Współczesna muzyka filmowa bardzo dynamicznie się rozwija i zmienia swoje oblicze na naszych oczach. Trendy, takie jak minimalizm i ambient, wypierają epickie i obfite w tematy partytury. Powoli odchodzi w niepamięć też czyste symfoniczne brzmienie. Elektronika, wdarła się już na stałe do muzyki filmowej, ale dzisiaj nie jest traktowana jako dodatkowa sekcja orkiestry, a staje się głównym filarem całych ścieżek dźwiękowych. Młodzi kompozytorzy często ulegają takim właśnie trendom i nie potrafią się poza nie wychylić. Na całe szczęcie są też tacy, którzy starają się oprzeć środowisku i napisać w pełni orkiestrową partyturę. Dowodem tego jest między innymi najnowszy projekt Roberta Gulya "Atom Nine Adventures".
Jak już wspominałem "Atom Nine Adventures" od razu przykuwa uwagę symfonicznym brzmieniem. Orkiestra jest tylko śladowo wspomagana przez dobrze dopasowaną elektronikę. O wykonanie partytury Roberta Gulya zatroszczyła się Budapeszteńska Orkiestra Symfoniczna. Węgier bardzo dobrze wykorzystał potencjał siedemdziesięciu instrumentalistów i niezwykle zgrabnie rozpisał swoją partyturę na poszczególne instrumenty.
Tematycznie partytura Roberta Gulya ma bardzo wiele do pokazania. Już na samym początku płyty wyśmienicie prezentuje się motyw głównego bohatera. Doskonała dziewięcionutowa fanfara, nadzwyczaj dobrze opisuje postać Atoma Nine. Jest bardzo charakterystyczna i świetnie sprawuje się w muzyce akcji. Jej najciekawsze aranżacje można usłyszeć w "Main Titles", aktywnym "Atom Nine to the Rescue!" i najlepszym utworze płyty "Gigantic Engines". To nie koniec bogactwa tematycznego tej partytury, gdyż znajdziemy na niej jeszcze kilka mniej ważnych motywów. Jest wśród nich melodia komediowa, opisująca zabawne relacje pomiędzy Adamem i Jimbotem ("Adam and Jimbot", "Arriving at the Flugglair"). Możemy posłuchać też ślicznego tematu miłosnego, rozpisanego na smyczki i dęte drewniane ("Finally They Kiss and Finale") i motywu poświęconego czarnemu charakterowi. Ten ostatni jest niezwykle mroczny, gdyż został zorkiestrowany na instrumenty dęte i męski nisko brzmiący chór. Nie da się więc ukryć, że wśród tylu tematów każdy powinien znaleźć coś dla siebie.
Muzyka akcji również stoi na wysokim poziomie. W utworach takich jak "Atom Nine to the Rescue!" ma się wrażenie, że Robert Gulya to kompozytor najwyższej klasy. Bezbłędnie dawkuje emocje i sprawia, że przez prawie dziesięć minut tej wyśmienitej kompozycji słuchacz nie ma prawa się znudzić. Niewątpliwym hitem tej płyty jest "Gigantic Engines". W tym utworze Węgier doskonale wykorzystał cały potencjał Budapesztańskiej Orkiestry Symfonicznej. Jednak to, co świadczy o doskonałości tej kompozycji, to pełna autonomia od obrazu. Nie ma w niej ani odrobiny ilustracji i wydaje się, że powstała jako muzyczna wizytówka filmu. Dla takich utworów właśnie słucha się muzyki filmowej! Jedyną wadą utworu jest jego niewielka długość – niespełna dwie minuty. Ciekawie wypadają momenty, w których płyta nabiera wojskowego klimatu. Można tu przytoczyć charakterystyczne werble z początku "The Doom Machine" czy prześwietny militarystyczny marszyk z połowy "Into the Sky!"
Niestety płyta ma też gorsze strony. W niektórych momentach zwyczajnie słychać niedoświadczenie kompozytora. Często ma sie wrażenie, że Williams lub Zimmer zrobiliby to inaczej, lepiej. Z tego powodu bardzo dobre i dobre utwory mieszają się ze zwyczajnie słabszymi, a poszczególne kompozycje są bardzo nierówne. Należy jednak wziąć pod uwagę, że jest to jedyny taki projekt w karierze Roberta Gulya, a jego wcześniejsza filmografia obejmowała w większości dramaty i komedyjki romantyczne. Trzeba przyznać, iż jak na pierwszy kontakt z gatunkiem S-F i przygoda, Węgier wywiązał się ze swojego zadania bardzo dobrze.
Podsumowując "Atom Nine Adventures" to bardzo dobra płyta, napisana w dzisiaj już niemodnym, symfonicznym stylu z jedynie niewielkim dodatkiem elektroniki. Spora liczba tematów i duża słuchalność sprawiają, że nie powinna być dla nikogo większym problemem. Co prawda pośród wielu bardzo dobrych utworów zdarzają się słabsze i nierówne, a miejscami jest widoczne niedoświadczenie kompozytora przy tego typu projektach, ale z pewnością warto sięgnąć po tą pozycję. Szczególnie jeżeli ma się sentyment do nieco starszych partytur.
0 komentarzy