Zdecydowanie "Krucjata Bourne’a" zapewnia o wiele lepszą rozrywkę i więcej emocji niż to było w "Tożsamości Bourne’a". Jednak to co wydaje się najbardziej istotne to fakt że, za samym filmem dzielnie kroczy muzyka. Powell pociągnął tu wątki z pierwszej części i dodatkowo rozwinął je zarówno pod względem tematycznym, jak i emocjonalnym. Z kolei sporą część elektronicznego tła przyodział czarującym dźwiękiem skrzypiec, wiolonczel i innych tradycyjnych instrumentów. Bez wątpienia wyszło to muzyce na lepsze.
Sama muzyka akcji zyskała na tym krocie, wobec czego wszelkie tematy i ich zalążki z pierwszego filmu brzmią lepiej, atrakcyjniej i są bardziej wyraziste. Jest też ich tu znacznie więcej – częściowo poprzez ich zagęszczenie oraz mniejszą ilość ścieżek – stanowią bowiem 2/3 płyty. Ich "zastosowanie" także różni się. W "Tożsamości Bourne’a" mieliśmy niezłe, pojedyncze tematy. Tutaj akcja jest obecna cały czas – począwszy od drugiej połowy pierwszej ścieżki możemy mówić, że w taki czy inny sposób pojawia się co chwilę, a swoje apogeum i prawdziwy wylew osiąga w dwuczęściowym finale, jaki stanowią "Moscow Wind Up" i "Bim Bam Smash". Taki zabieg sprawia, że trudno oderwać się od tej płyty, nie mówiąc już o jakiejkolwiek nudzie. Nie ma miejsca także "zmęczenie materiałem", gdyż odpowiednio rozłożone spokojniejsze ścieżki i motywy, dają nam pożądaną różnorodność i chwilę wytchnienia przed następnym uderzeniem.
Rytmikę i duszę zyskał także underscore, który zniknął przez to prawie zupełnie, zamykając się w ledwie 3 gorszych ścieżkach (pozostałe, nieco gorzej ocenione na wrażeniometrze, to po prostu powtórzenia lub aranżacje, które mniej się podobają). Zamiast tego dostaliśmy kolejne tematy, które także mają swój pierwowzór w poprzedniej partyturze (łącznie z pięknym "Nach Deutschland" i "Funeral Pyre"), ale dopiero tu zwracają na siebie należną im uwagę. Także wciąż wszechobecna elektronika, dzięki symbiozie z tradycyjnymi dźwiękami, przestaje dokuczać i irytować.
Generalnie można więc powiedzieć, że Powell wziął na stół oryginalną muzykę i porządnie nad nią popracował. Dzięki temu, nawet mało ważne w zasadzie tematy, rosną w siłę i dobrze się ich słucha. Druga sprawa, to zupełnie inne podejście do wydania. Muzyki dostaliśmy mniej (co jest niestety odczuwalne), ale jest ona za to bardziej konkretna i posiada duszę, jakiej zabrakło oryginałowi. Także dodanie piosenki Moby'ego na koniec – tu osobliwa sytuacja, gdyż piosenka ta występuje na napisach końcowych obu części, lecz poprzednio zaserwowano nam jedynie mix utworów Powella tegoż artysty – z pewnością ładnie zamknęło krążek uatrakcyjniając go przy tym.
Partytura ta jest więc po prostu lepsza od tego, co kompozytor pokazał za pierwszym razem. To muzyka żywsza, bogatsza i bardziej dojrzała. Wprawdzie fanom jej długość może się nie podobać (sam chętnie posłuchałbym więcej, równie dobrej muzyki jak tutaj), ale rekompensuje to z nawiązką dobór materiału. To prawdziwa elektroniczno-orkiestralna uczta, szczególnie jeśli idzie o action score. Jak na ironię za pierwszym razem odrobinę jej nie doceniłem, dopiero teraz nadrabiając to jedyną słuszną oceną. Niby wciąż jest to pozycja dla wielbicieli konkretnych dźwięków, ale jeśli już po nią sięgniemy, to powinno obejść się bez jęku zawodu.
A skoro fragmentem mojej starszej recenzji rozpoczął się tekst o "Tożsamości Bourne’a" to tutaj zakończymy takowym. Poniższe akapity to moje pierwsze rozwody nad ścieżką do "Krucjaty Bourne'a" – co ciekawe podyktowane większymi emocjami i wrażeniami płynącymi z wyraźnie lepszego sequela…
"I znowu Bourne, znów Powell i znów pełna satysfakcja. Przyznam, że ścieżka dźwiękowa z drugiej części filmu jest co najmniej tak samo dobra, jak poprzedniczka. Niesie ze sobą kontynuację starych wątków, ale posiada też mnóstwo nowych, a dodatkowo kilka ciekawych rozwiązań. To, co powraca, to oczywiście temat główny, motyw przewodni – charakterystyczna melodia z nutką goryczy, słyszalną już w pierwszym utworze pt. "Goa". Powell jednak szybko sprawia, że przechodzimy dalej – następuje szybka zmiana tempa i charakterystyki utworu, i już po chwili mamy wesołą, taneczną wręcz nutę, jednak wciąż w klimacie bourne'owskim. Wraz z "Main Title" powraca także styl, który kompozytor przeznaczył dla tej serii i nie raz dane nam będzie usłyszeć fragmenty podkładu dla głównego bohatera filmu czy pamiętne, subtelne nuty z motywu miłosnego.
Ten soundtrack różni się jednak od poprzednika tym, iż więcej tu akcji, dynamiki i nowoczesności, zatem takich spokojniejszych fragmentów występuje znacznie mniej, co nie znaczy, że brakuje ich zupełnie. Bardzo ładne "Nach Deutschland", "New Memories" czy fragmenty "To the Roof" i "Funeral Pyre" sprawiają, iż szybko zapominamy o wyżej wymienionym braku. Z kolei spośród "mocniejszych" tematów warto wymienić "The Drop", "Bim Bam Smash", "Berlin Foot Chase" czy absolutnie rewelacyjne "To the Roof", które jest moim prywatnym faworytem jeśli chodzi o tę płytę (szczególnie od początku 2. minuty i 15. sekundy). Oczywiście jak to miało miejsce w przypadku poprzedniego albumu – i tutaj wszystko jest niesłychanie spójne i różne zarazem, więc ciężko, naprawdę ciężko o jakieś wybijające się na tle reszty utwory. Również – w porównaniu z pierwowzorem – usłyszymy tutaj elementy elektroniczne, przeplatane ze standardową orkiestrą, pianinem czy skrzypcami, choć brak tu chórów słyszalnych w "Tożsamości Bourne'a".
Ponownie, jak w pierwowzorze, całą płytę zamyka Moby – robiąc to całkiem znośnie i ładnie – w typowym dla tego artysty stylu. Podsumowując: "Krucjata Bourne'a" to płyta idealnie współgrająca z filmem oraz z poprzednią partyturą, a jej jedyny mankament leży w tym, że jest jednak nieco krótsza. Krążek w sumie całkowicie mnie zadowolił, jednak mimo tego miałem ochotę na coś jeszcze, na choćby kilka utworów więcej. I za to właśnie odejmuje od noty maksymalnej jedną nutkę, właściwie to tylko pół, oceniając ostatecznie tę ścieżkę dźwiękową na 4,5 punkcika. I powtarzam: tylko dlatego, że jest dla mnie zbyt krótka. Pomimo tego nie mam absolutnie żadnych zastrzeżeń i polecam równie mocno, co poprzednią pozycję."
Sensacyjne mistrzostwo