„…na własną odpowiedzialność…”
Hieronim Bosch – średniowieczny malarz niderlandzki, specjalizujący się w pełnych symboli oraz tajemnic obrazów, głównie inspirowanych tematyką biblijną. To samo nazwisko otrzymał też policyjny detektyw z Los Angeles, bohater cyklu kryminałów Michaela Connelly’ego. Serię tę, decyzją Amazon Prime Video, przeniesiono na mały ekran. Twórcą serialu został Eric Overmaier, czyli współtwórca kultowego „The Wire”, a tytułową rolę zagrał fantastyczny Titus Welliver. Każdy sezon to osobna opowieść kryminalna, w której detektyw prowadzi skomplikowane śledztwa. Produkcja okazała się bardzo popularna i doczekała się aż siedmiu sezonów.
Wydana została także ilustracja muzyczna do „Boscha”. Album zawiera tylko muzę z sezonów 1-3, ale to wystarczy do pokazania z czym mamy do czynienia. Za score odpowiada Jesse Voccia – kompozytor, multiinstrumentalista oraz producent muzyczny. I wydaje mi się, że to najbardziej znana praca Kalifornijczyka, który miesza tu elektronikę, ambient oraz jazz.
Niestety, większość ścieżki dźwiękowej skupia się na budowaniu napięcia, czyli jest bardzo powolna, oszczędna, minimalistyczna, wręcz nużąca. Oparta na opadających smyczkach zmieszanych z innymi dźwiękami, głównie fortepianu – jak w „Cabin Fever”, „To Mom’s House” lub „Searching the Hotel Room”. Są także inne urozmaicenia pokroju elektronicznej perkusji („Watching the Tapes” i intensywne „Finding the Trail”) czy przewijającej się trąbki („Accessing Records”). To właśnie ten ostatni instrument zostaje wykorzystany do zbudowania czegoś na kształt tematu Boscha – czy to w sennym „Mulholland Drive” lub pod koniec mrocznego „Tangled in Her Web” – jednak to brzmienie pojawia się zbyt rzadko, aby zostać w pamięci na dłużej. Zresztą gros utworów jest przerażająco krótkich, bo oscyluje w okolicach dwóch minut grania. Trudno więc znaleźć tu cokolwiek, co dawałoby się słuchać w oderwaniu od obrazu.
Nie oznacza to jednak, że w „Boschu” nie ma bardziej wyrazistych momentów. Do takich zaliczyć należy rozpędzone perkusjonaliami i przemielonymi dźwiękami „Suspect Captured”, które skutecznie podkręca adrenalinę (choć troszkę mocno przypomina styl Harry’ego Gregsona-Williamsa). Podobny rytm ma okraszone gitarą „Chasing Chilton”, cięższe w drugiej połowie „Cruising” czy mieszające dynamiczną perkusję z o wiele za wolnym fortepianem „Kidnapped”.
Najbardziej w pamięć zapadają jednak dwa utwory. Pierwszy to piosenka z czołówki – absolutnie jazzowe „Can’t Let Go” z fantastycznymi solówkami trąbki. Drugi to z kolei temat z napisów końcowych – „Bosch End Title” miesza jazzową perkusję z podkręconą elektroniką, budując niepokojącą atmosferę. Na końcu albumu dostajemy jeszcze kilka utworów dodatkowych, jednak w zasadzie są one zbędne.
Czy zatem warto dać „Boschowi” szansę do odsłuchu? Nie jestem tego pewny – w samym serialu swoje zadanie spełnia zaledwie poprawnie, ale wydanie płytowe odstrasza czasem. Ponad 80 minut muzyki to dużo za dużo, z czego większość jest przerażająco krótka i troszkę na jedno kopyto. Polecam raczej na własną odpowiedzialność, a moja ocena jest naciągnięta.
0 komentarzy