Nie od dziś wiadomo, że największym przekleństwem muzyki filmowej są… filmy. Nie inaczej. Po pierwsze dlatego, że jeśli film zostanie zniszczony przez krytykę i nie zyska sobie pewnej grupy fanów, a co za tym idzie – nie odniesie sukcesu komercyjnego – ścieżka dźwiękowa nie ma szans zaistnieć. Po drugie, jeśli jest to film tani, to producenci nie będą sobie zawracać głowy kosztowną promocją soundtracku, a wtedy nie ma co liczyć na jej wydanie. W najlepszym wypadku kompozytor napisze coś tak abstrakcyjnie genialnego, że pomimo klapy artystycznej i finansowej obrazu, znajdzie się wydawca, dzięki któremu miłośnicy sztuki muzyki filmowej będą mieli czym cieszyć uszy i umysły. Do takich ewenementów zalicza się niewątpliwie score Michała Lorenca do "Bandyty". Film został przyjęty raczej z grymasem twarzy, a potok przekleństw pod jego adresem powstrzymała właściwie tylko praca Polaka. I chociaż ścieżka dźwiękowa zebrała bardzo pozytywne opinie, do dziś pozostaje niemal niedostępna za granicą, a w Polsce bardzo trudno osiągalna. Ach te pieniądze, potrafią wszystko popsuć.
Reżyserem "Bandyty" jest Maciej Dejczer, z którym Lorenc już kiedyś współpracował przy produkcji pod tytułem "300 mil do nieba". Jest to wzruszająca historia o dwóch chłopcach, którzy w poszukiwaniu lepszego życia wyruszają w niezwykle trudną podróż do Szwecji. Ukryci pod podwoziem TIRa trafiają do Danii, gdzie zainteresowała się nimi dziennikarka. Piękny film z równie piękną muzyką wypromował nazwisko Lorenca, który dzięki niej stał się jednym z najciekawszych polskich kompozytorów – kto wie, czy nie najlepszym? "Bandyta" to opowieść o brytyjskim więźniu imieniem Brute (Til Schweiger), który w ramach resocjalizacji zostaje wysłany do Rumunii, do pracy w jednym z setek tamtejszych sierocińców. Można by pomyśleć, że jak akcja rozgrywa się w państwie bałkańskim, to muzyka w stylu obierze kierunek Gorana Bregovica, ale – z całym szacunkiem do tego kompozytora i jego twórczości – nie chciałbym żeby pod tytułem "Bandyta" kryły się tematy spod znaku filmów Emira Kusturicy. I na szczęście, Lorenc postawił na swój, charakterystyczny, prosty styl.
Ta prostota nie odbiera jednak płycie kilku oryginalnych tematów. W sumie można wyróżnić cztery główne i kilka pobocznych, oraz oczywiście najróżniejsze ich aranżacje. Bez wątpienia najbardziej rozpoznawalnym jest drugi utwór, "Taniec Eleny", nie tylko w kontekście soundtracku, ale i całej twórczości Lorenca – ba! – nawet historii polskiej muzyki filmowej. Niezwykle porywająca melodia od pierwszych sekund wpada w ucho i czaruje słuchacza tamburynami, bębnami i klaskaniem, w pewnym momencie hipnoza idzie tak daleko, że można poczuć się jak na bałkańskim weselu. Szczególnie końcówka – coś wspaniałego. W innych utworach (np "Sen Eleny", "Prezent Brute'a") temat Eleny podawany jest w innych, często zaskakujących wariacjach. Chociażby ten drugi, brzmieniem przypomina tradycyjną muzykę… żydowską. W innych aranżacjach usłyszymy jeszcze cymbałki, sekcję smyczkową i gitarę.
Nie mniej ciekawy, choć już nie tak "optymistyczny", jest otwierający album "Mro iło". Rozpoczyna się dziecięcym śpiewem (który pojawi się jeszcze w "Requiem bałkańskie"), do którego w 48 sekundzie dołącza Kayah we własnej osobie. Wokal w języku rumuńskim podkreślony kotłami i smyczkami jest swoistym zwiastunem atmosfery jaka będzie nam towarzyszyć przez resztę albumu – spora dawka dramatyzmu, refleksji i melancholii, a samo "Mro iło" to jedna z bardziej przejmujących kompozycji na płycie. Trzeci temat ilustruje pierwsze spotkanie Eleny i Brute'a – chodzi oczywiście o trójkę, "Brute i Elena", bardzo medytacyjny charakter wzbudza delikatna harfa i skrzypce – utwór w sam raz na chwilę wyciszenia… Którą dość szybko przerywa raczej niefortunnie usytuowana "Pogoń". Bardzo rzadko w europejskim kinie do głosu dochodzi muzyka akcji, zdaje się że jednym z niewielu jej promotorów jest właśnie Lorenc. "Pogoń" to prosta w formie, mająca przede wszystkim podnieść poziom adrenaliny i emocji kompozycja. Budują go dwa elementy; od początku towarzyszy nam pierwszy, na który składają się pulsujące rytmy na sekcję smyczkową, z czasem dołącza drugi będący typowo folkową melodią – powiedzmy, tematem bałkańskim.
Czytając recenzje filmowe, czy ich analizy, można dosyć często spotkać się z pojęciem hybrydy. Jest to rodzaj mieszaniny gatunkowej, w której łączą się dwa (lub więcej) z zasady skrajne gatunki, czy nurty. "Bandyta" Polaka zdaje się być takim odpowiednikiem hybrydy w muzyce. Kompozytor zgrabnie połączył chyba wszystkie stany emocjonalne, jakie może przeżyć człowiek. Jest zatem melancholia w "Mro Iło", refleksja, ale i optymizm w "Powrocie", dramatyzm w "Porwaniu Iorgu" i "Pogoni", radość i zabawa w "Tańcu Eleny", niepokój i zagubienie w "Targu", czy też okrutny smutek i ból w "Requiem bałkańskim" (fenomenalny dziecięcy śpiew). Różnorodność gatunkową zapewniają nie tylko wspomniane bałkańskie i żydowskie tematy, coraz action score, ale i etniczne rytmy przywodzące na myśl daleko południowe, emanujące życiem miasteczko ("Targ"), a także jazzowe melodie wybrzmiewające w "Ulicach Londynu". Saksofon i kontrabas kreują bardzo ponurą i duszną atmosferę. Słuchając jego początku można odnieść wrażenie, że ma się do czynienia z partyturą do starego kina noir. Płytę kończy emocjonujący "Powrót", który jest kolejną aranżacją tematu z "Brute'a i Eleny" – do którego Lorenc dorzucił pulsujące bębny.
Zawsze przepadałem za dokonaniami polskich kompozytorów, Wojciech Kilar, Krzesimir Dębski, czy ostatnio wyróżniony Oscarem, Jan Kaczmarek. Po "Bandycie", do grona moich ulubieńców dołączył Michał Lorenc. Kompozytor ten potrafi w niezwykły sposób podejść do każdej tematyki i napisać partyturę, która oddaje jego charakterystyczny styl, a przy tym nienagannie wpisuje się w ramy filmu. Różnorodność i barwność tej muzyki pozwala stawiać ją w jednej linii z najlepszymi – bez kompleksów. Przepełniona emocjami i autentycznymi uczuciami, udowadnia, że w polskiej muzyce filmowej jest miejsce także na dzieła nie mające nic wspólnego z lekturami szkolnymi. I nawet zapożyczenia z "Psów", czy "Deborah" nie mają tu znaczenia. Arcydzieło.
P.S. W 2004 roku wytwórnia Pomaton ponownie wydała muzykę w formie zremasterowanej, dostępnej w boksie wraz z ilustracją do filmu "Prowokator".
muzyka genialna można słuchać i się nie nudzi :)) ale i film się mi podobał,
świetne zdjęcia, obsada, muzyka, scenariusz, wzruszająca historia, scenariusz nagrodzony prestiżową nagrodą, myślę że po prostu reżyser nie podołał ale rzeczywiście krytyka zniszczyła to dzieło i nie słusznie bo film jest dobry, a reakcja publiczności po filmie była pozytywna, ale czego się spodziewać po ludziach źle oceniających ten którzy go nie rozumieją? to ambitne kino europejskie na chłam z hollywood ehh
> Wokal w języku rumuńskim
To nie brzmi jak rumuński, podejrzewam, że to raczej jakiś język romski…