Melomanów oraz miłośników muzyki filmowej może jedynie cieszyć fakt, iż rynek kolekcjonerskich wydań nieustannie rośnie. W końcu trzeba na coś wydawać pieniądze. A czy jest lepsza inwestycja od specjalnie przygotowanych, limitowanych edycji starych, dobrych ilustracji? W tym wypadku wytwórnia La-La Land ponownie sięgnęła do archiwum MI-6, w rok po wypuszczeniu na rynek pełnego score’u Davida Arnolda do „Śmierć nadejdzie jutro” oddając w nasze ręce potraktowaną w ten sam sposób, również ograniczoną do pięciu tysięcy egzemplarzy pracę z wcześniejszego filmu o przygodach 007 – „Świat to za mało”.
Odświeżony dźwięk oraz rozszerzony, umieszczony na dwóch krążkach materiał już w samym swoim założeniu stanowi nie lada gratkę dla fanów Bonda, Jamesa Bonda. Znajdziemy tu wszak nie tylko krystalicznie czyste nagranie oraz wcześniej nigdy nie wydane fragmenty ilustracji, którą na tę okoliczność wyciągnięto z archiwum studia MGM, ale też kilka utworów w dłuższych i/lub alternatywnych wersjach, jak i dema piosenek, które wykonuje tym razem sam kompozytor (i potrafi pod tym względem zaskoczyć – świetne jest zwłaszcza jego wykonanie „Only Myself To Blame”, które spokojnie przebija to oficjalne). A wszystko to ułożone w zgodnej z filmem chronologii, uzupełnione książeczką pełną informacji pióra Tima Greivinga i komentarzy twórców oraz zapakowane w śliczną oprawę graficzną autorstwa Dana Goldwassera. Strona estetyczna ponownie robi więc wrażenie. A zawartość?
Z pewnością nie można kręcić nosem na fakt, że w stosunku do podstawowego krążka otrzymujemy ponad pół godziny dotychczas niewydanej muzyki – w tym kompletne highlighty akcji ze scen w bunkrze, rurociągu i na łodzi podwodnej (to ostatnie zwieńczone naprawdę fajnymi fanfarami – „Sub Gets It”). Do tego drugie tyle i jeszcze trochę wspomnianych kompozycji alternatywnych, co wspólnie składa się na blisko dwie i pół godziny pełnej, kompozytorskiej wizji, jakiej próżno szukać nawet w… samym filmie. Słuchając płyt od Lali, a następnie przystępując do ponownego seansu produkcji Michaela Apteda szybko okazuje się bowiem, że bardzo dużo orkiestrowych detali i tak zwanych smaczków ginie pod natłokiem efektów dźwiękowych, które miks wyraźnie faworyzuje. Zatem „Świat to za mało” wpisuje się w ten rzadki rodzaj pozycji, którą w pełni docenić można dopiero w oderwaniu od ruchomego obrazu, właśnie dzięki wydaniom takim jak to.
Gwoli ścisłości, tutaj po raz pierwszy usłyszeć możemy w całości ilustrację pod prolog filmu i charakterystyczny gunbarell (utwory 1-4); wszystkie sceny zimowe i w Kazachstanie, gdzie Natasha Atlas uwodzi wokalem; temat pod napisy końcowe z aranżem tematu Bonda („Orbis Non Sufficit”) i w końcu jazzowe kawałki ze scen w kasynie Żukowskiego. Na dobrą sprawę zabrakło tylko instrumentalnej wersji piosenki tytułowej, którą dotychczas posłuchać można było jedynie na japońskim singlu. Nie jest to jednak jakiś olbrzymi brak i powód do darcia szat.
Wszystkie nazwy ścieżek są na tyle klarowne, że naprawdę trudno jest się w tym wszystkim pogubić. Dzięki temu łatwo zauważyć, iż – odwrotnie, jak w przypadku „Śmierć nadejdzie jutro” – nowy materiał nie stawia tej pracy w zupełnie innym świetle, bowiem wszelkie jej najważniejsze, wręcz ikoniczne momenty muzyczne, były już obecne na pierwszym wydaniu. Niemniej dopiero tutaj można docenić jego liczne szczegóły – jak na przykład stojącą nieco w cieniu „Jutro nie umiera nigdy” stronę liryczną – a w samą pracę naprawdę wsiąknąć. Bo choć ilość materiału może początkowo wydać się przytłaczająca, to jest to ten gatunek ścieżki dźwiękowej, która dosłownie płynie. Wystarczająco intensywnej i ciekawej, żeby nie tylko nie uznać czasu przy niej spędzonego za stracony, lecz nawet bardzo dobrze się bawić – w czym sprawdzają się także wszelkie fragmenty uzupełniające.
Owszem, trafimy tu też na kilka momentów wyraźnie dramatycznych, czysto suspensowych, które są zwykłym tłem, na jakie nie zwraca się większej uwagi, i bez którego spokojnie można się było obejść. Nie wszystkim motywom wyszła też na dobre operacja rozszerzenia, czego koronnym przykładem „Going Down – The Bunker”, które zyskując na czasie, straciło nieco na energii i rytmie, a tym samym również na ogólnym wrażeniu. Szczęśliwie zamieszczono tu też jego, jak i pozostałych reprezentantów action score’u poprzednią wersję albumową, więc absolutnie nie można narzekać.
Zresztą garstka ewidentnie słabszych utworów nie jest w stanie jakkolwiek rzutować na ogólny odbiór tej pracy i tym bardziej na całe to wydanie. To zwyczajnie imponuje, jest warte swojej ceny (a jest to wszak niespełna 30 dolarów amerykańskich) i każdy fan 007, talentu Davida Arnolda lub po prostu dobrej muzyki filmowej powinien czym prędzej postawić je na półce, do czego gorąco zachęcam. 4,5 nutki to moja finalna ocena.
James Bond powróci w naszych recenzjach…
Niestety, jedynie co na nam pozostaje z muzyki Arnolda to właśnie rozszerzenia jego scorów. Szkoda, że nie chcę mu się już tworzyć muzyki do filmów. Obecnie muzyka filmowa niszczona jest przez zimmerowskich pomagierów i raczej to się w najbliższym czasie nie zmieni.
Dopiero w tym wydaniu doceniam ten score. Wcześniej kręciłem nosem, ale teraz nie mogę się oderwać.
4,5