Mówi się, że od dłuższego czasu telewizja wygrywa nad kinem. Jednym z dowodów tej tezy jest nowy klasyk małego ekranu – „Breaking Bad”. Historia nauczyciela chemii, który po wykryciu nowotworu postanawia ze swoim byłym uczniem produkować metamfetaminę („błękitny kryształ”) odniosła wielki sukces artystyczny. Świetna realizacja, precyzyjnie budowana fabuła oraz wielka rola Bryana Cranstona w roli głównej uczyniły tą produkcję kultową. Czy do grona zalet zalicza się też ścieżka dźwiękowa? Przyjrzyjmy się tej kompilacji.
Album jest mieszanką muzyki instrumentalnej Dave’a Portera, który dzięki tej produkcji wypłynął, oraz piosenek z dwóch pierwszych serii. Mamy tu mieszankę różnorodnych dźwięków i gatunków. Od melodyjnego popu („Out of Time Man”), przez popisy meksykańskich mariachi („Ballada o Heisenbergu” – okraszona bardzo fajnym teledyskiem otwierającym jeden z odcinków), aż po najsilniej reprezentowane reggae (utwory zespołów The Black Seeds i Yellowman). Nie brakuje nawet utworów instrumentalnych inspirowanych kulturą Meksyku („Banderilla”). Do wyboru, do koloru. Jak to w przypadku kompilacji, piosenki to kwestia gustu. Spory rozrzut nie wywołuje jednak poczucia zgrzytu czy niedopasowania i także poza ekranem brzmi to po prostu świetnie.
Score Portera to natomiast elektronika, kojarzącą się nieco ze stylem Cliffa Martineza. I tak, jak każdy serial ma swój charakterystyczny temat przewodni, tak samo jest tutaj, choć w czołówce wykorzystano tylko ostatnie 20 sekund melodii. Rozszerzona wersja zawiera jeszcze solówki perkusyjno-garnkowe oraz gitarę elektryczną.
Pozostałe utwory trudno nazwać tematami: to muzyka tła, która tylko czasem się wybija. Przykuwa uwagę „Walt Bandages His Leg” swą rytmiczną, lekko orientalną perkusją i delikatną gitarą. Najbardziej interesującymi utworami Portera są z kolei: mroczne, choć melancholijne „You’re All They Talk About” (dominująca gitara i bas) oraz pulsujące „The Morning Afer” z cymbałkami i dzwonkami. Reszta materiału sprawia solidne wrażenie (ponure „The Missing Piece” czy temat z napisów końcowych przypominający ten z czołówki), ale nie jest zbyt atrakcyjna.
Trzeba przyznać, że jest to niezła kompilacja, choć score Portera nie zawsze się sprawdza poza ekranem. Całościowo jest to płyta zrobiona z głową, stojąca na dobrym poziomie, której słucha się z niekłamaną przyjemnością. Wciąga totalnie, jak towar od Heisenberga. Mocna rzecz.
0 komentarzy