Wiek Adaline
Who wants to live forever? – już 30 lat temu to pytanie zadawał Freddie Mercury z zespołem Queen. A dla filmowców nieśmiertelność czy możliwość zatrzymania procesu starzenia jest wdzięcznym tematem. Do tego nurtu wpisuje się „Wiek Adaline” – klasyczny do bólu melodramat, w którym jedynie pomysł, by główna bohaterka była nieśmiertelna (zjawiskowa Blake Lively), wyróżnia go od tysiąca innych. Czy muzyka też jest jedną z wielu?
Nazwisko kompozytora – Roba Simonsena – może niespecjalnie się kojarzyć, choć nie jest to twórca anonimowy. Podopieczny Mychaela Danny, z którym pracował przy wielu filmach jako asystent i współkompozytor jest spora („500 dni miłości”, „Hotelowa miłość”, serial „Dollhouse”). Od trzech lat Rob próbuje działać samodzielnie, głównie przy filmach niezależnych („Cudowne tu i teraz”, „Najlepsze najgorsze wakacje”, „Foxcatcher”). „Wiek Adaline” to pierwsza tak duża produkcja w dorobku Amerykanina.
Po raz pierwszy Simonsen mógł zatrudnić pełną orkiestrę, z której najbardziej wybijają się smyczki, podkreślające romantyczny charakter filmu. Wspiera je odrobina elektroniki oraz fortepian, na którym oparto temat przewodni. Kompozytor opisał go, jako coś melancholijnego i ładnego, jednak niezbyt smutnego. Opis ten idealnie słychać po raz pierwszy w „At Home”, ale także w iskrzących się„January 1st, 1908” i „Hospital Confessons” oraz finałowym „To a Future With an End”. Motyw ten podkreśla niewinność Adaline i jej pragnienie bycia kochaną, co stoi w opozycji do kompletnej rezygnacji z uczuć.
Drugi motyw, opisujący związki Adaline z mężczyznami oraz nagłe wycofywanie się z nich, przewija się przez cały album, jednak nigdy nie wybrzmiewa w całości. Sam kompozytor mówi o nim tak: Napisałem go poza ekranem i nie było wystarczająco długiej sceny, by go zmieścić. Jakkolwiek, powtarzające się, początkowe nuty tematu miłosnego, zmieniły się w stan utknięcia w trybie ‘wyruszania’, jaki pasuje do Adaline, która utknęła w czasie, ciągle powtarzając rzeczy ze swojego życia i kobiety stawiającej opór jakiemukolwiek uczuciu.
Poza tymi dwoma motywami, przez większość czasu słyszymy głównie lekkie, eleganckie dźwięki, żyjące nieco własnym życiem, ale nie do końca zgrywające się z resztą. Kompozycje te są ładne, z ciekawymi aranżacjami na smyczki, fortepian, harfę, flet i perkusję, do których dołącza też chór. Dzięki temu takie utwory, jak otwierający całość „Adaline Bowman”, „The Scar” czy „Going Back to Life” z fikuśną wiolonczelą, są bardzo przyjemne w odsłuchu. Problem polega na tym, ze szybko wylatują z ucha i nie zapadają w pamięć na długo.
Lecz zdarzają się wyrazistsze fragmenty – nasilające się dźwięki smyczków („Twisted Around the Truth”, „First Resurrection”) są niezwykłe, podkreślają możliwość interwencji sił nadprzyrodzonych w życiu Adaline. Podobnie jest z „Never Speak a Word of Her Fate”, gdzie wpleciono wolne, ale intensywne wejścia skrzypiec, uderzeń perkusji oraz chóru, przypominającego troszkę styl Danny’ego Elfmana. A na sam koniec dostajemy piękną piosenkę „Start Again” autorstwa Simonsena, Nathana Johnsona oraz Katie Chastain, w wykonaniu Faux Fix wspieranych przez brytyjską wokalistkę, Elenę Tonrę.
„Wiek Adaline” pozwala zobaczyć w Simonsenie kogoś więcej, niż tylko kompozytora tworzącego dźwięki w stylu indie rockowych/popowych zespołów. Czy pozwoli to Amerykaninowi rozwinąć skrzydła oraz warsztat? Wierzę, ze tak. Największą wadą „Wieku Adaline” jest ulotność całej ścieżki oraz brak oryginalności, przez co nie zostaje z odbiorcą na dłużej. Ma ona jednak swój urok, który może się spodobać. Dlatego moja ocena to całe 3,5 nutki.
0 komentarzy