Oscary2014

Artykuły

Są tacy, którzy czekają na nie cały rok. Są też tacy, którzy szczerze ich nienawidzą. Wszyscy jednak o nich mówią. Obok Oscarów nie da się przejść obojętnie. Mimo, że nagrody te są rokrocznie dyskredytowane i pomawiane, nikt nie jest w stanie uciec przed oscarową gorączką. Mówią o nich media, pisze prasa, spekulują krytycy. Podczas gdy w świetle reflektorów pozostają aktorzy, reżyserzy i producenci, my od dziewięciu lat przybliżamy Wam muzyczne nominacje do Oscarów. Nie inaczej jest i w tym roku. Zapraszamy zatem do lektury tradycynej Analizy Muzycznych Nominacji!

Jeszcze chyba nigdy tak wiele nie mówiło się o muzycznych nominacjach do Oscarów co w tym roku. A wszystko za sprawą kontrowersyjnej dyskwalifikacji jednej z piosenek. Mowa oczywiście o utworze „Alone Yet Not Alone”, który wśród nominowanych do Oscara pojawił się praktycznie znikąd. Piosenka skomponowana przez Bruce’a Broughtona i Denis Spiegel, a wykonana przez sparaliżowaną piosenkarkę Jon Earecson Tada znalazła się w niskobudżetowym filmie historycznym mówiącym o krzywdzie, jaką rdzennym mieszkańcom Ameryki wyrządzili w XVII wieku kolonizatorzy. Jej nominacja do Oscara była ogromnym zaskoczeniem, ponieważ mało kto zdawał sobie sprawę z istnienia tego utworu.

Amerykańska Akademia Filmowa postanowiła więc przyjrzeć się bliżej niespodziewanemu sukcesowi „Alone Yet Not Alone” i okazało się, że jest on wynikiem działań promocyjnych jej kompozytora – Bruce’a Broughtona. I wszystko byłoby w porządku – bo przecież kampanie promocyjne przed rozdaniami oscarowymi są na porządku dziennymi – gdyby nie fakt, że Broughton do niedawna pełnił funkcję szefa, a obecnie członka komisji wykonawczej działu Akademii odpowiadającego za muzykę filmową. Oficjalne uzasadnienie dyskwalifikacji mówiło, że Broughton wykorzystał swoją pozycję i znajomości by promować własną piosenkę, wysyłając list do wyłaniających nominacje członków akademii już w trakcie głosowania. Zdaniem władz AMPAS wykorzystanie przewagi, jaką kompozytor posiadał nad innymi autorami ubiegającymi się o nominację w tej kategori było nieuczciwe, dlatego piosenka została zdyskwalifikowana.

To oczywiście nie przeszło bez echa. W prasie branżowej zaczęły pojawiać się artykuły analizujące całą sytuację, z całego świata napływały słowa wsparcia dla Broughtona i powstała nawet specjalna petycja mająca pomóc w przywróceniu piosenki do konkursu. Niestety władze Akademii pozostały nieugięte i w walce o Oscara za najlepszą piosenkę zostały tylko cztery tytuły. „Alone Yet Not Alone” dołączyła tym samym do niemałego grona zdyskwalifikowanych nominacji, w którym co ciekawe znajduje się między innymi ilustracja muzyczna Nino Roty z „Ojca Chrzestnego” (1972).

Dość już jednak o piosenkach, bowiem nie mniej ciekawa była walka o nominacje do Oscara za najlepszą muzykę. Jak co roku było oczywiście wielu faworytów. Wśród nich znajdował się też jeden pewnik – John Williams. Już w momencie gdy pojawiły się pierwsze informacje o tym, że autor muzyki do „Listy Schindlera”, „Gwiezdnych Wojen”, „Indiany Jonesa” i setek innych filmów, będzie komponował partyturę do „Złodziejki książek” było pewne, że zdobędzie w ten sposób kolejną nominację do Oscara. Zagadką były jednak kolejne cztery…

Analizując nominacje do Złotych Globów, BAFTA i innych nagród dało się zauważyć prace i kompozytorów, którzy zdecydowanie wysuwali się na prowadzenie w wyścigu o nominację do Oscara. Hans Zimmer, Alexandre Desplat, Steven Price, Thomas Newman… Polscy słuchacze trzymali również kciuki za Abla Korzeniowskiego, który rok 2013 zakończy z dwoma niezwykle udanymi ścieżkami dźwiękowymi na koncie („Romeo i Julia” i „Escape from Tomorrow”). W oscarowych prognozach pojawiał się również Henry Jackman („Kapitan Phillips”) i zdobywca Złotego Globu Alex Ebert („All is lost”).

Ostatecznie nominacje trawiły do Johna Williamsa, Thomasa Newmana, Alexandre’a Desplat, Stevena Price’a i… zespołu Arcade Fire. Ta ostatnia nominacja była ogromnym zaskoczeniem, głównie ze względu na brak jakiegokolwiek wydania wspomnianej ścieżki dźwiękowej. Skomponowaną przez dwóch członków zespołu (William Butler i Owen Pallett) muzykę można usłyszeć jedynie w filmie. To czarny koń tegorocznych nominacji do Oscara z niemałymi szansami na satatuetkę. Moim zdaniem ostatecznie powędruje ona jednak do kogoś innego…


„The Book Thief” – John Williams

Klasyczna, stylowa, elegancja. Taka właśnie jest muzyka Johna Williamsa do „Złodziejki książek”. Kompozytor, który w tym roku skończył 82 lata już pod ponad pół wieku pozostaje w wysokiej formie zachwycając i zadziwiając słuchaczy na całym świecie. Na trwałe wpisał się w historię kina wspaniałymi ścieżkami dźwiękowymi i niezapomnianymi melodiami. Nominacja do Oscara za „Złodziejkę książek” jest jego 49. To sprawia, że Williams posiada najwięcej nominacji do tej nagrody spośród wszystkich żyjących artystów. Więcej w historii zdobył jedynie Walt Disney – 59. Dziennikarski obowiązek nakazuje też przypomnieć, że John Williams ma na swoim koncie również 4 Złote Globy, 7 BAFTA i 21 Grammy…

Cóż można napisać o muzyce Johna Williamsa, czego jeszcze nie napisano? Niewiele. Kompozytor ten ze względu na zaawansowany wiek i stan zdrowia nie tworzy już tak wiele jak za młodych lat. Na szczęście jego muzyka nadal jest młoda duchem. Mogłoby się wydawać, że mając na koncie tyle ścieżek dźwiękowych, kompozytor w końcu straci zapał do tworzenia i pomysły na melodie.”Złodziejka książek” temu przeczy. Co prawda muzyka Williamsa nie jest już tak efektowa i spektakularna jak za czasów „Gwiezdnych wojen” czy „Indiany Jonesa”, ale nadal posiada ten niezwykły magnetyzm, który przykuwa uwagę do każdej nuty wychodzącej spod ręki mistrza. Emanująca z tej ścieżki dźwiękowej elegancja i klasa jest znakiem rozpoznawalnym Amerykanina. Prosty i lekki temat przewodni, bogateorkiestracje niosą ze sobą pełną paletę emocji. Podobnie jak w „War horse” czy „Lincolnie” Williams wciąga słuchacza w dramatyczne losy głównej bohaterki pokazując jej strach, nadzieje, heroizm i niewinność. Wielokrotnie, gdy temat przewodni przybiera dziewczęce, filuterne brzmienie, na myśl przychodzą też „Wyznania Gejszy”.

Ocenianie szans Johna Williamsa na Oscara jest zawsze bardzo trudne. Niemal każda jego praca jest perfekcyjna i zasługuje na najwyższe uznanie. Amerykanin tworzy ścieżki dźwiękowe, do których miłośnicy muzyki filmowej wracają częściej niż do tych, które otrzymały złotą statuetkę rycerza. Bo kto jeszcze pamięta, że to nie „Wyznania Gejszy” a „Tajemnica Brokeback Mountain” zdrobyła Oscara? Gdy za kilka lat wszyscy zapomną o muzyce do „Her” czy „Grawitacji”, które stawiane są w tym roku w gronie faworytów, „Złodziejka książek” nadal będzie cieszyła się uznaniem i sympatią miłośników muzyki filmowej na świecie. To ona będzie grana na koncertach i odtwarzana w radio. John Williams za każdą ze swoich nominacji zasługuje na Oscara, bo jest klasą sam dla siebie. Reguły konkursu są jednak nieubłagane i zapewne również w tym roku nagrodę odbierze ktoś inny.

W obliczu wszystkich nominowanych, szanse Johna Williamsa na wygraną oceniam niżej niż to miało miejsce w ubiegłym roku w przypadku „Lincolna”. Akademia od jakiegoś czasu zdecydowanie stawia na młodość, świeżość i egzotykę. Williams ze swoim klasycznym i nobliwym brzmieniem nie spełnia niestety żadnego z tych warunków.


„Philomena” – Alexandre Desplat

To już szósta nominacja do Oscara dla Alexandre’a Desplat. Po niezwykle pracowitych latach 2011 i 2012, w ubiegłym roku kompozytor nieco zwolnił tempo pisząc muzykę jedynie do… 5 filmów. Już od kilku lat Francuz jest faworytem oscarowych rozdań utrzymując równy i niezwykle wysoki poziom swoich kompozycji. Godny uznania jest również sposób w jaki Desplat dobiera filmy, do których pisze. Animacje, komedie, dramaty, thrillery, kino wojenne… Współpracuje z reżyserami francuskimi, amerykańskimi, brytyjskimi… polskim. Kompozytor robi wszystko by uniknąć zaszufladkowania i udaje mu się to rewelacyjnie. Śledząc jego wcześniejsze nominacje do Oscara można zauważyć, że każda z nich różni się od pozostałych po względem przynależności gatunkowej. Zatem jeśli przez pięć ostatnich lat nie udało się zdobyć złotej statuetki AMPAS-u, to czy zdoła to osiągnąć „Philomena”?

W tym roku odpowiedź na to pytanie jest dość prosta – nie! „Philomena” zdecydowanie nie jest ścieżką dźwiękową, która jest w stanie powalczyć o Oscara z pozostałymi nominowanymi. Jest urokliwa, przejrzysta i elegancka. Zawiera wszystkie wyznaczniki stylu Desplat, z których najważniejsza to laboratoryjna precyzja współbrzmień i rytmiki, przypominająca tykanie szwajcarskiego zegarka. To muzyka perfekcyjna pod względem kompozycyjnym, ale jednocześnie nosiąca sporyładunek emocjonalny. Od ckliwych walczyków po ciężkie i mgliste tekstury – dzieło Francuza doskonale radzi sobie zarówno w filmie jak i poza nim.

Niestety perfekcja tej muzyki jest jej największą wadą w kontekście szans na Oscara. Jest to bowiem ścieżka dźwiękowa dokładnia taka, do jakich przyzwyczaił nas Desplat – nie ma w niej nic więcej niż można się było spodziewać. Również w samym filmie kompozytor dozuje ją z iście aptekarską dokładnością, nie wywołując zbędnych fajerwerków. W porównaniu z pozostałymi nominacjami jest zwyczajnie poprawna ścieżka dźwiękowa. Po jej przesłuchaniu każdy stwierdzi, że może i nie jest źle, ale Desplat zdecydowanie stać na więcej.

Tym samym szanse francuskiego kompozytora na zdobycie w tym roku Oscara oceniam bardzo nisko. Wygląda na to, że Desplat na nagrodę swojego życia będzie musiał jest poczekać. Kiedy jednak w końcu ją otrzyma, będzie to jedna z najbardziej wypracowanych i zasłużonych statuetek Oscara w historii kategorii muzycznych. Póki co kolejne nominacje gwarantują kompozytorowi miejsce w czołówce najbardziej rozchwytywanych twórców muzyki filmowej w Hollywood. To bardzo komfortowa sytuacja dla każdego kompozytora, dlatego nie wydaje mi się by Desplat szczególnie narzekał na swoją sytuację. Oby tak dalej a Oscar w końcu trafi w jego ręce. Niestety raczej nie w tym roku.


„Saving Mr Banks” – Thomas Newman

Łącznie z tegoroczną, Thomas Newman ma na swoim koncie już 12 nominacji do Oscara (w tym jedną za piosenkę). Znaczna część z nich jest rezultatem współpracy amerykańskiego kompozytora z wytwórnią Disney’a. Kiedy zatem okazało się, że Newman będzie komponował ścieżkę dźwiękową do filmu opowiadającego o jednym z ciekawszych fragmentów życia Walta Disney’a było wiadomo, że będzie się ona liczyła w wyścigu o Oscara. Istnieją bowiem sytuacje, gdy walory artystyczne mają znaczenie drugorzędne w walce nagrodę Amerykańskiej Akademii Filmowej.

Nie twierdzę oczywiście, że nominacja do Oscara za muzykę do „Saving Mr. Banks” jest wyłącznie efektem kampanii promocyjnej wielkiej wytwórni i polityki Hollywood, której kulisów nikt z nas nie jest w stanie ogarnąć. Do myślenia daje jednak fakt, że sam film nie odniósł wielkiego sukcesu. Wszytko wskazuje więc na to, że jedyna nominacja za ścieżkę dźwiękową jest bezpieczną i dyplomatyczną nagrodą pocieszenia dla Disney’a. Dzieło Newmana doskonale broni się swoją jakością, ale czyni to w sposób identyczny co „Philomena” Alexandre’a Desplat. Amerykanin stworzył muzykę dokładnie taką jakiej się po nim spodziewano i prezentującą wysoki poziom, do jakiego nas przyzwyczaił. Nie jest to jednak partytura wyróżniająca się ponad to co Newman zrobił w ostatnich latach – szczególnie biorąc pod uwagę „Skyfall”.

Muzyka z „Saving Mr. Banks” jest pięknym przykładem stylu Thomasa Newmana. Fortepian w roli głównej, niestandardowe połączenie instrumentów i „skrząca” elektronika. Język muzyczny Amerykanina jest niemożliwy do podrobienia i pomylenia z jakimkolwiek innym kompozytorem. W takich filmach jak „Wall-E”, „Lemony Snicket” czy „Nemo” sprawdza się ona idealnie. Podobnie jest w przypadku „Saving Mr. Banks”, gdzie niejednokrotnie muzyka wychodzi przed obraz wprowadzając baśniowy, nieziemski klimat. Oczywiście nie jest to jej jedyne oblicze. Często przyjmuje zdecydowanie bardziej poważny ton dając widzowi wskazówkę, że historia pokazana w filmie ma poważniejsze i mroczniejsze podłoże. Newman niemalże po profesorsku rozkłada kolejne sceny na czynniki pierwsze, robiąc swoją muzyką wszystko by podnieść wartość filmu. Ten warsztat i doświadczenie są bezcenne, jednak niekoniecznie warte Oscara.

W mojej opinii Thomas Newman ma niewielkie szanse na Oscara w tym roku. Już sama nominacja wydaje się dość zaskakująca zważając na niewielki sukces filmu. Konkurencja w tym roku jest zdecydowanie silniejsza, co wcale nie oznacza, że muzyka Newmana nie jest godna polecenia. Dla wszystkich fanów tego kompozytora będzie to z pewnością jedna z czołowych pozycji w jego dorobku. Trudno jednak oczekiwać, że stanie się klasykiem na miarę „American Beauty” czy „Skazanych na Shawshank”.


„Her” – Arcade Fire

Tego nikt się nie spodziewał. Nominacja za muzykę do filmu „Her” jest największym zaskoczeniem tegorocznej edycji Oscarów. Zaskoczenie jest tym większe, że muzyka ta nie doczekała się jeszcze jakiegokolwiek wydania. Adresatami nominacji do Oscara są dwaj muzycy zespołu Arcade Fire, którzy stworzyli ścieżkę dźwiękową – William Butler i Owen Pallett. Osobną nominację otrzymała również Karen-O za piosenkę „The Moon Song”, która pojawiła się w „Her”.

Kiedy usłyszałem o nominacji dla muzyki z „Her” od razu do głowy przyszedł mi Trent Reznor i Atticus Ross. Kilka lat temu ci dwaj muzycy zespołu Nine Inch Nails otrzymali Oscara za ścieżkę dźwiękową do „The Social Network”. Wcześniej otrzymali za nią również Złoty Glob. Porównanie tej sytuacji z „Her” samo ciśnie się na usta. Dwóch muzyków zespołu grającego muzykę alternatywną otrzymuje nominację do Oscara za prostą, minimalistyczną ścieżkę dźwiękową do fiilm okrzykniętego rewelacją sezonu. William Butler i Owen Pallet z miejsca stali się faworytami do złotej statuetki, mimo że jeszcze kilka tygodni ich muzykę można było usłyszeć jedynie w filmie. Zresztą pod tym względem coś się błyskawicznie zmieniło… Po ujawnieniu nominacji oscarowych dość szybko pojawiły się informacje o planach wydawniczych związanych ze ścieżką dźwiękową do „Her”. Póki co dostępne są jedynie pirackie wersje całej muzyki, które można odsłuchać w sieci. Zapozanie się z nią na ogół wywołuje jednak jeszcze większe zaskoczenie nominacją do Oscara…

W wielkim skrócie można powiedzieć, że jest to bardzo prosta i skromna muzyka, która w delikatny sposób prowadzi filmową historię. Stylistycznie bardzo jej blisko do wspomnianego „The Social Network”. To ścieżka dźwiękowa oparta głównie na syntetycznych brzmieniach, przez które niekiedy przebija się fortepian i delikatne smyczki. Snuje się powoli w przestrzeni filmu podkreślając samotność głównego bohatera i niejako odrealniając jego świat. Jest romantyczna, powolna i bardzo refleksyjna. Nie brakuje jej również wirtuozerii – szczególnie w partiach fortepianu. Takie brzmienia mają w świecie muzyki filmowej wielu fanów, którzy zdecydowanie ucieszą się z wydania tej ścieżki dźwiękowej. Największym jej atutem jest jednak przede wszystkim jej funkcjonalność – sposób w jaki dopełnia obraz i wzmacnia emocje głównego bohatera. Sprawia ona, że oglądając film jesteśmy w stanie odgadnąć jego myśli i uczucia.

Nie ukrywam, że to właśnie w tej ścieżce dźwiękowej upatruję jednego z dwóch główych faworytów do tegorocznego Oscara za muzykę filmową. William Butler i Owen Pallet mieliby statuetkę w kieszeni gdyby nie Steven Price – wychowanek Hansa Zimmera, który zaliczył w tym roku fenomenalny debiut. Problem z muzyką do „Her” polega też na jej anonimowości. Po wyjściu z kina praktycznie nie można sobie przypomnieć żadnego jej fragmentu. Wynika to oczywiście głównie z braku wyrazistych melodii – mimo, że film posiada temat przewodni. Poza tym pod względem muzycznym najjaśniejszym momentem filmu jest piosenka Karen-O – wykonywana częściowo przez Scarlett Johanson. Podsumowując więc – muzyka z „Her” ma wszelkie predyspozycje by zgarnąć w tym roku Oscara. Przeszkodzić jej może w tym tylko Steven Price i „Grawitacja”.


„Gravity” – Steven Price

Mimo, że Steven Price jest debiutantem, dla którego „Gravitacja” jest pierwszym wysokobudżetowym, samodzielnym projektem, nominacja dla niego nie była zaskoczeniem. A wszystko dzięku temu, że do filmu, w którym potencjalnie nie powinno być żadnej muzyki, Price stworzył wciągającą i pełną napięcia oraz wzniosłych emocji, ścieżkę dźwiękową. Pomogła zapewne też intensywna kampania promocyjna, jaką kompozytorowi zapewniła agencja (GSA) i firma Costa Communications. Efektem tego jest aż 14 nominacji do różnych nagród, jakie otrzymała w ciągu kilku ostatnich miesięcy muzyka do „Grawitacji”. Jakby tego było mało na dwa tygodnie przed wręczeniem Oscarów, Steven Price otrzymał za swoją ścieżkę dźwiękową nagrodę BAFTA. Trudno zatem nie postrzegać go jako głównego faworyta do tegorocznego Oscara.

Z czego wynika ogromny sukces muzyki z „Grawitacji”? Wydaje mi się, że jest on efektem specyficznej budowy filmu w kontekście jego warstwy dźwiękowej. Reżyser obrazu kierując się oczywistą zasadą mówiącą, że w kosmosie nie ma powietrza, a więc nie roznosi się dźwięk, swój obraz niemalże pozbawi efektów dźwiękowych. Ich funkcję przejęła muzyka, która pełnymi garściami czerpie ze sound-scoringu. Pod tym pojęciem kryje się wykorzystanie w muzyce dźwięków, które mają zlewać się lub zastępować warstwę dźwiękową filmu. Rezultat tego w przypadku „Grawitacji” jest taki, że muzyka Stevena Price’a w wielu miejscach przypomina chaotyczne plamy dźwiękowe, które kompletnie nie nadają się do słuchania poza obrazem, choć pełnią kluczową funkcję w filmie. Inną ścieżką dźwiękową tego rodzaju, która również zdobyła nominację do Oscara i wywołała tym wiele kontrowersji była ta z filmu „Hurt Locker”. Na szczęście Steven Price poszedł nieco inną drogą niż Marco Beltrami i Buck Sanders. Jego muzyka nie sprowadza się wyłącznie do sound-scoringu, ale wiele wnosi również w wartwie melodycznej.

Kiedy się dobrze zastanowić „Grawitacja” jest rodzajem filmu, o jakim marzy każdy kompozytor. Znikoma warstwa dźwiękowa, ogromny rozmach i powolne sekwencje, w których podziwiamy obrazy kosmosu oraz retrospekcje głównej bohaterki. Czy można sobie wyobrazić piękniejszy obraz do zilustrowania muzyką niż widok Ziemi z kosmosu? Rozmach, rozmach i jeszcze raz rozmach. Niewiele jest scen w „Grawitacji” gdzie kompozytor musiał zachować wstrzemięźliwość. Steven Price doskonale wykorzystał tę okazję i stworzył muzykę, która wbija widza w fotel podczas sensu filmu lub słuchania muzyki z filmu. Dzięki temu obraz robi tak ogromne wrażenie. Realizm zdjęć połączony z potężną muzyką sprawiły, że „Grawitacja” to gigantyczne widowisko na długo zapadające w pamięć. Muzyka jest odpowiedzialna za sukces filmu w stopniu większym niż można sobie to wyobrazić.

Oczywiście rozwiązania zastosowane przez Stevena Price’a mogą drażnić wielu miłośników muzyki filmowej. Jego ścieżka dźwiękowa nosi ewidentne ślady inspiracji dziełami Hansa Zimmera (głównie „Aniołami i Demonami” oraz „Człowiekiem ze stali”). Wzbudza ona emocje w iście hollywoodzki sposób, wykorzystując kobiecy wokal, długie frazy i rzewny temat grany przez wiolonczelę. Kwintesencją amerykańskiego patosu jest finał filmu, gdzie wszelkie emocje stopniowo narastając mają swój wielki punkt kulminacyjny przyprawiający o ciarki na całym ciele. Takie sceny zapadają w pamięć. Takie sceny wygrywają Oscary.


Jakie zatem są moje typy? W tym roku Oscara za najlepszą muzykę otrzyma Steven Price za „Grawitację”. Zagrozić może mu jedynie intymna i skromna ścieżka dźwiękowa z „Her”. Obie kompozycje spełniają warunki, które wydają się od kilku lat kluczowe dla członków Amerykańskiej Akademii Filmowej w tej kategorii. Obie ścieżki dźwiękowe zostały skomponowane przez absolutnych debiutantów i pełnią niezwykle kreatywną rolę w filmach, do których powstały. Różni je jedynie styl – alternatywny w przypadku „Her” i hollywoodzki w przypadku „Grawitacji”. Trudno jednoznacznie określić, w którą stronę przechyli się w tym roku szala. Z lekką nieśmiałością swój głos oddaję jednak Stevenowi Price’owi. Natomiast nagrodę za najlepszą piosenkę zapewne zdobędzie… „Happy”!

Autor: Łukasz Waligórski

0 komentarzy

Wyślij komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Instrumenty etniczne w muzyce filmowej

Instrumenty etniczne w muzyce filmowej

Gdy na przełomie XIX i XX wieku sztuka filmowa dopiero raczkowała, nikt na poważnie nie myślał, że kiedyś stanie się jedną z najważniejszych form artystycznego wyrazu, łączącą wszystkie inne gałęzie sztuki. Najpierw były oczywiście krótkometrażowe, czarno-białe filmy...

Od niewkacza do oskara – relacja z otwarcia wystawy

Od niewkacza do oskara – relacja z otwarcia wystawy

Oscar rozbudza wyobraźnię. To symbol sukcesu, który swoim zdobywcom ofiaruje nieśmiertelność, uznanie i prestiż. Jest również inspiracją dla tysięcy młodych filmowców, pragnących sławy i pieniędzy, którzy niemal codziennie pukają do bram Hollywood. Fabryka Snów jest...

Tan Dun – Filozof, Kompozytor, Experymentator

Tan Dun – Filozof, Kompozytor, Experymentator

Tan Dun urodził się  18 sierpnia 1957 roku w wiosce Si Mao w chińskiej prowincji Hunan. W czasach Wielkiej Proletariackiej Rewolucji Kulturalnej zarządzonej w 1966 roku przez Mao Zedonga jego rodzina uległa rozbiciu. Matka leczyła schorzenia stóp, a ojciec z...