Co roku zawsze pojawia się jakiś skromny film, który wydaje się niepozorny i kameralny, ale po obejrzeniu okazuje się mała perłą. Czymś takim jest dla mnie „Zacznijmy od nowa”. Pozornie historia jakich wiele – młoda para chce wydać album, ale ich drogi się rozchodzą, a na nią zwraca uwagę pewien wypalony producent (znakomity Mark Ruffalo). Choć John Carney postawił na znane twarze, nadal stworzył niezależny, bezpretensjonalny i ciepły film w stylu „Once”. Tu też zresztą istotna jest warstwa muzyczna.
Muzyka jest niemal równorzędnym bohaterem filmu, jak postacie i miasto – Nowy Jork, gdzie zdarzyć może się wszystko. Piosenki napisał Gregg Alexander (niektóre sam wykonuje, pod nazwą Cessyl Orchestra) – kompozytora, wokalistę oraz producenta, znanego najbardziej, jako frontmana grupy New Radicals (to ci od przeboju „You Get What You Give”. To melodyjny i wysmakowany pop, a taki zawsze jest w cenie. Nie można odmówić mu lekkości, przebojowości oraz tego, ze nigdy nie skręca w stronę plastikowego brzmienia. Instrumentarium jest dość bogate (gitara, perkusja, bas, smyczki, odrobina elektroniki, fortepian) i słucha się tego z niekłamaną frajdą.
A któż śpiewa ten piosenki? I tu się robi ciekawie. Większość wykonuje grający główne role Adam Levine (wokalista Maroon 5) oraz Keira Knightley. O ile on nie zaskakuje niczym i jego głos radzi sobie naprawdę dobrze, zarówno w potencjalnym hicie (najlepiej słychać to w bardzo energetycznym „A Higher Place”), jak i bardziej nastrojowych balladach („No One Else Like You”), o tyle aktorka kompletnie mnie zaskoczyła. Sama przyznawała się, że śpiewać nienawidzi, jednak jej eteryczny głos robi dobre wrażenie i może budzić skojarzenia z Norah Jones.
Wystarczy posłuchać niemal akustycznego „A Step You Can’t Take Back” (pierwsza piosenka filmu, którą potem słychać w kluczowej scenie wejścia producenta – i to właśnie w tej bogatszej aranżacji się tu pojawia), zabawnego „Like a Fool”, lirycznego „Tell Me If You Wanna Go Home” (z dodatkowym akompaniamentem Hailee Steinfeld, grającą córkę producenta), lub żywszego „Coming Up Roses” (piękne skrzypce), by sprzekonać się o trafności tego angażu.
Istotnym utworem jest „Lost Stars”, który bohaterka Knightley sama napisała. Pojawia się aż trzy razy: najpierw śpiewa ją Levine (i nie zawodzi), potem właśnie Keira (moim skromnym zdaniem wypada lepiej i pewnie dlatego to ona dostała nominację do Oscara) oraz w wersji zremiksowanej, koszmarnie uwspółcześnionej.
Nie można nie wspomnieć też o dwójce innych wykonawców. O ile wspomniany już Gregg Alexander woli mocniejsze uderzenia perkusji oraz troszkę bardziej żywiołową muzykę („Did It Ever Cross Your Mind” czy rockowe „Into the Trance” pachnące latami 90.), o tyle Cee-Lo Green zapuszcza się w bardziej typową elektronikę, która jednak nie wywołuje irytacji, ani rozdrażnienia u odbiorcy.
W zasadzie trudno przyczepić się do tego albumu, chyba że nie gustujemy w takim rodzaju wysmakowanego popu. Może nie jest to taki sam kaliber, jak „Once”, ale to na pewno bardzo przyjemna i ciekawa kompilacja okołofilmowa (wszak część piosenek została jedynie zainspirowana daną produkcją). Carney ma dobre ucho do piosenek, a te doskonale wpółtworzą intrygujący klimat filmu. Dlatego mocna czwóreczka.
0 komentarzy