007 filmografia Rogera Moore’a stanowi istną sinusoidę – obok odsłon, które cieszą się niechlubną estymą tych najbardziej głupkowatych i niedorzecznych Bondów, trafiają się także prawdziwe perełki. Za takową można z pewnością uznać „Tylko dla twoich oczu”, czyli film, który polscy widzowie z pewnością kojarzą, dzięki pojawiającemu się w jednej ze scen helikopterowi PZL Świdnik. Poza nim, produkcja ta może pochwalić się wyjątkowo przyziemnym klimatem, ciekawym wątkiem zemsty i towarzyszącemu mu romansowi – również całkiem dojrzałemu, jak na przygody agenta Jej Królewskiej Mości.
Ten ostatni element sporo zyskał nie tylko dzięki świetnej roli uroczej Carole Bouquet, ale i zmysłowej piosence tytułowej, w wykonaniu Sheeny Easton. Piękna ballada miłosna była zresztą nominowana do Oscara i Złotego Globu oraz nie miała większych problemów w pobiciu światowych list przebojów. Nie jest to być może największy/najlepszy hit Jamesa Bonda, lecz ma wszelkie atuty, dzięki którym można stawiać go w gronie tych najbardziej ulubionych, tudzież najprzyjemniejszych w szpiegowskiej dyskografii. Prawdziwa klasyka, która w dodatku doczekała się równie popularnego, czeskiego covera od Heleny Vondrackovej – „Jsem stale stejna”.
Tradycyjnie już w bondowskiej historii, nie był to jednak pierwszy wybór wykonawcy. Producenci zwrócili się wpierw do świecącego wówczas tryumfy zespołu Blondie. Lecz efekt końcowy znowu rozminął się z oczekiwaniami i poróżnił obie strony – grupa odmówiła wykonania kolejnej wersji piosenki, autorstwa Michaela Leesona i jeszcze w tym samym roku wydała tą odrzuconą na albumie „The Hunter”. Na liście potencjalnych kandydatów była także Donna Summer i Dusty Springfield, ale United Artist postawiło na swoim, czyli właśnie na Easton, która stała się tym samym. pierwszą i jedyną w historii Bondów piosenkarką, która wystąpiła również w czołówce otwierającej film.
Również na kompozytorskim stołku nie obyło się bez rotacji. John Barry, po świetnym „Moonraker” znów popadł w podatkowe kłopoty, więc polecił na swoje zastępstwo Billa Conti. Amerykanin odwdzięczył mu się nie tylko znakomitą linią melodyczną pod rzeczoną piosenkę, lecz także świetnym wyczuciem bondowskiego stylu. Oczywiście jego ilustracji daleko do dokonań Anglika – zwłaszcza tych kanonicznych. Ale bardzo dobrze radzi sobie w filmie i całkiem nieźle wypada także poza nim.
Właściwie największym grzechem Contiego było postawienie wszystkiego na elektroniczną kartę – wszechobecne syntezatory w wielu fragmentach brzmią już dziś niestety wyjątkowo archaicznie. No i mało oryginalnie. Muzyka nadrabia za to energią oraz tematyką, doskonale oddając klimat szpiegowskich potyczek. Czuć w nutach sporo pasji i pomysłowości – głównie w muzyce akcji, którą w brawurowym stylu otwiera dynamiczne „A Drive In The Country”. Połączenie pełnej, tradycyjnej orkiestry z elektroniką trąci co prawda tu i ówdzie myszką, ale jest przy tym niesamowicie przyjemną i bezpretensjonalną rozrywką, jakiej na albumie znajdziemy całkiem sporo („Melina's Revenge / Death of Blofeld”, „Gonzales Takes A Dive”, „Runaway”).
Oczywistą odskoczną i niejakim wytchnieniem jest liryka. Chociaż w niej maestro również nie rezygnuje ze sztucznych brzmień, to jednak w dużej mierze stawia na zwyczajowe rozwiązania – jak romantyczna i tak bardzo charakterystyczna dla tego twórcy trąbka w „Take Me Home”, czy typowo greckie, przepełnione sentymentem nuty w „St. Cyril's Monastery”. Oprócz Grecji sporo tu także odniesień do słonecznej Andaluzji – wspomniany action score wręcz tonie w typowo hiszpańskich rytmach. Jeśli dodamy do tego ilustracyjną wersję piosenki, znikome pokłady drętwego underscore’u i dość często powracający w różnorakich aranżacjach motyw 007, to rysuje się nam bardzo solidny soundtrack.
Niestety, wrażenie niszczą odrobinę takie pomyłki, jak wciśnięte w środek płyty „Make It Last All Night” autorstwa Rage – piosenka nie do końca przystająca do reszty utworów, mimo iż stworzona także za pomocą elektronicznych bitów i wypadająca wielce sugestywnie w filmie. Szału nie robi też cały materiał rozszerzony. O ile „Gunbarrel” to niejako pozycja obowiązkowa, która ucieszy każdego bondomaniaka, tak kolejne bonusowe ścieżki nie wzbudzają już większych emocji, stanowiąc intrygującą, lecz, mimo wszystko, ‘tylko’ tapetę.
Rzecz jasna, wszystkie te mankamenty idzie jakoś pominąć w trakcie odsłuchu, a najbardziej wybrednych melomanów z pewnością zadowoli podstawowa, wypuszczona już przy okazji premiery filmu, edycja na 12 utworów i ok. 35 minut muzyki. Wydanie remastered jest przy tym najpełniejszą (choć nie do końca, bowiem na krążku zabrakło swoistego hołdu dla „Szczęk” Johna Williamsa) i najatrakcyjniejszą propozycją dla tych, których „For Your Eyes Only” zdołało muzycznie urzec. Mnie urzekło, to i oceniam odpowiednio wysoko – zdecydowanie nie jest to jednak muzyka tylko dla moich uszu, toteż polecam wszystkim melomanom.
James Bond powróci w naszych recenzjach…
0 komentarzy