Niestety polskie tłumaczenie nie oddaje w pełni ducha fantastycznego debiutu Marca Webba z elektryzującymi Zooey Deschanel i Josephem Gordon-Levittem w rolach głównych. Niech Was on więc nie zmyli – choć de facto film prawi o miłości, to nie jest kolejną komedią romantyczną, ani też ograną historią miłosną, do jakich przyzwyczaiło nas Hollywood. Wyjaśniono to zresztą w prologu filmu, jak i samej płyty. Napiszę więc tylko, że to kapitalne dzieło bez wątpienia warte jest wszelkich "ochów" i "achów", jakie otrzymuje, a i obecne miejsce na liście najlepszych filmów wg IMDb nie jest na wyrost. To film tyleż zabawny, co i wzruszający; słodki i jednocześnie gorzki; prosty, ale skomplikowany – taki, który wciąga i urzeka. Ale przede wszystkim bardzo szczery, co czyni go wartym szczególnej uwagi.
Spora w tym zasługa także strony muzycznej – bezbłędnej i równie czarującej, co sam film. I tak jak on wykorzystującej stare, ograne motywy w bardzo świeży i nowatorski sposób (patrz: "Garden State"). Twórcy perfekcyjnie dobrali poszczególne kawałki do konkretnych scen, tym samym zwiększając siłę i wydźwięk obu tych elementów. I choć nie brakuje tu znanych nazwisk i tytułów, to większość z nich odkrywamy zupełnie na nowo. Zresztą – w przeciwieństwie do wielu dzisiejszych wydawnictw – nie użyto jakichś przesadnie wyeksploatowanych szlagierów, a i mamy też kilka niewiadomych. Oczywiście wszystko rozgrywa się w podobnych rytmach i gatunkowo jest do siebie zbliżone. Dzięki temu łatwo wejść w klimat płyty i jeszcze łatwiej się w niej zatracić…
Choć zarówno na liście płac, jak i na albumie widnieje duo Mychael Danna i Rob Simonsen, to ich wkład jest bardzo niewielki. Na płycie zaczyna się on i kończy na wspomnianym wcześniej prologu. Pozostałe utwory to już piosenki różnych wykonawców. Całą kompozycję postanowiono zresztą wydać osobno, w formie plików mp3 do ściągnięcia. I w sumie trudno stwierdzić, czy był to dobry zabieg, gdyż z jednej strony jakość i dobór piosenek dobitnie pokazuje, iż nie ma tu miejsca na pełnoprawną ilustrację. Jednak z drugiej strony nie miałbym nic przeciwko jednemu tylko wydawnictwu, na którym zawartoby jakąś porządną suitę, w pełni wykorzystującą skromny score. A jak wypada sama melodia (abstrahując od narratora na pierwszym planie)? Ano jest całkiem ładna i dobrze oddaje klimat filmu, a przy tym stanowi sympatyczne wprowadzenie do świata przedstawionego. I tyle. O to przecież chodziło. A jak ktoś jest spragniony szczegółów, to zapraszam do odrębnej recenzji.
Zresztą już przy okazji pierwszej piosenki zapominamy zupełnie o skromnym udziale kompozytora. Wyborne, liryczne, słodko-gorzkie "Us" to – podobnie, jak późniejsze, dramatyczne "Hero" tej artystki – zdecydowanie jeden z bardziej charakterystycznych i pamiętnych momentów płyty. W filmie ilustruje napisy początkowe i prezentuje bohaterów, jednocześnie swoim tekstem daje świetny wzgląd w nadchodzące zdarzenia. W nieco innym, weselszym tonie są kompozycje grupy The Smiths, których na albumie znajdziemy aż trzykrotnie (z czego jeden cover). Taka ilość ma rzecz jasna swoje odbicie i uzasadnienie w filmie – dość powiedzieć, że jest to ulubiona formacja ekranowej pary. The Smiths prezentują optymistyczne podejście do tematu miłości, choć w ich tekstach nie brakuje również pewnej dozy żalu i poczucia straty. Zarówno "There Is A Light That Never Goes Out" i "Please, Please, Please, Let Me Get What I Want" to bardzo ładne ballady rockowe, które także stanowią o sile płyty, wprawiając słuchacza w pozytywny nastrój.
Potem bywa różnie – raz jest ostrzej ("Bad Kids"), innym razem wręcz eterycznie (Carla Bruni, czy też fragment z "Absolwenta"), ale wszystko stoi na wysokim poziomie i stanowi bardzo spójną, intrygującą całość. Piosenki ułożono zresztą chronologicznie, co tylko pomaga zagłębić się w – jak na ironię zupełnie nie chronologiczną – historię. Odstają jedynie dwa ostatnie utwory (w tym ww cover The Smiths w wykonaniu Zooey Deschanel i M. Warda, czyli She and Him), które są ciut gorsze od pozostałych – choć to i tak zależy od gustu i aktualnego nastroju odbiorcy. Na siłę można przyczepić się też do pewnej sinusoidalności krążka, na którym podręcznikowo tasują się utwory żywsze i spokojniejsze, weselsze ze smutniejszymi – to jednak także ma pokrycie w fabule i formie filmu. W ogóle po filmie ta (i tak już kapitalna) składanka wiele zyskuje na znaczeniu. Tu za przykład niech posłuży rewelacyjne "You Make My Dreams" – utwór sam w sobie bardzo dobry, rytmiczny, pozytywny (wcześniej wykorzystany chyba tylko w "The Wedding Singer"). Ale gdy człowiek przypomni sobie scenę, w której został użyty… bezcenne.
Tak więc jeśli zachwycił Was soundtrack, powinniście jak najszybciej udać się do kina. A jeśli urzekł Was film (inna reakcja jest niemożliwa), to czym prędzej zakupcie płytę. Bardziej polecać nie muszę – ocena (bliska piątki) mówi sama za siebie. Chyba się zakochałem…
P.S. W filmie wykorzystano rzecz jasna znacznie więcej piosenek, niż można znaleźć na płycie – wśród nich są m.in. "The Boy With The Arab Strap" Sarah Martin, "Every Rose Has It’s Torn" Geoffreya Arenda, "Sugar Town" śpiewane przez Zooey Deschanel, inna, męska wersja "Here Comes Your Man", "God Bless The U.S.A." Lee Greenwooda, "Have I Been A Fool?" Jacka Peñate, "Veni Vidi Vici" grupy Black Lips, "The Music" zespołu Paper Route, "Train in Vain (Stand By Me)" słynnego The Clash, "At Last" w wykonaniu Kevina Michaela, oraz "The Infinite Pet" formacji Spoon. Poza tym użyto też piosenki "She’s Like the Wind" z kultowego "Dirty Dancing" oraz motyw przewodni z serialu "Knight Rider".
Świetna składanka.