Dzieje filmu "Batman" należą do najdłuższych i najburzliwszych w historii kina komercyjnego. Od momentu zaprezentowania scenariusza, negatywnie do niego nastawionej wytwórni Warner, aż do rozpoczęcia jego realizacji upłynęło bowiem prawie piętnaście lat! Przez ten czas przyszli twórcy obrazu o nocnym rycerzu użerali się z magnatami Hollywood, skacząc od jednego studia do drugiego i błagając o fundusze niechętnych producentów, którzy odmawiając, jak się później miało okazać, popełniali jedne ze swoich największych błędów w życiu. Ta kinematograficzna gehenna skończyła się wreszcie, gdy Warner oficjalnie zatwierdziła projekt, wykładając nań natenczas największe środki finansowe. Nie oznaczało to jednak końca problemów. Jako, że rzeczona wytwórnia dopiero podnosiła się z poważnego upadku, którego doświadczyło także wiele innych studiów w latach siedemdziesiątych, prominenci żądali od twórców "Batmana" dzieła jak najwyższej jakości. Dlatego też długo zastanawiano się nad wyborem aktorów (do roli Jokera było aż ośmiu kandydatów) oraz obsadzeniem najważniejszych stanowisk, takich, jak scenograf czy reżyser. W końcu, po podjęciu szeregu dobrych decyzji (Jack Nicholson, Michael Keaton, Anton Furst, Tim Burton), skompletowano świetną ekipę filmową, dzięki której powstała, według mnie, jak dotąd najlepsza ekranizacja komiksu. Niewątpliwie doskonałym wyborem, wręcz najlepszym z możliwych, było także zatrudnienie Danny’ego Elfmana, który zastąpił na stołku kompozytora niejakiego Johna Williamsa, wplątanego już w inny projekt. Owoc pracy Elfmana jest jednym z podstawowych dowodów na to, jak nietuzinkowy jest to twórca i jaki wspaniały duet stanowi wraz z Timem Burtonem.
Taaaaaa-raaaaaa-raaaaaa-daaaaaaaaaaaa-taaaaaaaaaaaa – tak rozpoczyna się ten znakomity album. Już w pierwszych jego sekundach słyszymy fenomenalny temat przewodni, będący, można śmiało powiedzieć, jednym z najlepszych w historii muzyki filmowej. W tych zaledwie pięciu nutach kompozytor perfekcyjnie oddał istotę postaci Batmana. To wręcz niesamowite, że parę dźwięków skupia w sobie jednocześnie tajemniczość, mrok i heroizm. Na sukces tej partytury nie złożył się jednak tylko doskonały temat przewodni. Jej wyjątkowość polega przede wszystkim na różnorodnej stylistyce, orbitującej gdzieś wokół klasyki i awangardowej muzyki współczesnej. Specyficzny klimat, jaki wykreował w "Batmanie" Tim Burton – synkretyzm gatunkowy, który określiłbym mianem "czarnej komedii noir-fantasy" – wymagał równie osobliwego języka do opisania. Kompozytor dokonał więc nietypowego połączenia względnie przeciwstawnych konwencji brzmieniowych, tworząc oryginalną, przeczącą schematom koncepcję ilustracyjną. Skonfrontowanie ładu i finezji klasyki z anarchizmem awangardy sprawia, że dzieło Elfmana doskonale podkreśla groteskowy charakter filmu. Mroczna, "gotycka" wizja miasta Gotham pełnego dziwacznej, futurystycznej architektury, nie mogła zyskać lepszej interpretacji muzycznej. Aby osiągnąć swój cel, kompozytor wyraźnie inspirował się takimi twórcami, jak Prokofiew, Berlioz czy Szostakowicz. Wbrew temu, co się mówi, nie nazwałbym jednak tej muzyki postmodernistyczną, a to z powodu jej bogactwa w środki wyrazu. Jest ona natomiast na pewno eklektyczna i z ilustracyjnego punktu widzenia, stanowczo niebanalna.
Dosyć niekonwencjonalnie Elfman potraktował postać Jokera. Większość kompozytorów nadałby mu jakiś fikuśny temacik, który pojawiałby się w różnych aranżacjach w każdej scenie z ów upiornym klaunem. Elfman podszedł jednak do sprawy inaczej, stawiając na zabawną instrumentację i nieco chaotyczną, oszczędną melodykę. Za każdym razem, gdy na ekran wstępuje Joker, muzyka staje się, zależnie od atmosfery sceny, komiczna ("The Joker’s Poem", "Clown Attack", "Roasted Dude") lub zwiewna ("Photos/Beautiful Dreamer"), ale zawsze zachowująca nutę grozy pomieszanej z dozą szaleństwem. Uwagę przykuwa przede wszystkim dowcipny, operetkowy walc – "Waltz to the Death", "Kitchen, Surgery, Face-off" – podkreślający demoniczny charakter tej postaci rodem z makabreski.
Myślę, że brak tematu Jokera to bardzo dobre rozwiązanie, ponieważ jego obecność wprowadziłaby do partytury element prymitywnego humoru i co za tym idzie zepsuła oryginalną wymowę całości. Dlatego właśnie cieszę, że muzyki do "Batmana" nie napisał John Williams, bo zapewne powstałaby bajkowo brzmiąca praca przesycona melodiami na kształt niezbyt udanego tematu Lexa Luthora z "Supermana". Nie mam oczywiście żadnych zastrzeżeń do Williamsa, gdyż jego muzyka na pewno prezentowałaby wysoki poziom artystyczny, ale "Batman" wymaga nieco innego rozumienia języka muzycznego. To po prostu nie jego para kaloszy.
Niewątpliwym atutem tej partytury są wspaniałe orkiestracje. Kompozytor postawił na bardzo bogatą instrumentację, której najbardziej intrygującym elementem jest niezwykle rozbudowana sekcja perkusyjna. Pewnie wiele z tych instrumentów brzmi zagadkowo nawet dla profesjonalnego muzyka. Ciekawa nie jest tylko sama ich rola ilustracyjna, ale i relacje z innymi sekcjami. Perkusja znacząco wpływa tu na warstwę rytmiczną, doskonale podkreślając niemal ekwilibrystyczne popisy trąb, a w takich utworach, jak "Attack of the Batwing" czy "Batman to the Rescue" staje się w niektórych momentach nawet sekcją prowadzącą. Ponadto stanowi istotny element ilustracji Jokera (różnego rodzaju cymbałki, grzechotki, tamburyna).
Co warte uwagi, album "Batman" posiada także świetną, klamrową kompozycję, która zresztą dominuje w większości prac Elfmana. Bardzo pozytywnie wpływa to na odbiór muzyki, ponieważ wyraźnie naznaczone wstęp, rozwinięcie i zakończenie tworzą wrażenie słuchania jakiejś muzycznej powieści. Repryza wspaniałego marszu mrocznego rycerza na końcu stanowi efektowne zwieńczenie płyty i chyba nie przesadzę mówiąc, że wywołuje uczucie ukontentowania. Tylko dowodzi to tezy jak ważny jest rozkład utworów w soundtracku.
"Batman" to jedno z najbardziej interesujących dzieł w historii muzyki filmowej. Posiada doskonały temat przewodni, świetne orkiestracje, nietypowy, intrygujący klimat oraz idealnie wtapia się w obraz Burtona. Ponadto jest pracą oryginalną jak na swoje czasy i aż dziw, że nie została przez nikogo ówcześnie doceniona (awards: none). Jednocześnie bijąca z tej muzyki prostota i specyfika emocjonalna czynią jej odbiór bardzo indywidualnym. Dlatego ciężko jest precyzyjnie określić co składa się na jej wyjątkowość. "Batman" zdaje się fascynować człowieka wewnętrznie, łechtać podświadomość, trafiać gdzieś głęboko w poczucie estetyki. Tak jest przynajmniej w moim przypadku. Jednego można być jednak pewnym: jest to jedna z najjaśniej świecących latarni na mrocznej, mokrej ulicy, jaką podążają fani muzyki filmowej w poszukiwaniu muzycznego spełnienia.
0 komentarzy