Gdyby zrobić listę najlepszych sequeli w historii kina, "Powrót Batmana" na pewno znalazłby się w pierwszej dziesiątce. Podobnie, jak jego poprzednik, film zachwyca swoją plastycznością i ogólnym wyważeniem. Sposób wizualizacji Gotham jako mroczne, gotyckiej świątyni zbrodni i chaosu pozostaje niezmieniony, a jest wręcz bardziej efektowny, gdyż sceny rozgrywają się w większej ilości miejsc. Ponadto "Powrót Batmana" oferuje więcej akcji oraz bardzo dobre, wyraziste kreacje aktorskie (ze specjalnym wyróżnieniem świetnej Michelle Pfeiffer), choć bezbłędnego Jacka Nicholsona nikt nie jest w stanie przebić. Inny jest jednak klimat filmu. Tim Burton odchodzi tu od nastroju filmu noir i skłania się ku bardziej baśniowej konwencji, wciąż jednak utrzymując całość w komiksowych barwach. Znalazło to rzecz jasna swoje odzwierciedlenie w muzyce Danny’ego Elfmana.
Jeżeli spojrzeć na tego nietypowego twórcę od strony jego ilustracyjnych tendencji, można łatwo zauważyć, że ma on dwa style muzycznego opisu: "awangardowy" – oparty na szalonych dźwiękach, zaskakujących połączeniach instrumentalnych i ogólnym dziwactwie oraz "cukierkowy" – będący swoistą parodią bajkowej ilustracji, jej krzywym odbiciem. Ten pierwszy język dominował w "Batmanie". Drugi zaś, z dosyć oczywistych względów, został zastosowany w "Powrocie Batmana".
Swoją partyturę mistrz czarnej poezji w muzyce oparł na dwóch tematach: znanym już doskonałym temacie Batmana i nowym, dramatycznym, który jest zarówno tematem Pingwina, jak i całego filmu. Przewija się on przez cały album, występując w różnych aranżacjach i formach. Począwszy od "Birth of the Penguin", gdzie kompozytor prezentuje nam go po raz pierwszy, najpierw przy użyciu samej orkiestry, a potem przepięknego, dziecięcego chóru, występuje on w niemal każdym utworze. Wprost niebywałe jest, że tak prosty temat, pod względem harmonicznym czerpiący z muzyki rosyjskiej, słyszany prawie non-stop, zupełnie nie nudzi. Mam nawet swoje trzy ulubione aranżacje. Są nimi, wspomniana już, ta z utworu pierwszego, militarystyczna z "Penguin Army" oraz nostalgiczna z "Selina's Electrocution".
Jak zawsze ogromną rolę w pracy Elfmana pełnią orkiestracje. Nie wiem czy jest to zasługa samego Steve’a Bartka, czy jakiegoś niezwykłego zmysłu Amerykanina, ale nie ma w jego dorobku kompozycji, która nie fascynowałaby mnie od strony technicznej. "Powrót Batmana" zachwyca mnie jednak pod tym względem szczególnie, być może nawet bardziej niż "The Nightmare Before Christmas". Imponujące nie są jednak tylko same procesy harmoniczne i popisy instrumentalne. Ogromne wrażenie robi przede wszystkim barwa dźwięku, jego kolorystyka. Instrumenty są tu ze sobą w idealnej korelacji brzmieniowej (szczególnie zniewalające są relacje sekcja smyczkowa – sekcja dęta). Wszystko jest pełne finezji, wyważone, perfekcyjnie dopasowane, zlewające się piękną całość. To chyba właśnie dzięki orkiestracjom notoryczne używanie tematu Pingwina nie irytuje.
Elfman skomponował na potrzeby obrazu Burtona jeszcze jeden temat – temat Kobiety Kot. Ten również nie pozbawiony jest nuty "słodkiego" dramatyzmu. Kompozytor przetwarza go w różnych wartościach w każdej scenie z ową postacią, robiąc to płynnie i ciekawie, szczególnie w utworach akcji. Temat ten pojawia się w pełnej okazałości jedynie w dwóch czy trzech ścieżkach. Czasem Elfman zostawia wręcz tylko jego drobną namiastkę w postaci czterech nut granych wysoko na smyczkach. Daje to nam zatem dwa nowe tematy i to należące do konkretnych postaci. Wynika z tego jasno, że nadworny grajek Burtona podszedł do sprawy inaczej nie w "Batmanie", gdzie uraczył własną melodią tylko głównego bohatera, ilustrując Jokera jedynie za pomocą odpowiednich zabiegów instrumentalnych. Tym razem każda z wiodących postaci otrzymała swój temat.
Intrygująca i dostarczająca wiele rozrywki jest także ilustracyjna strona partytury. Elfman w typowy dla siebie sposób opisuje akcję, uciekając się do hiperbolizacji, groteski i zabawy w dosłowności. Trudne nie przejść bez uśmiechu na twarzy przez takie utwory, jak "The Lair", "Batman vs. The Cirrus" czy "Wild Ride". Na szczególną uwagę zasługują moim zdaniem "The Children’s Hour", rozpoczynające się delikatną aranżacją głównego tematu na dzwonki, która później ustępuje agresywnej, napędzanej motorycznym "dudnieniem" smyków i werbli, co bardzo zabawnie ilustruje pociąg do porywania dzieci oraz "Penguin Army", którego oczywistej "zasady działania" nie trzeba opisywać. Nie można też nie wspomnieć o specyficznym, minimalistycznym utworze "Selina Kyle", będącym swoistym odpowiednikiem "Rosated Dude" z "Batmana".
Moim osobistym faworytem jest natomiast "Birth of a Penguin". Kompozytor stworzył tu ciekawą dysproporcję między muzyką a tym, co dzieje się na ekranie. Skonfrontował okrucieństwo nadchodzącej zbrodni z beztroską i delikatnością dziecięcego chóru. Nasuwają mi się tylko dwa słowa: ilustracyjna perfekcja. Wirujące smyki – zima, śnieg. Chór – dziecko. Dramatyczny temat – oddanie tragizmu całej sytuacji. Właśnie za ten ekscentryzm, za to niesamowite wyczucie uwielbiam Danny’ego Elfmana.
Zauważyłem także, choć może to trochę naciągana teoria, że sylaby czy też głoski śpiewane przez chór również odgrywają pewną rolę. Wokaliza rozpoczyna się od frapujących "aaa-aaa-aa-aa", co wskazuje na ogólny niepokój. Następnie pojawia się "la-la-la-la" – szczęśliwe małżeństwo spaceruje sobie jak gdyby nigdy nic z dzieckiem w parku. Potem śpiewana "treść" staje się czymś na kształt "Oh!", a później znowu "Aa!", ale bardziej dramatycznie. Jest to niczym wyraz przerażenia i bólu pomieszanego z szokiem wywołanym oglądaną zbrodnią. Wydaje się, że Elfman uczynił w tym utworze z chóru dodatkową postać, niczym w tragedii antycznej. Chór jakby akcentuje tu akcję, wyraża określone emocje poprzez, nazwijmy to, słowa. A na koniec coś, co jest w ogóle nie potrzebne i stanowi bezczelny chwyt komercyjny, czyli "Face to Face". Remix tematu Elfmana jako taki może nie jest zły, ale zupełnie nie pasuje do klimatu filmu. Bardziej kojarzy się z poprzednim "Batmanem".
"Batman Returns" to niewątpliwie udany sequel, ale ma się to nijak do sukcesu doskonałej muzyki Danny’ego Elfmana. Jest ona tak dobra, iż chyba tylko kwestią gustu jest uznanie jej za lepszą lub gorszą od "Batmana". Interesujący jest także fakt, że "Powrót Batmana" powstawał równocześnie z tak samo wspaniałym "The Nightmare Before Christmas", co świadczy o dużej wszechstronności i płodności kompozytora, choć pewne nawiązania tematyczne i brzmieniowe do wspomnianego projektu są dosyć wyraźnie widoczne. Nowe, przejmujące tematy, "elfmanowo-skrzywiony", baśniowy klimat, wyborne orkiestracje oraz ciekawa muzyka akcji – to atuty tej kompozycji. Wad nie jestem natomiast w stanie się doszukać.
Face to Face wcale nie jest tkie złe