Nie da się jednym słowem opisać filmu „Baczyński”. To obraz, który wymyka się tradycyjnej klasyfikacji, utrudniając jednocześnie jego ocenę. Twórcy określili go mianem filmu poetycko-biograficznego. Osobiście nazwałbym go dokumentalnym poematem. Z jednej strony opisuje on najważniejsze wydarzenia z życia Krzysztofa Kamila Baczyńskiego, poprzez inscenizacje często przyjmujące formę teledysku. Z drugiej strony dialogi i fabuła zostały zastąpione wspomnieniami ludzi, którzy znali poetę oraz treścią jego wierszy deklamowanych przez uczestników slamu poetyckiego, zarejestrowanego w 90. rocznicę urodzin Baczyńskiego. Wszystko to spaja w jedną całość muzyka Bartosza Chajdeckiego, a wisienką na torcie jest piosenka Czesława Mozila i Meli Koteluk, pod tytułem „Pieśń o szczęściu”.
Płyta z muzyką z filmu „Baczyński” jest równie nietypowa jak sam film. Nie jest to standardowy soundtrack wypełniony muzyką ilustracyjną i piosenkami. Pomiędzy utworami muzycznymi znajdziemy bowiem pojawiające się w filmie wiersze K.K. Baczyńskiego, nagrane podczas wspomnianego wcześniej slamu. Początkowo drażniła mnie taka konstrukcja płyty. Mimo, że wszystkie wiersze są pięknie wydeklamowane, to przeszkadzają one w słuchaniu tego, co na każdym soundtracku jest najważniejsze – muzyki. Zmieniłem jednak zdanie po obejrzeniu filmu. Kiedy zrozumiałem kontekst, w jakim każdy z wierszy został użyty i przypomniałem sobie muzykę jaka im towarzyszyła, całość nabrała większego sensu. Paradoksalnie teraz jeszcze bardziej imponująca wydaje się muzyka Bartosza Chajdeckiego.
Trudno sobie wyobrazić lepszą ilustrację muzyczną do tak niezwykłego filmu. Sposób w jaki wzmacnia emocje pojawiające się w poszczególnych scenach jest bezbłędny i przypomina miejscami efektywność Hansa Zimmera. Jest oszczędna i intymna, ale jednocześnie też epicka (w pozytywnym tego słowa znaczeniu). Bartosz Chajdecki nie boi się rozmachu, jeśli tylko konkretna scena filmu na to pozwala. Efekt jest niesamowity. W obrazie pojawia się kilka spowolnionych ujęć, w których muzyka wychodzi na pierwszy plan, niemalże zmieniając film w swój własny teledysk. To sceny, które zapierają dech w piersiach i budują emocjonalny most z oglądaną historią. Sekwencja poprzedzająca śmierć Baczyńskiego to jeden z najlepszych mariaży obrazu z muzyką, jakie widziałem w polskim kinie w ciągu ostatnich lat. Wstrząsający i wzruszający, a jednocześnie piękny. Epickie połączenie muzyki i ciszy. A wszystko to wykreowane za pomocą skrzypiec, wiolonczeli, fortepianu, gitary, skromnej elektroniki i niesamowitego sopranu.
Słuchając muzyki do „Baczyńskiego” zapewne wiele osób znajdzie elementy łączące tę kompozycję z „Czasem Honoru”. Są one jednak nieliczne i wynikają bardziej z warsztatu Bartosza Chajdeckiego oraz jego sposobu budowania kompozycji (vide „Preludium”). „Baczyńskiego” można potraktować jako udaną próbę wyrwania się z szufladki, jaką dla kompozytora stał się „Czas Honoru”. To muzyka zdecydowanie bardziej dojrzała, reagująca na potrzeby obrazu i przyjętej przez reżysera konwencji filmu „poetycko-biograficznego”. Film otrzymuje dokładnie taką ścieżkę dźwiękową, jakiej potrzebuje.
Jako autonomiczne dzieło również dostarcza przyjemnych wrażeń, mimo, że ceną jej efektywności jest efektowność tematów. Pojawiające się tu melodie wydają się bardzo „rozwleczone”, co niestety nie ułatwia ich zapamiętania. Wychodząc z kina będziecie prawdopodobnie nucić piosenkę Czesława Mozila. Gwarantuję jednak, że zostając na napisach końcowych ulegniecie magii muzyki Bartosza Chajdeckiego, którą będziecie mogli przywołać za każdym razem, gdy włożycie do odtwarzacza płytę „Baczyński, muzyka i poezja z filmu”.
0 komentarzy