Trzynaście powodów
Produkcje o nastolatkach mają to do siebie, że zazwyczaj są płytkie, naiwne i nieciekawe. Czasem zdarzy się tytuł, próbujący wejść głębiej w ten hermetyczny świat. Tak jest ze zrealizowanym przez Netflix, wywołującym kontrowersje serialem „Trzynaście powodów” na podstawie bestsellerowej powieści Jaya Ashera. Jest to historia dziewczyny, która popełniła samobójstwo. Przedtem nagrała na taśmach magnetofonowych swoją historię, przekazując je osobom odpowiedzialnym za jej los. Zestaw trafia do Claya Jensena – 17-latka, który podkochiwał się w zmarłej. Serial potrafi wciągnąć swoją intrygą, trzyma mocno za gardło, ma przekonujących aktorów (czuć chemię między grającymi główne role Dylanem Minnette a Katherine Longford) i zmusza do przemyśleń.
I nie da się zapomnieć oprawy muzycznej, która współgra z ekranowymi wydarzeniami. I tak jak w przypadku wielu innych tytułów wydano zarówno instrumentalny score, jak i składankę z piosenkami. Więc pora po kolei zmierzyć się z obydwoma tworami – zastanawiam się, czemu nikt nie wpadł na pomysł wydania ich w formie kasety, tylko jedynie w formie cyfrowej. Nawet brak chronologii piosenek oraz obecność kilku utworów nie wykorzystanych działa tutaj na korzyść kompilacji – wypadowej popu, muzyki alternatywnej i odrobiny rocka.
Obydwa albumy zaczyna poruszająca piosenka „Only You” z rozmarzonymi klawiszami oraz perkusją (cover piosenki duetu Yazoo). Tym większy szok, że bardzo dobrze wykonała ją Selena Gomez (choć fakt, że piosenkarka jest też producentką całości wiele wyjaśnia), zaś tekst w pełni oddaje zagubienie i bezradność głównej bohaterki (piosenka pojawia się w ostatnim odcinku, po rozmowie z pedagogiem). Tak samo chwyta za serce akustyczna wersja „Kill ‘Em With Kindness” z cudownym duetem fortepianu i smyczków.
Jeśli miałbym wymienić utwory, które najbardziej zapadły mi w pamięć w serialu (po obejrzeniu którego pozostaną w mojej głowie na zawsze), byłyby takich aż cztery. Pierwszy to pochodzące ze szkolnego balu „The Night We Met” Lorda Hurona, utrzymane w duchu klasycznego rock’n’rolla (odcinek piąty). Wolny, spokojny numer do tańca, który mógłby się zakończyć pocałunkiem. I do tego ten refren (“I had all and then most of you, some and now none of you…”), którego treść idealnie oddaje stan Claya. Trafiło mnie jak piorun.
Drugim takim celnym strzałem jest mroczne „Into the Black” od Chronomatics (cover piosenki Neila Younga) z lekko chropowatą gitarą, do której dołączają smyczki i minimalistyczna perkusja (końcówka odcinka trzeciego). Trzecim jest romantyczne „A 1000 Times” Hamiltona Leithausera i zespołu Rostam, z prześlicznym fortepianowym wstępem i retro brzmieniem, opartym na rozmarzonym (choć dla wielu będzie on krzykliwy) wokalu. A ostatnim jest mieszające nieprzyjemną elektronikę z przesterowaną gitarą „The Killing Moon” duo Roman Remains z przedostatniego odcinka, gdzie nawet delikatny, eteryczny głos, nie jest w stanie załagodzić poczucia zagrożenia.
Pochwalić trzeba też producentów, że sięgnęli po mniej znanych wykonawców (wyjątkiem jest ograne do bólu, ale ciągle dobrze brzmiące „Love Will Tear Us Apart” Joy Division i The Cure w zremasterowanym, okraszonym długim wstępem „Fascination Street”), pozwalając im się przebić do większego grona odbiorców. Paradoksalnie, mimo pewnej rozrzutności stylistycznej, całość zachowuje spójny klimat. Nawet w bardziej skocznych fragmentach, jak niemal taneczne „High” i nowofalowe „The Stand” grupy The Alarm lub tych bardziej stawiających na nastrój (wykorzystujące… trzaskanie drzwi, pościelowe „Bored”), nie czuć żadnego zgrzytu czy poczucia, że dana piosenka nie pasuje do brzmienia reszty albumu.
Serial „Trzynaście powodów” może się nie podobać z wielu względów, ale chyba nikt nie byłby w stanie przyczepić się do tej składanki. Co ważniejsze, świetnie się jej słucha także bez kontekstu: na dyskotece, potańcówce, randce czy w samotności na słuchawkach (chociaż dopiero w połączeniu z obrazem posiada siłę rażenia bomby atomowej). Mnie ten album – podobnie jak serial – wbił w ziemię, dotknął do głębi i zostawił znamię, które prawdopodobnie zawsze będzie ze mną. Stąd ocena może być tylko jedna.
0 komentarzy