Kino hiszpańskie ma się dobrze. Bezustannie rozwija się, potrafi zaskoczyć, wyznacza trendy i, co ważniejsze, nie boi się różnorodności stylów i gatunków. „Automata” Gabe’a Ibáñeza – powstała co prawda z wydatną pomocą Amerykanów – nie jest zatem jeszcze jednym iberyjskim straszakiem, lecz kolejną próbą zmierzenia się z zagadnieniem ducha w pancerzu. Robocie s-f garściami czerpie z klasyki kina, jednocześnie tworząc nowy, świeży, ciekawy świat, który chce się oglądać – nawet jeśli ostatecznie trudno mówić o arcydziele.
Bardzo duży wkład w klimat historii ma muzyka Zacaríasa M. de la Rivy, czyli twórcy, któremu rodzime horrory nie są obce, acz bez problemu odnajdującego się także w kinie przygodowym. Tym razem maestro zaproponował połączenie atonalnej awangardy z czysto sakralnym brzmieniem. Taki miks zapada w pamięć, zwłaszcza w połączeniu z pięknymi panoramami nieprzyjemnego świata przyszłości, jaki licznie zaludniają służące ludziom blaszaki.
Chóry wespół z mniej przyjemnym underscorem oraz okazjonalnymi solówkami pojedynczych instrumentów i ujmującą sekcją smyczkową nie są być może szczytem wyrafinowania i oryginalności (w jednym z utworów znajdziemy nawet oczywistą inspirację pracą Alexandre’a Desplat), a niekiedy mogą wydać się również przedramatyzowane. Lecz zapewniam, iż bez problemu radują uszy i chwytają za serce – szczególnie w przepięknym, finałowym requiem, który stanowi małą wisienkę na torcie i zarazem clou soundtracku.
Nie jest to oczywiście pozycja dla każdego. Album cierpi zarówno na dużą jednolitość materiału, jak i pewną monotonność, która narasta wraz z upływającymi minutami tego, blisko godzinnego wydawnictwa. I choć cięcia, tudzież odpowiednie zaprogramowanie przez słuchacza tracklisty byłyby wskazane, na szczęście obyło się bez nic nie wnoszących do całości utworów. Nawet te najmniej atrakcyjne momenty nie są jedynie pustą tapetą, a zdecydowana większość potrafi zaintrygować również poza ekranem.
Warto przy tym zwrócić uwagę na fakt, iż nie jest to pełna ścieżka dźwiękowa. Za wyjątkiem przygrywających w tle fragmentów piosenek, reżyser trafnie wykorzystał do celów narracyjnych także klasykę Jerzego Fryderyka Händla – „Muzykę królewskich ogni sztucznych” z 1974 roku, jaka wybrzmiewa w czołówce filmu. Ważną rolę pełni także kompozycja „Robot Drums”, którą specjalnie na potrzeby tej produkcji skomponowali dwaj inni Hiszpanie: Ibon Errazkin i Lorenzo Matellan. Pojawia się ona w ruchomym obrazie aż trzykrotnie, zatem szkoda, że nie znalazła się też na płycie – nawet i kosztem jakiegoś pobocznego motywu de la Rivy.
Mimo sporej ilustracyjności i wielu mniej przyjemnych dźwięków, „Automata” nie jest bezdusznym rzemiosłem, które łatwo zapomnieć. Owszem, to muzyka wymagająca niekiedy cierpliwości i skupienia oraz, rzecz jasna, znajomości filmu, do którego powstała. Zaryzykuję nawet stwierdzenie, że jest ona propozycją dla koneserów. Swoisty artyzm nie umniejsza jednak ani trochę jej jakości czy wyjątkowej atmosferze. Warto. 3,5 nutki to moja finalna ocena tej ścieżki.
0 komentarzy