Ponownie Newman i ponownie (albo raczej jak zwykle – u tego pana to już standard) jest znakomicie. Zaczyna się ładnie, cicho i niepozornie. Delikatnie poprowadzone instrumenty wraz ze ślicznym głosem w tle grają w utworze "Threshold of Revelation", trwającym niespełna minutę. Pod jego koniec muzyka narasta i dość głośnym, aczkolwiek bardzo pięknym i przyjemnym fragmentem przechodzimy niemal niezauważalnie do "Main Title". Ten kawałek to już prawdziwe arcydzieło, popis kunsztu Newmana. Kompozytor, korzystając z typowych dla siebie skrzypiec, trąbek i innych instrumentów dętych, które dodatkowo wspomaga gdzieś w tle pięknie brzmiąca harfa, stworzył jeden z najpiękniejszych tematów w swojej twórczości, a już na pewno najlepszy na tej płycie, której esencją jest właśnie "Main Title".
Dalej jest równie doskonale, spójnie, na równym poziomie. Jest tak dobrze, że właściwie powinienem się tu zająć każdym utworem z osobna, ale nie wiem czy zdołam – takie pisanie jest zbyt monotonne i męczące (tym bardziej w czytaniu…). W każdym razie utworów jest aż 31, z czego trzy to bardzo ładnie wplecione w całość tzw. stare przeboje – mamy więc tutaj Duke'a Ellingtona i jego "Solitude", George'a Lewisa z "A Closer Walk With Thee" i chyba najlepszy (przynajmniej mi się bardzo podobał), a przy tym najbardziej pamiętny z serialu, kończący płytę "I'm His Child", który wykonuje Zella Jackson-Price. Cała reszta to pełną nutą Newman.
Mnóstwo instrumentów smyczkowych i dętych podkreśla piękno takich dzieł, jak równie piękne, co utwór przewodni "Ellis Island" i następujące poń "Acolyte Of The Flux", nieco spokojniejsze "Umdankbar Kind", eteryczne "Ozone" czy też inne, równie niesamowite kompozycje jak filuterne "Pill Poppers", epickie "Bayeux Tapestry", łagodniejsze "Broom of Truth" (wykorzystujące motyw z "Threshold of Revelation", który pojawia się także w późniejszym "Tropopause"), 'preriowe' "The Mormons", czy w końcu kojące duszę trio "Garden of the Soul"-"Heaven"-"Bethesda Fountain". Ale maestro sięga także poza oczywistości. O dziwo, są tu kompozycje niemal zupełnie pozbawione jego charakterystycznych tricków – tu warto wspomnieć o "Delicate Particle Logic", "Spotty Monster", a nawet snującym się w tle "Prophet Birds". Te utwory bazują na zupełnie innym brzmieniu, a jeśli już pojawia się to wyżej wymienione, to na drugim czy nawet trzecim planie.
Newman korzysta tu także owocnie z elektroniki – niby nic nowego w jego przebogatej twórczości, a jednak trudno w niej szukać pracy o podobnej skali tejże. Owa elektronika nadaje części partytury zupełnie innego, mroczniejszego wydźwięku, tym bardziej, że kompozytor stosuje ją w melodiach charakteryzujących (w podtekście) zło i wydarzenia niezbyt przyjemne. Tak więc najwięcej ingerencji elektroniki usłyszymy w "The Ramble", "Her Fabulous Incipience", "Black Angel" czy choćby w piorunującym "Submit!". Kawałki te odstają pod tym względem od reszty, jednak pozostają wciąż charakterystyczne dla kompozytora, świetnie współgrając z liryczną stroną "Angels In America".
Warto także wyróżnić liczne chóry, zwłaszcza "The Infinite Descent", który jest prawdziwym popisem ludzkich głosów, wyśpiewujących pod niebiosa przez blisko minutę. Tutaj również skrzypce – mimo, iż bardzo ważne – są mniej istotne od reszty instrumentarium. Poszczególne kompozycje, prócz wyrazistej struktury, są jak zwykle niezbyt długie. Wyłamuje się właściwie tylko kilka kawałków, a mianowicie: "Quartet" (ponad 6-minutowa suita, utwór bardzo smutny i refleksyjny w porównaniu z innymi), "Mauve Antarctica" (blisko pięć minut solidnego grania, charakteryzującego się prześlicznym, miejscami niemal solowym obojem, na którym zresztą przygrywa jeden z bohaterów historii), "Black Angel" (4-minutowy, niepokojąco, zły, jeden z mroczniejszych fragmentów, z niesamowitymi trąbami + dawka elektroniki), "Garden Of The Soul" (także blisko czterech minut, nastrojowa, spokojna melodia, choć z początku czuć smutek – potrafi pozytywnie zaskoczyć, szczególnie "wybuchając" pod koniec) i podsumowanie partytury w postaci "The Great Work Begins (End Title)", które miejscami ociera się o patetyczność, jednak w tym przypadku jak najbardziej zrozumiałą, wręcz konieczną.
Ten ostatni utwór przypomina mi nieco "Finale" ze ścieżki dźwiękowej do "Dragonheart" (Randy Edelman) – ma podobną strukturę. Potem przechodzimy płynnie do wieńczącego już całkowicie ów krążek "Tropopause" – ten kawałek także należy do moich faworytów z "Angels In America", nieco przypominając "Main Title". Delikatny głos, pobrzmiewający przez cały czas trwania tego utworu, dopełnia magii, jaką wyzwala cały recenzowany score. Score do 6-godzinnej, znakomitej produkcji HBO w gwiazdorskiej obsadzie i reżyserii Mike'a Nicholsa, o której dowiedziałem się właśnie dzięki tej płycie – co zalicza się oczywiście do zalet ścieżki.
Chociaż nieco paradoksalnie pisze się o plusach, skoro owa partytura nie posiada właściwie żadnych poważnych minusów. Być może pokaźny czas trwania albumu, jak liczba oraz metraż utworów mogą nastręczać nieco problemów w odsłuchu – zwłaszcza, że trafia się parę mniej znaczących, przemykających niezauważalnie przez głośniki ścieżek (a i tak nie jest to cały materiał użyty w tej produkcji). Jednak klimat i jakość tej kompozycji powalają, a do tego płyta jest przepięknie wydana (sympatyczne, tekturowe opakowanie i ogólnie śliczny design całości) oraz naprawdę łatwo dostępna, jak i przystępna cenowo. Wystawienie oceny niższej od maksymalnej byłoby z pewnością grzechem i żadne anioły by nie pomogły. Parafrazując powyższe – ta płyta to prawdziwy cud.
Pełna zgoda. W mojej opinii najlepsza ścieżka Thomasa Newmana i nie będzie przesadą użycie tu słowa „genialna”. „Main Title” to najprawdziwsza muzyczna magia, a takich utworów jak „The Mormons”, „Ellis Island”, czy absolutnie zniewalającego „Mauve Antarctica” można słuchać w nieskończoność. Uwaga dla oglądających wspaniały miniserial Mike’a Nicholsa, do którego powstała ta ścieżka: warto się wsłuchać w muzykę, gdyż pojawiają się inne, fantastyczne utwory Newmana, które nie znalazły się na płycie.
Dzięki. Nieco odświeżyłem i rozszerzyłem tekst po latach, także w kontekście tej niezwykłej serii, bo trochę baboli pod tym względem było.