Film "Piękny umysł" w 2001 roku wywołał niemałe zamieszanie. Obraz będący, nieco wyidealizowaną, historią życia matematyka Johna Nasha, osiągnął niebywały sukces, którego ukoronowaniem był Oscar za najlepszy film. Po raz kolejny dostrzeżono także niezwykły talent Russela Crowe, który wcielił się tutaj w rolę głównego bohatera. Nie bez znaczenia była też kreacja zjawiskowej Jennifer Connelly, nagrodzonej Oscarem za najlepszą rolę drugoplanową. Na ostateczny sukces filmu w dużej mierze wpłynęła także muzyka skomponowana przez Jamesa Hornera. Amerykanin przy okazji tego obrazu ponownie udowodnił, że należy do światowej czołówki najlepszych twórców muzyki filmowej, tworząc dzieło naprawdę niebanalne. Zresztą nie mogło być inaczej skoro sam zabiegał o pracę przy tym filmie… Podobno kiedy Horner usłyszał, że Ron Howard zamierza nakręcić "Piękny Umysł", kompozytor sam zaproponował współpracę. Było to w dużej mierze wywołane tym, że rok wcześniej przeczytał on biografię Johna Nasha (autorstwa Sylvii Nasar), która okazała się dla niego niezwykle inspirująca. Tym samym po raz kolejny przy jednym filmie spotkali się James Horner i Ron Howard, którzy już wcześniej zachwycili takimi obrazami jak "Kokon", "Willow" czy "Apollo 13".
To co od razu uderza podczas słuchania muzyki z "Pięknego umysłu" to niezwykłe podobieństwo do wcześniejszego dzieła tego kompozytora – "Człowieka przyszłości" ("Bicentennial Man"). Mamy tutaj niemal identyczne harmonie, orkiestracje i nawet niektóre motywy tyle że… w przyśpieszonym tempie. W obu ścieżkach dźwiękowych pojawia się ten sam kojący fortepian i niezwykle relaksujący klimat. Takie samopowielanie się Jamesa Hornera jest głównym tematem dyskusji na temat tego kompozytora. Z jednej strony jest to dość irytujące, zwłaszcza, jeśli ktoś (tak jak ja) w muzyce filmowej poszukuje oryginalności i świeżości. James Horner jest gwarantem muzyki, która świetnie działa w filmie, jednak jako autonomiczne twory jego dzieła są niepokojąco jednorodne – "Piękny umysł" jest najlepszym tego przykładem. Z drugiej strony trzeba przyznać, że wszystko to, co James Horner powtarza w swoich kolejnych ścieżkach dźwiękowych, jest naprawdę dobre. Muzyka z "Człowieka przyszłości" w moim mniemaniu uchodzi za jedną z najlepszych w karierze kompozytora, a w "Pięknym umyśle" pojawiają się najciekawsze jej elementy. Trudno, więc jednoznacznie ocenić czy notoryczne czerpanie przez Hornera ze swojej własnej twórczości, jest zjawiskiem negatywnym czy pozytywnym. Kiedy słucha się takich ścieżek dźwiękowych jak "Piękny umysł" brak oryginalności schodzi zdecydowanie na dalszy plan. Sporo jest tutaj bowiem elementów, świeżych i wyróżniających też ścieżkę dźwiękową z tłumu podobnych…
Jednym z elementów, które szczególnie zachwycają w tej muzyce jest wokal młodej i niezwykle urokliwej, amerykańskiej śpiewaczki – Charlotte Church. Jej głos jest tutaj takim nieziemskim instrumentem, którym James Horner posługuje się z niezwykłą wprawą. To właśnie on decyduje w moim mniemaniu o niezwykłości tej muzyki. Wprowadza bowiem, pewien pierwiastek… boskości. Być może brzmi to dość górnolotnie, ale takie określenie chyba najlepiej pasuje do roli, jaką spełnia Church na tej ścieżce dźwiękowej. Gdyby nie jej głos ta muzyka byłaby kolejną symfoniczną partyturą Jamesa Hornera, jakich w swoim dorobku ma już wiele – zważając szczególnie na te podobieństwa do "Człowieka przyszłości", ale też "Sneakers". Tymczasem owe bezsłowne wokalizy w wykonaniu głosu, którego barwa jest czymś na pograniczu śpiewu dziecka i operowej diwy, wprowadzają pierwiastek pewnej niesamowitości. Dla mnie te przemykające gdzieniegdzie i niezwykle ulotne wokalizy, symbolizują coś co nazywamy geniuszem. A więc jest to coś niezwykle unikalnego, niewytłumaczalnego i doskonałego, co ma w sobie wiele z boskości. John Nash był genialnym matematykiem i James Horner błyskotliwie pokazał to wykorzystując właśnie Charlotte Church. Doskonale jest to zauważalne w scenie, w której filmowy Nash wpada na swoją niezwykłą teorię z dziedziny matematyki konkurencji, która w odważny sposób obala twierdzenia doktryny Adama Smitha. Ten moment ilustruje utwór "Creating "Governing Dynamics"", w którym Church daje popis swoich umiejętności, osiągając pewien punkt kulminacyjny. Ciekawy pod tym względem jest też utwór "The Prize of One's Life… The Prize of One's Mind", który ilustruje scenę gdzie John Nash odbiera Nagrodę Nobla. Widzimy wtedy liczne grono szanowanych naukowców, geniuszy – do głosu dochodzi wtedy piękny, subtelny chór potęgujący wrażenie podniosłości tego momentu, ale będący też bardzo symbolicznym wybiegiem. Oto bowiem samotny głos geniuszu Nasha (Charlotte Church) został zaakceptowany i połączył się z geniuszem innych wybitnych postaci świata nauki. Scena, której towarzyszy ta muzyka robi naprawdę niesamowite wrażenie.
Bardzo ciekawe są też zaskakujące zmiany harmonii, które pojawiają się w tej muzyce i jednoznacznie kojarzą się też z "Człowiekiem przyszłości". Zazwyczaj akcentowane są one przez bardzo szybko grający fortepian. Podobno taki sposób gry na tym instrumencie miał obrazować niezwykle szybką pracę umysłu Johna Nash. Z kolei te harmoniczne meandry, kompozytor tłumaczył jako setki idei i pomysłów pojawiających w głowie geniusza, które niczym kalejdoskop przedstawiają coraz to nowe wizje i obrazy matematycznej rzeczywistości. Od tego właśnie swój tytuł wziął pierwszy utwór na płycie czyli "A Kaleidoscope of Mathematics". Na ścieżce dźwiękowej oprócz tych wszystkich bardzo lirycznych i naprawdę poruszających utworów można znaleźć też sporo materiału nieco mroczniejszego – ilustrującego chorobę Nasha i jego urojenia. Takie kompozycje jak "Nash Descends into Parcher's World", "The Car Chase", "Alicia Discovers Nash's Dark World" czy “Saying Goodbye to Those You So Love", doskonale pokazują mroczne zakamarki genialnego umysły głównego bohatera. James Horner stworzył tutaj niezwykle niepokojący i ciężki motyw, który tylko miejscami może wydać się nieco przedramatyzowany ("The Car Chase").
Jest to bez wątpienia jedna z najbardziej znaczących pozycji w twórczości Jamesa Hornera. Kompozytor otrzymał za nią sporo nominacji do prestiżowych nagród z Oscarem i Złotym Globem na czele. Oprócz muzyki instrumentalnej na ścieżce dźwiękowej znajdziemy także piosenkę wykonywaną przez Charlotte Church – "All Love Can Be". Oparta jest ona na jednym z tematów Hornera i trzeba przyznać, że prezentuje się naprawdę dobrze. Niemniej głos Church dużo większe wrażenie robi w postaci wcześniej wspomnianych wokaliz. Jako że należę do osób ceniących sobie oryginalność muzyki filmowej, nie mogę przymknąć oka na nawiązania do "Człowieka przyszłości" toteż ocena końcowa mimo wszystko nie może być maksymalna, niemniej jest to muzyka, którą bardzo polecam. Mimo, że jej spokojny klimat spotęgowany dodatkowo długością płyty może wydać się nużący i monotonny, to sporo jest tutaj drobiazgów, które sprawiają, że przy każdym kolejnym przesłuchaniu znajduje się tu coś nowego i olśniewającego.
0 komentarzy