Ostatnia część przygód agenta 007 z udziałem Rogera Moore’a to jednocześnie pod pewnym względem nietypowa praca weterana serii, Johna Barry’ego. Nietypowa, ponieważ obok klasycznych, licencjonowanych elementów systemu bondowej deskrypcji, pojawia się tak zwany ‘biały w Harlemie’ – obcy, trochę zaskakujący stylistycznie akcent…
Płyta rozpoczyna się jednak tradycyjnie, bo piosenką (choć też zawierającą się w niespotykanej wcześniej na gruncie ścieżek z dwoma zerami estetyce), będącą wyrazem ducha swoich czasów. Wykonana przez działający wtedy dopiero od kilku lat zespół Duran Duran, dziś zabawnie archaiczna czy wręcz tandetna, odniosła ówcześnie wielki sukces. Trzeba przyznać, że – jak większość piosenek do filmów o agencie Jej Królewskiej Mości – jest tworem udanym i nawet teraz sprawiającym przyjemność w odsłuchu, mimo przestarzałej aranżacji oraz współcześnie już niepopularnej maniery śpiewu. Uwagę zwraca szczególnie bardzo ładny temat zwrotki, skomponowany przez Johna Barry’ego, będący również funkcjonalnym w kontekście obrazu Johna Glena – jako temat miłosny lub temat Stacy Sutton. Przepięknie odegrany na rozwibrowanym flecie poprzecznym w otoczeniu łagodnych smyczków i harfy rozbrzmiewa w pełni w „Bond Meets Stacy” i „Wine With Stacy”. W tym pierwszym utworze przez chwilę oferuje także aranżację z udziałem waltorni, co nadaje melodii heroizmu. Barry szerzej wykorzystuje ten pomysł w scenie, gdy bohater ratuje rzeczoną piękność z płonącego budynku (niestety, wydawcy nie zaszczycili nim fanów). Obok „Człowieka ze złotym pistoletem” to chyba najbardziej udany temat piosenki i zarazem poboczny ilustracyjny Johna Barry’ego. Następujący po utworze wokalnym „Snow Job” początkowo nie zdradza nietuzinkowości nadchodzącej myśli kompozytorskiej. Kroczące kontrabasy, trąbki z tłumikami, werble, kotły – typowy suspens bondowy.
Po chwili Brytyjczyk prezentuje dość zaskakujący ‘temat niebezpieczeństwa’. Nie jest on niezwykły sam w sobie, lecz w ujęciu 007. Zdaje się zapowiadać zimmerowski ‘pop-heroizm’. Składa się z dwóch motywów o szybkim przebiegu nutowym w dużym skupieniu, w obrębie czterech funkcji harmonicznych. Co ciekawe, kompozytor buduje temat na takim samym, opadającym basie, jaki towarzyszy melodii z „On Her Majesty’s Secret Service”. Jest to pochód charakterystyczny dla muzyki jazzowej (chociażby słynne „Hit The Road Jack”), a wykorzystujący interwalikę pierwszego tetrachordu skali frygijskiej kościelnej (lub doryckiej starogreckiej). Użył jej także Bill Conti w „Tylko dla twoich oczu”, tworząc motyw opanowanej żądzą zemsty Greczynki. Nadał mu w ten sposób egzotycznej tajemniczości. Do ostinato motywu zagrożenia, brzmiącego na soczyście sprzężonych w unisonie niskich smyczkach, klarnetach i puzonach, Barry dodaje przenikliwy kontrapunkt trąbek. Instrumentację czynią bardziej pikantną także gitary elektryczne. Zapewne była to reakcja kompozytora na synthpop i chęć stworzenia mostu pomiędzy ilustracją a piosenką. Efekt jest co najmniej interesujący. Fakt, że już wspomniany Conti odpowiedział na muzykę popularną szerokim użyciem syntezatorów, ale nie posunął się w melodyce do tak śmiałej bombastyczności. Temat Barry’ego nadaje się wręcz dla kostiumowego superbohatera. W podobnym kierunku uda się w przyszłości tylko David Arnold („Tomorrow Never Dies”). Szkoda jedynie, że Barry nie pokusił się o inne aranżacje danej melodii, która repetowana jest jeszcze parokrotnie – praktycznie bez większych zmian w orkiestracji, czy w rytmice („He’s Dangerous”, „Golden Gate Fight”).
Poza tym frapującym smaczkiem, partytura oparta jest na klasycznych rozwiązaniach, stosowanych przez Barry’ego od lat: werble, kotły, dysonanse smyczków w wysokich rejestrach, flety, pochody półtonowe – wyznaczniki suspensu („Tibbett Gets Washed Out”, „Pegasus’ Stable”) . Krzykliwe instrumenty dęte, opóźnienia, motywy zbudowane z dużych skoków, kwintowo-kwartowe współbrzmienia to z kolei ilustracja zła lub odmalowanie ogromu zdarzeń („Airship To Silicon Valley”, „May Day Bombs Out”). Nie mogło też oczywiście zabraknąć nadrzędnych myśli muzycznych, składających się na „James Bond Theme”. Brytyjczyk ograniczył jednak ich użycie w filmie, co odzwierciedla także album. Pojawiają się one tylko w jednym utworze: „May Day Jumps”, swoją drogą w charakterystyczny dla Barry’ego sposób opisującym spektakularny skok czarnej bohaterki (wrażenie zwolnionego tempa).
„Zabójczy widok” to niewątpliwie dobre rzemiosło muzyczne i ilustracyjne oraz interesująca pozycja w szpiegowskim dorobku kompozytora. Na plan pierwszy wybijają się tu dwa tematy – miłosny i oryginalny zagrożenia. Niestety, podczas autonomicznego odsłuchu płyty, ścieżka potrafi nużyć swą powtarzalnością i brakiem inwencji, zwłaszcza instrumentalnej. Dotyczy to przede wszystkim muzyki akcji, która sprawia trochę wrażenie zmarnowanej szansy na coś lepszego.
Może i są słabsze momenty, ale dla mnie to jeden z lepszych Bondów Barry’ego i jedna z najlepszych piosenek. Dla mnie mocna 4.
Dla mnie to przede wszystkim dwa niezwykłe elementy – świetna piosenka i cudowne 'love theme’. Reszta faktycznie przeciętna, ale dla ww utworów warto!
Zdecydowanie najsłabsza muzycznie odsłona serii, ode mnie tylko 2, za dobrą piosenkę.