Każdy szanujący się współczesny kompozytor muzyki filmowej musi napisać coś na potrzeby animacji. Opornych jest coraz mniej. Ich szeregi opuścił właśnie Dario Marianelli. Dokonał przy tym wyboru nietypowego. Swoje usługi zaoferował nie jednemu z największych studiów filmowych, ale pozostającej na uboczu wytwórni Laika.
Wybór ten zaskakuje jeszcze bardziej, gdy weźmie się pod uwagę specyficzny styl animacji studia. Oto na ogół muzycznie grzeczny Marianelli trafił do ekscentrycznego świata, gdzie rządzą groteska, przesada i nawiązania do gotyckich opowieści grozy. Oczywiście kompozytorowi zdarzały się takie projekty („Nieustraszeni bracia Grimm”), ale były to jednorazowe wyskoki zasadniczo dla dystyngowanego Włocha nietypowe.
Słuchając „Pudłaków”, w lot zresztą można dostrzec, że nie jest to naturalne środowisko dla Marianellego. Podczas gdy Thomas Newman, Danny Elfman, albo Bruno Coulais wypełniliby muzykę charakterystycznymi dla siebie manieryzmami, Włoch zdaje się uciekać od własnego stylu. Tworzy kompozycję zawiłą i gęstą, erudycyjną, ale dość suchą i pozbawioną lekkości, która łatwo przyszłaby w przychylniejszych dla niego warunkach.
Początek jest dość trudny przez swoją gotycką muskularność, połączoną z wielowarstwową fakturą utworów. W pierwszej chwili „Pudłaki” wydają się monumentalną szkołą z budowania atmosfery. Z czasem jednak przebija z niej dość klarowna myśl kompozytora. Marianelli stawia na narracyjną siłę tematów, które pozwalają zidentyfikować bohaterów i ich poczynania, ale wplata je w skomplikowaną strukturę rozbudowanych utworów ilustracyjnych. Dzięki temu unika w większości przypadków mickey-mousingu, pozostając bardzo blisko wydarzeń dziejących się na ekranie.
Tematy są zasadniczo trafione. Wyróżnia się pełen pociągłych fraz skontrowanych wyciszoną perkusją śliski, niepokojący motyw złowrogiego Archibalda Snatchera („Snatcher and His Stooges”). Nad warstwą liryczną dominuje zaś urocza melodia, odnosząca się do związku głównego bohatera z jego przyszywanym ojcem (druga część „Egg's Music Box”). Zgodnie z intencją Marianellego temat ten rozwija się wraz z fabułą, wychodząc z obecnej w filmie pozytywki do ilustracyjnej ścieżki dźwiękowej.
Dość zaskakująco zawodzi natomiast motyw główny. Oparty został na bardzo krótkiej przygrywce, początkowo optymistycznie się wznoszącej, by potem przewrotnie opaść. Okazuje się bardzo funkcjonalna, gdyż radzi sobie zarówno w utworach lirycznych (pierwsza część „Egg's Music Box”), jak i w muzyce akcji („Last Battle”). Pozostaje jednak za mało wyrazista. Być może powinna zostać rozbudowana, gdyż w takiej formie okazuje się zbyt wątła, by ponieść całą kompozycję.
Tego właśnie „Pudłakom” najbardziej brakuje – jednego tematu, który porwałby za sobą resztę. Rozbierając bowiem na czynniki pierwsze poszczególne fragmenty, trudno Marianellemu cokolwiek zarzucić. Wyśmienicie panuje nad utworami akcji. Unika chaosu i czyni je przyjemnymi w odsłuchu. Wyraźne są tu inspiracje Johnem Williamsem, szczególnie w wykorzystaniu instrumentów dętych blaszanych („Rooftop Chase”).
Nie gorzej wypadają kawałki, które mają kreować szczególną, groteskową atmosferę miejsca akcji. Marianelli sięga po sprawdzoną formułę walca, nadając mu jarmarczny urok. Dzięki temu gasi arystokratyczny blask na rzecz klimatu rodem z wiejskiej tańcbudy („Cheeseburg Funfair”, „Say Cheese”). Nawet pojawiający się w scenie balu „Slap Waltz” szybko wyzbywa się lekkiego snobizmu.
Walce i walczyki nie dają rady nadać całym „Pudłakom” odpowiedniej lekkości, ale świetnie wypadają w trakcie seansu. W pewnym stopniu okazują się lepszą wizytówką filmu niż tradycyjne tematy. Show Marianellemu zabiera przy tym trochę członek grupy „Monty Pythona”, Eric Idle. Komik napisał dowcipną piosenkę, będącą ważnym elementem fabuły. „The Boxtrolls” utrzymane jest we wdzięcznej stylistyce kabaretowego numeru, a kojarzy się z niezapomnianymi songami „Opery za trzy grosze”. Piosenek na płycie znalazło się zresztą nieco więcej, w tym towarzysząca napisom końcowym „Little Boxes” zespołu Loch Lomond. Wyłamuje się ona z konwencji reszty płyty, ale wydaje się na miejscu w kontekście kina familijnego.
Muzyka do „Pudłaków” stwarza pewien kłopot. Zasadniczo animacje przyzwyczaiły słuchaczy do łatwości w odbiorze ścieżki dźwiękowej. Tutaj o żadnej łatwości nie ma mowy. Tak naprawdę tę kompozycję docenia się dopiero przy trzecim-czwartym odsłuchu. Marianelli stworzył ciekawą i błyskotliwą pracę, ale uczynił ją nadmiernie hermetyczną. Jeden przebojowy temat byłby kluczem, by w ten świat wejść. W takiej formie pozostaje dziełem godnym wielkiego szacunku, ale trudno żywić do niego szczególną sympatię.
0 komentarzy