskuje z reguły także oryginalny pomysł. Kto bowiem słyszał (a tym bardziej oglądał) o duńskim filmie "Brødre", zanim postanowiono przenieść go na grunt amerykański? Podejrzewam, że niewiele osób – ja w każdym razie nie miałem o nim pojęcia. Podobnież nie słyszałem wcześniej (o) kompozycji, znanego głównie z głośnego "Låt den rätte komma in" Johana Söderqvista do tego filmu. Ale oto przyszła pora, aby nadrobić zaległości.
Kompozycja Szweda przypomina mariaż trzech różnych stylistyk. Mamy tu zarówno elektroniczny minimalizm Marka Ishama (szczególnie ciekawie wypada porównanie z późniejszym o dwa lata "In the Valley of Elah"), eksperymentalną rytmikę i delikatność charakterystyczną dla Thomasa Newmana, jak i pewną ascetyczną powtarzalność Gustavo Santaolalli ("Iguazo" jest aż nadto oczywistą inspiracją motywu głównego). Brzmi intrygująco i tak też jest w istocie – muzyka ta kumuluje w sobie bowiem sporo niebanalnych, intymnych wręcz emocji i choć nie należy do najłatwiejszych w odsłuchu, to po bliższym zapoznaniu potrafi dać dużo satysfakcji.
Opus magnum całej partytury jest wspomniany temat główny, pojawiający się odpowiednio w utworze tytułowym, nieco brzmieniowo zmienionym "Afghanistan", oraz końcowym "The Letter" – i to w tym ostatnim wypada chyba najlepiej, przypuszczalnie ze względu na długość, oraz fakt podsumowania całej kompozycji/filmu. Temat ten jest po prostu magiczny i zapewne gdyby nie on, to w ogóle nie zwróciłbym uwagi na całą kompozycję – jej reszta jest bowiem nie tyle gorsza, co po prostu bardziej stonowana i nie tak efektowna. Na szczęście jest też na tyle zróżnicowana i posiada wystarczająco dużo smaczków, że mija całkiem szybko i w miarę przyjemnie (w czym pomaga też długość albumu) – nawet pomimo tego, że przeważa tu smutna, wręcz posępna muzyka, której nie zawsze łatwo się słucha.
Söderqvist umiejętnie łączy i/lub przeskakuje tu z tradycyjnych instrumentów na elektronikę i odwrotnie, bardzo często sięgając po samotne skrzypce, gitary oraz flety, które dzierżą na swoich dźwiękach cały dramat. I choć żaden kolejny temat nie angażuje już tak, jak motyw główny (może z wyjątkiem subtelnej melodii dla Sarah), a niektóre (jak choćby "The Murder") potrafią nawet odrzucić, to jednak od strony emocjonalnej trudno im coś zarzucić.
Generalnie praca ta brzmi chwilami dokładnie tak, jak można by się tego spodziewać po ilustrującym remake Newmanie (jest zresztą sporo podobieństw w tych kompozycjach) – ale, jak pokazał czas, skandynawski kompozytor okazał się pod tym względem nieco lepszy. Choć w obu przypadkach mamy do czynienia z pracą jedynie poprawną, to jednak pierwotna ilustracja robi po prostu większe i lepsze wrażenie, potęgowane dodatkowo kapitalnym tematem przewodnim i sympatyczną piosenką – również pozostawiającą w tyle amerykański odpowiednik. I głównie na te elementy polecam zwrócić uwagę – to dla nich warto sięgnąć po ten album, choć z góry uprzedzam, że jest to pozycja dla osób cierpliwych, lubujących się w skromnych, delikatnych klimatach.
0 komentarzy