„On Her Majesty's Secret Service" to szósta z kolei część z serii filmów o agencie 007, o której zwykło się mówić, że wyraźnie odstaje od pozostałych: że aktor nijaki, że sam Bond jakiś inny, romantyczny, a nawet piosenka mało bondowska. Czy zatem i muzyka zasłużyła sobie na podobną krytykę?
Na wstępie należy się kilka słów na temat samego filmu oraz jego fabuły. W rolę Jamesa Bonda wcielił się, kompletnie nieznany wtedy szerszemu gronu, australijski aktor reklamowy, George Lazenby. I już na etapie produkcji było wiadomo, że to nie tylko pierwsza, ale też ostatnia jego rola Bonda. Lazenby zrezygnował z dalszych występów, czego później żałował. Akcja „W tajnej służbie Jej Królewskiej Mości" zawiązuje się w Portugalii, gdzie Bond ratuje z opresji nieznajomą, młodą kobietę, która okazuje się córką niejakiego Draco – szefa korsykańskiej mafii, Unione Corse. Nie pierwszy już raz (i nie ostatni) agent wykazuje się niesubordynacją względem centrali MI-6 – wchodzi w układ z przestępcą, który pomaga mu odnaleźć miejsce pobytu szefa kryminalnej organizacji WIDMO, Ernsta Stavro Blofelda (w tej roli wyjątkowo wyrazisty i charyzmatyczny Telly Savalas). Blofeld ukrywa się w Szwajcarii, w malowniczo położonym, alpejskim ośrodku-klinice na szczycie Piz Gloria. Główny bohater dostaje się tam podstępem i odkrywa demoniczny plan zagłady świata, do którego realizacji czarny charakter szkoli dziesięć nieświadomych niczego dziewcząt… Nie zaskakuje pointa filmu, w której 007 ratuje świat przed kataklizmem. Wyjątkiem jednak w całej historii filmów o Bondzie jest fakt (i tu proszę o ominięcie końcówki tego akapitu tych, którzy nie znają tej części, a chcą ją obejrzeć z zaskoczeniem), iż na zakończenie filmu Bond bierze ślub z Tracy, która w ostatniej scenie, tuż po ceremonii ginie z rąk Blofelda i jego pomagierki…
„We have all the time in the world" – to ostatnie słowa, jakie padają z ust Jamesa Bonda w filmie i zarazem pierwsze w tytułowej piosence. Stworzył ją duet Hal David (tekst) i John Barry (muzyka), a w unikalny sposób wykonał nieodżałowany Louis Armstrong, dla którego było to ostatnie w życiu studyjne nagranie. Piosenka ma formę ballady i, co nietypowe dla bondowskiego cyklu, nie zawiera charakterystycznych, mocnych akcentów muzycznych (z tej konwencji wyłamuje się też „You Only Live Twice"). Podobnie jak piosenki w „Doktorze No" i „Pozdrowieniach z Rosji", „We have all…" nie pojawia na napisach początkowych, a w filmie tworzy tło dla wydarzeń. Utwór Armstronga jest przepiękny i miał potem jeszcze wiele innych wcieleń i coverów. Jego kontrast z dynamicznym, głównym motywem muzycznym (o którym za chwilę) podkreśla liczne sprzeczności obecne w samym filmie: Bond zakochany – Bond lowelas; piękne dziewczyny – śmiercionośna broń; nastrój Świąt Bożego Narodzenia w Alpach – mroczna intryga… Na ścieżce dźwiękowej tych kontrastów jest jeszcze więcej.
OHMSS to w ogóle bondowski score, którego nie da się pomylić z żadnym innym. Stworzenia oprawy muzycznej filmu podjął się po raz piąty z rzędu John Barry. Oryginalny soundtrack miał 11 utworów, natomiast w 2003 roku ukazała się reedycja wzbogacona o niepublikowaną wcześniej muzykę ilustracyjną (utwory 12-21). Główny motyw „On Her Majesty's Secret Service" skomponowany przez Brytyjczyka, to jeden z najlepszych tematów muzycznych w całej serii. Mocny, charakterystyczny, w dobrym, bondowskim stylu zajmuje zasłużone miejsce w kanonie muzyki filmowej w ogóle (także w moim osobistym, gdyż był to jeden z pierwszych motywów, jakie głęboko zapadły mi w pamięć, gdy o soundtrackach nie wiedziałem jeszcze nic). Utwór, który w różnych aranżacjach pojawia się na płycie (track 4, 9, 10, 20) bazuje na muzycznym dialogu głośnych instrumentów dętych blaszanych i drewnianych oraz smyczków przy dynamicznym akompaniamencie syntezatora Mooga. Było to pionierskie wykorzystanie tego instrumentu w historii muzyki filmowej. Motyw ten zastąpił mocno zużyty "James Bond Theme" w scenach akcji. Wszak idealnie, wręcz plastycznie pasuje do scen ucieczek i pościgów. Trudno zliczyć wszystkie sceny narciarskich pogoni za Bondem – tę w OHMSS można uznać za najlepiej muzycznie zilustrowaną („Ski Chase"). Innym motywem obficie wykorzystywanym na ścieżce dźwiękowej jest melodia z głównej piosenki. Na albumie odnajdziemy także i drugą piosenkę, „Do You Know How Christmas Trees Are Grown?" o tematyce świątecznej, wykonywaną przez duńską wokalistkę Ninę.
Na uwagę zasługują obecne na płycie klasyczne kawałki jazzowe – zgrabne, delikatne ilustracje scen romansów komandora Bonda („Try", „Bond Meets the Girls", „Sir Hilary's Night Out"). Bardzo dobrze prezentują się też muzyczne fragmenty obrazujące piękne, alpejskie widoki („Journey to Blofeld's Hideaway" czy „Dusk at Piz Gloria"). Dźwięk waltorni niesie się echem po ośnieżonych szczytach gór, a wtórują jej delikatne partie smyczków i harfa. Sama przyjemność. Wśród dodanych w 2003 roku utworów nie brakuje też nowych, ciekawych motywów, jak tajemniczy, najeżony półtonami „Bond Settles In" z niepokojącym brzmieniem fortepianu czy dość monotonny, ale frapujący „Gumbold's Safe", w którym wprawne ucho usłyszy inspirację dla Alexandre’a Desplat i jego „Autora widmo"…
Całość naprawdę pozytywnie zaskakuje. Choć da się odczuć pewne znużenie wieloma aranżacjami dwóch naczelnych tematów, to jednak muzyka Johna Barry to prawdziwe novum w porównaniu z poprzednimi bondowskimi kompozycjami. Jest dynamicznie i romantycznie, świątecznie i mrocznie oraz klasycznie i nowocześnie. I podczas gdy sam film z Bondem-Lazenbym budzi wiele kontrowersji, muzyką nie rozczaruje się z pewnością żaden słuchacz.
P.S. Kolejność utworów zarówno na recenzowanej, jak i na klasycznej płycie jest niezgodna z chronologią. Warto więc posłuchać muzyki nie tylko w wersji zaproponowanej przez wytwórnię, ale też zgodnie z biegiem wydarzeń: 2, 6, 3, 8, 12, 13, 1, 14, 5, 7, 15, 16, 17, 18, 19, 20, 4, 9, 10, 21, 11.
Trafna recka, ale mimo uzasadnienia, myślę, że za dużo zostało poświęcone opisowi fabuły.
P.S. Główna okładka jest mistrzowska;)
Gumbold’s Safe dałeś 3??? Drań!!!