Wow! Ta płyta – podobnie jak film – bardzo, ale to bardzo przypadła mi do gustu – spodobała się mocno i dość nieoczekiwanie, ponieważ nie spodziewałem się niczego wielkiego. John Powell odwalił jednak kawał porządnej roboty i stworzył zarówno muzykę charakterystyczną dla serii (bo zapewne powstanie trzecią część o Jasonie Bourne), która świetnie sprawdza się zarówno w filmie, jak i poza nim. Stworzył ścieżkę bardzo oryginalną w każdym kolejnym utworze, z jednej strony tworząc akcję ("At The Bank"), napięcie ("Escape From Embassy"), a z drugiej strony delikatnie ilustrując fragmenty filmu, które na to zasługują ("Bourne Gets Well" czy też "The Drive To Paris"). Powell również udowadnia nie raz, że potrafi bawić się także i własnym dziełem, czego dowodem jest ostatni utwór – "Drum And Bass Remix" (by Moby). Kompozytor z dobrym skutkiem operuje tu tradycyjnymi i świetnie wykorzystywanymi skrzypcami i orkiestrą ("Bourne Gets Well", "At The Bank"), subtelnym chórem ("The Drive To Paris"), jak i elektroniką, czasem zbliżając się na wyciągnięcie ręki do rocka czy kompozycji Orbitalu ("Treadstone Assassins" lub "Escape From Embassy"). Powell często miesza poszczególne style, dzięki czemu wychodzi z tego bardzo oryginalna i wybuchowa mieszanka – co w dzisiejszych czasach nie jest łatwym zadaniem. Co więcej – muzyka ta jest tak zgrabnie ułożona, tak płynna i tak różna, że trudno wskazać jakiś wyróżniający się kawałek czy motyw, choć takich na pewno nie brakuje.
Warto tu wspomnieć np. o głównym wątku charakterystycznym dla całości, stanowiącym motyw przewodni. Mowa oczywiście o "Main Titles", a także o "Jason's Theme" – utwory te stanowią swoistą podstawę i będziemy mogli je usłyszeć również w następnej części filmu. Są bardzo ładnie "nakreślone", wyraźne i charakterystyczne, a co za tym idzie – satysfakcjonują w 100 %. Nie brakuje również małego wątku miłosnego, obecnego w takich utworach jak "The Drive To Paris" czy "At The Hairdressers". Jednak najsilniej wyczuwalna nuta romantyzmu obecna jest chyba w "Bourne On Land" – i nie jest to tylko nuta miłosna. W każdym razie wątek miłosny nigdy nie wychodzi na pierwszy plan, gdyż Powell wyraźnie czuje, że "Tożsamość Borune'a" to przede wszystkim film akcji i właśnie taka muzyka ma przeważać – czasem cicha, czasem głośna, ale zawsze trzymająca w napięciu. Nie jest to długi soundtrack – całość trwa niewiele poniżej godziny, ale to, co słyszymy, w zupełności wystarcza, wszystko jest tu idealnie rozplanowane. Ta muzyka wciąga – nie jest to tylko ilustracja, ale to score, którego można słuchać na okrągło i bez cienia znużenia, co stawia go pod tym względem obok kompozycji z serii o Jamesie Bondzie czy obok "Mission: Impossible". Album ten sprawił mi nie lada niespodziankę, dzięki niemu przyjrzałem się bliżej dorobkowi tego kompozytora, a także sięgnąłem ponownie po sam film. Jestem pewny, że jeszcze nie raz usłyszymy o panu Powellu. Polecam z całą odpowiedzialnością, gdyż jest to kolejna, jedna z lepszych ilustracji, jakich ostatnio miałem okazję słuchać.
Cały powyższy tekst to słowa mojej pierwszej recenzji partytury Johna Powella, napisanej dobrych parę lat temu. Specjalnie je tu zamieściłem, żeby pokazać, jak może zmienić się zdanie o jednej i tej samej płycie (nie mówiąc już o warsztacie piszącego ;). Należy wprawdzie wziąć pod uwagę to, że recenzja ta była pisana pod wrażeniem tejże płyty, jak i filmu (choć tu mniejszym). Mimo iż, jak zwykle przesłuchałem płytę parę razy, to jednak było to wciąż zbyt świeże wrażenie. Oczywiście sporo z tych spostrzeżeń i emocji udziela mi się także dziś, jednak dystans i podejście do sprawy są już zupełnie inne. Nadal uważam, że Powell wyszedł niejako na tarczy, gdyż stworzył temat dość chwytliwy i prosty, właściwie od razu z filmem kojarzony. Także muzyka akcji (szczególnie "Treadstone Assassins", "At The Bank", "Escape From Embassy" i "At the Farmhouse", które to świetnie zostaną rozwinięte i bardziej zróżnicowane w drugiej części) spisuje się dobrze lub bardzo dobrze. Kilka pomniejszych utworów, głównie budujących nastrój ("Bourne On Land", "The Drive To Paris") także nie zmieniła się dla mnie, jeśli idzie o radość z odsłuchu.
Gorzej natomiast z całą resztą.
Wszystko to, co sprawdza się w filmie rewelacyjnie (to Powellowi przyznać trzeba), na płycie nie brzmi już tak dobrze. Wina leży po stronie underscore'u – a ten, zbudowany głównie na elektronice, może drażnić. Wprawdzie Powell zawsze odstawał dla mnie od reszty MV (moim zdaniem to najzdolniejszy uczeń Zimmera, który poszedł w zupełnie innym kierunku i nie próbuje podrabiać mistrza), niemniej jednak w pierwszym Bournie (bo w drugim już nie) jego elektronika, nawet ta łączona z orkiestrą, ma denerwującą manierę. Być może wiąże się to z presją twórców filmu, może z niedopracowaniem ścieżki, ale na pewno jest obecne. Inna sprawa, że gdyby tę, niespełna godzinną, płytę odpowiednio oprawić (bo sporo kawałków można było pominąć ), to wyszedł by twór, co do którego nie miałbym wątpliwości, że jest dobry. A w momencie, kiedy w wielu miejscach wyziera się nuda lub też kawałki niesłuchalne poza filmem, nie mogę tego rzec. Co ciekawe nadal jest to intrygująca na swój sposób pozycja, która zadowoli niejednego fana muzyki filmowej. Na pewno jednak wymaga cierpliwości i odpowiedniego podejścia, względnie po prostu uwielbienia do elektroniki i wszelkiej maści dźwięków sztucznych lub przerobionych.
Ja sam już nie wracam tak często do tej pozycji (bezapelacyjnie wolę "Krucjatę…"), a gdy już ma to miejsce, to słucham tylko ścieżek "best of the best". Moja ocena nie spadła może jakoś drastycznie względem oryginalnej (z oceny maksymalnej – nawet wtedy ciut naciąganej – przechodzę do wahającej się pomiędzy średnią a dobrą). Natomiast podejście do całości osiągnęło zupełnie inny biegun. Bez wątpienia te podwaliny pod majstersztyk akcji, jaki Powell osiągnie w sequelu (swoją drogą ciekawe, jak mu pójdzie przy trzeciej części), to propozycja tylko dla konkretnej grupy osób. Reszta może nie powinna z góry spisywać jej na straty, ale ostrożniej i bardziej sceptycznie podchodzić do jej zawartości.
0 komentarzy