Czy mieliście kiedyś tak, że wszyscy ludzie wokół was wyglądali i mówili tak samo? Taki problem ma właśnie Michael Stone – bohater animowanego filmu Charliego Kaufmana „Anomalisa”. Jest neurotycznym facetem, który przyjeżdża do Cincinatti na odczyt dotyczący rozmów telefonicznych z klientem i być może dostanie szansę na coś nowego. Nowy film scenarzysty „Zakochanego bez pamięci” to smutna oraz gorzka opowieść o samotności, która daje wiele do myślenia, jest fantastycznie zrealizowana i ma bardzo ciekawą muzykę.
Wybór Cartera Burwella na kompozytora nie był dla mnie żadną niespodzianką, gdyż panowie znają się od czasu „Być jak John Malkovich” Spike’a Jonze’a, który był scenariuszowym debiutem Kaufmana. Maestro stworzył bardzo oszczędną muzykę ze skromnym zespołem, która idealnie podkreśla odosobnienie głównego bohatera – wolne dźwięki fortepianu i dętych drewnianych grają zapętloną melodię, a melancholijny klimat podkreśla gitara elektryczna i perkusjonalia („Overture” będące wizytówką „Anomalisy”).
Jednak dalej zaczynają dziać się dziwaczne rzeczy. Wydawca doszedł do wniosku, że będzie fajniej, jeśli do muzyki zostaną wplecione dialogi z filmu. Nie byłoby w tym nic złego, gdyby nie fakt, iż brzmi to tak, jakby dosłownie żywcem dołączono CAŁĄ ścieżkę dźwiękową, przez co czasami score Burwella jest zagłuszany. O ile w przypadku wykonywanej przez Lisę (głos Jennifer Jason Leigh) piosenki „Girls Just Wanna Have Fun” jeszcze się broni, o tyle podśpiewywane przez bohaterów fragmenty „The Flower Duet” Leo Delibesa już drażnią, a umieszczenie całego zapisu sceny przemowy Stone’a jest kompletnie bez sensu, gdyż nie ma tam w ogóle muzyki.
A ta jest wszak bardzo ciekawa, gdyż Burwell miesza różne stylistyki – od jazzu („Welcome to the Fregoli”) przez kołysankę („Cin Cin City”), aż po muzaka (krótkie „Fregoli Elevator”). Dodatkowo podkręca atmosferę za pomocą mieszanki gitary, elementów perkusyjnych, basu oraz saksofonu, przez co trochę przypomina swoje dokonanie z „Teorii spisku” („Another Person” czy lekko psychodeliczne „My Name is Lawrence Gill”).
Nie zabrakło tutaj miejsca także dla liryki, która jednak ma zabarwienie słodko-gorzkie. Jej zapowiedź pojawia się w połowie „Another Person” z łagodnymi smyczkami oraz fortepianem, ale jest też obecna w „Lisa in His Room” z przepięknym wstępem skrzypiec oraz nutką dochodzącą jakby z pozytywki – podobnie jak w utworze tytułowym. Niby nie jest to nic, z czego nie byłby już znany amerykański kompozytor, ale przyjemnie się tego słucha.
„Anomalisa” to niemalże Burwell w pigułce, soundtrack zrealizowany w charakterystycznym stylu tego kompozytora. Sama oprawa muzyczna nie jest w żaden sposób problematyczna, gdyż na ekranie wypada świetnie. Problem leży w wydaniu, na który postanowiono wcisnąć w materiał dźwięki oraz dialogi z filmu. To psuje przyjemność z odsłuchu i wydaje się totalną anomalią. Mimo wszystko jestem w stanie dać trójkę, chociaż jest to naciągana ocena.
Muzyka może i fajna, ale wydanie tragiczne, nie dałem rady go przejść, bo co chwila albo gadają albo coś zagłusza nuty – jaki jest sens wydawania czegoś takiego? Porażka.