Pomysł, by trzecią część trylogii Roberta Zemeckisa osadzić w realiach Dzikiego Zachodu był strzałem w dziesiątkę i wniósł odrobinę lekkości po mrocznej części drugiej. Nadal jest to bezpretensjonalna, ale i dojrzała opowieść o tym, że przyszłość leży tak naprawdę w naszych rękach. Bywa śmiesznie (chociaż gagi są niemal takie same), aluzji do gatunku nie brak (Marty podający się za… Clinta Eastwooda) i jest to idealne zakończenie serii.
Alan Silvestri tym razem miał nieco trudniejsze zadanie, gdyż jego muzyka z jednej strony musiała kontynuować myśli z poprzednich części, ale też i pasować do realiów westernu, którego Amerykanin do tej pory nie odwiedzał. Ze swojego zadania wyszedł obronną ręką. A jego muzyka również doczekała się niedawno kompletnego zapisu score’u na dwupłytowym wydaniu (tym razem od Varese). Czy tak, jak to miało miejsce na albumie do części drugiej, tak i tu będziemy mieli do czynienia z przesytem dźwięków?
Zacznijmy od tego, co już znamy, mianowicie obowiązkowej fanfary będącej znakiem rozpoznawczym trylogii, otwierającej całość w „Back To Back / Court House”. Tematy są tu niby takie same, jednak poddane zostały drobnym modyfikacjom. W „Main Title” słyszymy na początku samotną trąbkę, która następnie przechodzi w szkielet całego action score'u, czyli melodię przewodnią w trąbkowo-werblowym aranżu. Ten fragment jeszcze będzie powracał (w różnym tempie) przez niemal cały album – na przykład w powolnym „Warmed Up” (silniejszy wpływ dęciaków), czy perkusyjnym wstępie „There Is No Bridge / Doc To The Rescue”, a bardziej dramatycznie zabrzmi on w lirycznym „The Future Isn't Written”.
Ale muzyka bardzo szybko ulega modyfikacjom. W 40 sekundzie „Main Title” pojawia się nowa, bardziej romantyczna nuta na flety, łagodne smyczki oraz harfę. Słychać w niej fundamenty pod „Forresta Gumpa”, a cały liryczny materiał znacząco ubarwi tą partyturę. W pełni ta kompozycja zachwyci potem w nastrojowym „At First Sight”, spokojnym „The Kiss” (wiolonczela!), bardziej dramatycznym „Goodbye Clara” z ciepłym brzmieniem dętych drewnianych, pachnącym mickey-mousingiem „Wake Up Juice” i prześlicznym „Doc Returns”.
Ponieważ fabuła przenosi się na Dziki Zachód, to też musiało znaleźć odbicie w muzyce. Krótką zapowiedź tych zmian przynosi „Indians”, gdzie na początku dostajemy mocne, rytmiczne uderzenia kotłów oraz wejścia dęciaków, sygnalizujących atak czerwonoskórych. Tuż potem słychać szybkie i zapętlone smyczki zmieszane z nerwowymi trąbkami, wyciągniętymi wprost z czasów świetności gatunku. Równie kowbojskie jest „Hill Valley”, choć zaczyna się bardzo spokojnie od leniwej trąbki i niepokojącej sekcji smyczkowej, do jakich w drugiej połowie dołączają harmonijka ustna i saloonowy fortepian. Nawet temat przewodni w „Safe and Sound” zagrany na rzeczonej harmonijce ustnej świetnie oddaje dane realia.
Akcję też naznaczono westernowym entourage'm. „We're Out of Gas” zawiera charakterystyczne uderzenia tamburynu, energiczne skrzypce i rytmiczną perkusję, którą dobrze znamy choćby z „Silverado”. Werble wsparte mrocznymi dęciakami („The Hanging”), wszechobecne trąbki („What's Up Doc / Marty Gallops / To The Future”), powolne pasaże smyczków budujące napięcie („Callin' You Out / Count Off”) – to wszystko może się podobać. Są tutaj też dwa, na szczęście krótkie, utwory psujące ten dobry odbiór – „You Talkin' To Me?” z fletem i niepokojącymi dźwiękami a la underscore Jamesa Hornera, oraz „Yellow” oparty na ‘strzelaniu’ instrumentów smyczkowych i nagłych wejściach kotłów.
Największe emocje wzbudza przy tym trzyczęściowy finał – „The Train”. Każdy segment to pełna nerwów i mocnych uderzeń orkiestry (wybijają się dęciaki oraz smyczki, nawarstwiające się z każdą sekundą), bazującej na temacie przewodnim oraz fragmentach action score'u znanych z poprzednich części, acz przyprawionych preriowym sosem. Nie zabrakło również krótkich fragmentów liryki, charakterystycznych spowolnień oraz przyspieszeń (część II), jakie wzmagają napięcie podczas tytułowego powrotu za pomocą pociągu. I obowiązkowych fanfar na sam koniec.
Druga płyta to znów zbiór alternatywnych utworów (niektóre zaprezentowano nawet dwukrotnie) o kosmetycznych zmianach w aranżacji. Uzupełniono je bonusami w postaci kompozycji źródłowych. Są to pochodzące z sekwencji festynu przeboje, z niezapomnianym „Doubleback” na czele (w tej scenie pojawiają się jego autorzy, czyli grupa ZZ Top). Są to skoczne i bardzo przebojowe melodie, zapodane w typowej dla folku, minimalistycznej manierze na samotne skrzypki, perkusję, banjo oraz czasami harmonijkę ustną. Może i są dość ograne, jednak słuchanie ich to duża przyjemność. Niemniej zajmująco wypadają fortepianowe hity z saloonu w „Piano Saloon Medley”.
Podsumowując, muzycznie trylogia „Powrót do przyszłości” to jedna z najrówniejszych serii kina, zazwyczaj utrzymująca wysoki poziom. O ile oryginalny soundtrack jest napakowany akcją i jednocześnie lekkością, a sequel zbudowano na wszechobecnym mroku i atmosferze niepokoju, o tyle trójka wnosi do serii sporo świeżości dzięki zamoczeniu dotychczasowych elementów w awanturniczej stylistyce Dzikiego Zachodu. Na medal spisał się tu zresztą nie tylko kompozytor, który stworzył najlepszą partyturę tego uniwersum, ale i wytwórnia Varese. Jej rozszerzone wydanie BTTF III jest najciekawsze z całego cyklu. Chyba nie muszę nikogo nakłaniać do zapolowania na tą pozycję. Ostateczna nota to cztery i pół nuty.
0 komentarzy