Tryumfalnie przechodzące przez kolejne festiwale, „Bestie z południowych krain” urastają na tegoroczne objawienie amerykańskiego kina niezależnego. Nic dziwnego, to płynnie łączące realizm z baśniowością mądre, inspirujące, wręcz wizjonerskie kino. Każdy jego element jest doskonale przemyślany i zdaje się łączyć elementy zupełnie do siebie nie przystające: punkt widzenia dziecka z sytuacjami wymagającymi dojrzałości, paradokumentalny styl filmowania z wizualną poetyckością, filozoficzną głębię z plebejską beztroską. Miejscem zaskakujących spotkań jest także niezwykła ścieżka dźwiękowa.
Tutaj również baśniowa fantazja spotyka się z realizmem. Magię rozpościerają utwory stylizowane na brzmienie pozytywki („Particle of the Universe”, „End of the World”). Kryje się w nich delikatność i dziecięca słodycz. Tajemnica objawia się w krótkich, ascetycznych frazach fortepianu („Mother Nature”). Tak naprawdę magiczna aura rozpościera się jednak po wszystkich utworach. Jest coś nierzeczywistego w znajdujących się tu nagłych wybuchach patosu, czy radosnej zabawy. Muzyczny świat, który kreują kompozytorzy zawieszony jest w umowności uzasadnionej konwencją filmu. Niektóre utwory mogłyby śmiało zasilić ścieżkę dźwiękową do filmu przygodowego („The Confrontation”), czy epickiego fantasy („Strong Animals”).
„Bestie…” są przy tym silnie osadzone w danym miejscu i czasie, co również zostało podkreślone w muzyce. Sięgnięcie po muzykę country oraz delikatne odwołania do jazzu kreuje atmosferę środowiska mieszkańców terenów zalewowych w pobliżu Nowego Orleanu. Kompozytorzy chętnie korzystają z bardziej chropowatego dźwięku skrzypiec oraz instrumentów perkusyjnych o twardym brzmieniu, co równoważy miękką baśniowość.
Najwspanialszym pomysłem tej kompozycji nie jest jednakże ani baśniowa otoczka, ani pojawiający się gdzieniegdzie realizm. Największe wrażenie robi połączenie radosnej energii z tkliwym liryzmem. Objawia się to najpełniej w momentach gdy delikatnemu tematowi granemu na wiolonczeli towarzyszy żwawe pizzicato („The Smallest Thing”). Pizzicato jest zresztą środkiem, z którego kompozytorzy chętnie korzystają na przemian z instrumentami perkusyjnymi, uzyskując ciekawsze brzmienie. „Bestie…” w ogóle cechuje posmak świeżości. Mieszanka słodkiego liryzmu, chropowatego folkloru, wesołej zabawy i poruszającego patosu zdecydowanie rozszerza skonwencjonalizowane rozwiązania w kreowaniu odpowiedniego nastroju, jakie wypracował gatunek.
Z drugiej strony kompozytorzy nie starają się przeprowadzić żadnej rewolucji. Zgodnie z kanonami sztuki bazują na wyrazistych, wręcz przebojowych tematach w skromnych, ale efektownych aranżacjach. Brak tu eksperymentalnego zacięcia. Całość zbudowana jest lekką ręką, co pozytywnie wpływa na odsłuch. Nie wynika to jednak z koniunkturalnej chęci przypodobania się słuchaczowi. Jest w tej muzyce swego rodzaju szczerość i dziecięca naiwność, która pozwala dać się ponieść nawet nieco zbyt ckliwym momentom i czerpać czystą radość z słuchania.
Idealnie współgra to z atmosferą filmu, który narzucając perspektywę dziecka w opisywaniu wydarzeń sprytnie ucieka od dorosłego sentymentalizmu, czy patosu. Pozwala bez zadęcia cieszyć się emocjami. Muzyka dodatkowo wyśmienicie podkreśla wiele scen, które zdają się wręcz pod nią zmontowane. Takie utwory jak „The Bathtub”, „The Survivors”, czy „Strong Animals” robią wspaniałe wrażenie podczas seansu i właściwie nie tracą poza nim. Jeżeli „Bestie…” będą tegorocznym ambasadorem niezależnego kina spod znaku Sundance na oscarowej gali, nie widzę przeszkód by uzyskały nominację właśnie w kategorii muzycznej.
Bez żadnych wątpliwości zachęcam więc do posmakowania muzycznego świata „Bestii z południowych krain”. To ścieżka dźwiękowa świeża, niebanalna, pełna emocji, a przy tym bardzo sympatyczna w odsłuchu. Materiału nie ma za dużo, a jego poszczególne elementy ładnie się ze sobą komponują, zatem inwestycja w całość dostępnej muzyki (pojawiła się jedynie w dystrybucji internetowej jako całość lub poszczególne utwory) nie będzie stratą pieniędzy. Nieprzekonanych zachęcam do obejrzenia filmu, gdzie ta kompozycja objawia się w pełnej krasie i zapewniam, że przy samodzielnym odsłuchu radzi sobie równie świetnie.
Fantastycznie pozytywna energia z jednej, i skromna, urocza liryka z drugiej strony – piękna, świeża ścieżka!