Na pytanie o pierwszą udaną adaptację komiksu Marvela wielu z was odpowiedziałoby zapewne: „X-Men” Bryana Singera z 2000 roku albo „Spider-Man” Sama Raimiego z 2002 roku. Choć obydwie produkcje utknęły mocno w pamięci, to przed nimi pojawił się niejaki Blade. Pół-człowiek, pół-wampir posiadający najlepsze cechy tych drugich, ale ciągle pragnący krwi i będący na wojennej stopie z krwiopijcami. Ta mieszanka kina akcji i horroru zaowocowała dwoma kontynuacjami oraz bardzo przyzwoitym wynikiem w box office, a z Wesleya Snipesa uczyniła gwiazdę z wysokiej półki.
Najbardziej jednak wszystkich zaskoczył angaż kompozytora do tego przedsięwzięcia. Bo w pierwszej kolejności raczej nie przychodzi tu do głowy Mark Isham. Maestro w latach 90. (oraz przez pierwszą dekadę XXI wieku) był na topie, lecz ostatnimi czasy, mimo udziału w wielu głośnych projektach (m.in. „Wojownik”, serial „American Crime” czy jeden z odcinków „Czarnego lustra”) nie ma tej mocy ani przebicia. „Blade” był pierwszy w jego karierze tytułem od Marvela (drugim było serialowe „Cloak & Dagger”) i jest to dość nietypowa ilustracja do tego typu filmu.
W połączeniu z obrazem buduje mroczny, niepokojący klimat. Jednocześnie samym stylem przypomina muzykę do horrorów z lat 80., czyli dominuje tutaj ambientowe tło, rytmiczna elektroniczna perkusja oraz oszczędne wykorzystanie orkiestry. Odczuwalne jest poczucie zagrożenia, choć sam score nie jest zbyt melodyjny czy zapadający mocno w pamięć. W przeciwieństwie do obecnych w filmie utworów spod znaku rapu i techno.
Jeszcze większe zdziwienie budzi samo wydanie muzyki. Po pierwsze, album trwa nieco ponad 30 minut, co dzisiaj jest bardzo rzadką sytuacją. Po drugie, zawiera tylko siedem utworów i wobec tego nie jest pełnym zapisem ilustracji. Bardziej wydaje się być concept albumem niż pełnoprawnym soundtrackiem, aczkolwiek jest tu na czym zawiesić ucho.
Taki jest choćby dynamiczny „Intruder” z niemal pulsującą elektroniczną perkusją oraz gwałtownymi uderzeniami w połowie utworu, dającemu spore pole do popisu smyczkom. Bardziej melancholijny, wręcz dramatyczny jest „Daywalker”. A dokładnie zdominowany przez orkiestrę początek, po którym do akcji wkraczają bardzo niepokojące, wręcz "nawiedzone" dźwięki – jak wokaliza czy przytłumiony theremin. Ciekawiej robi się dopiero pod koniec „Themple of Light”, gdzie klimat robią organy i nieco rozpędzony fortepian niczym z prac Philipa Glassa. Szkoda, że te fragmenty pojawiają się niemal na samym początku.
Najlepszy jednak okazuje się utwór najdłuższy, czyli ponad 9-minutowe „The Bleeding Stone”. Zaczyna się od niepokojącego wejścia chóru. Po minucie uaktywniają się skrzypce, które razem z chórem wywołują ciary i wycofują się na drugi plan. Następnie coraz bardziej nasila się perkusja, odbijająca się niczym echo. Po trzech minutach mamy wyciszenie i słyszymy tylko flet, jednak ten stan nie trwa długo, bo przerywa go perkusja połączoną z chórem oraz bitem w stylu techno. To działa wręcz hipnotyzująco aż do kolejnej ciszy, gdzie dochodzi do nieprzyjemnych wejść strzelającego duetu perkusja/dęciaki (plus bardzo dynamiczne skrzypce w tle), a w finale uderzają w nas organy. Ta zmienność tempa oraz aranżacja pokazuje duża dawkę kreatywności u kompozytora.
Reszta ilustracji to w sporej części underscore, czasem bardziej dynamiczny (finałowe „The Blood God”), jednak głównie przypominający typowe dźwięki z innych horrorów. Czy to ostinatowe skrzypce (początek „Somebody’s Gonna Take You Out”), elektroniczne wstawki („Top of the Food Chain”) czy niemal monotonnie uderzająca perkusja (druga połowa „Top of the Food Chain”). Te fragmenty, chociaż samodzielnie brzmią całkiem nieźle, to o wiele lepiej sprawdzają się na ekranie.
Tutaj Isham rytmem wręcz ociera się o muzykę techno („Intruder”, „The Blood God”) i nieźle znosi to próbę czasu. „Blade” dobrze sprawdza się w filmie i potrafi zbudować odpowiednio mroczną atmosferę. Ale samo wydanie płytowe jest dość dziwne i strasznie krótkie. Pozbawiony bazy tematycznej score może odrzucić swoim krótkim czasem trwania oraz nietypowym stylem, pozostawiając po sobie spory niedosyt. Naciągana trójka.
0 komentarzy