Dzisiejszego poranka świat obiegła tragiczna wiadomość, którą teraz można jedynie potwierdzić. W katastrofie lotniczej niedaleko Santa Barbara zginął James Horner. 61-letni kompozytor sam pilotował maszynę S312 Tucano, która została kompletnie zniszczona, nie było innych pasażerów. Jest to olbrzymia, niepowetowana strata dla świata filmu, nie tylko z uwagi na ponad 150 wyjątkowych ścieżek dźwiękowych, które wyszły spod ręki maestro, lecz głównie ze względu na fakt, iż w ostatnim czasie twórca ten zaczynał przeżywać swą drugą młodość. Dopiero co mieliśmy zresztą przyjemność zapoznać się z jego znakomitą pracą koncertową "Pas de Deux", pierwszą od 30 lat w jego karierze, po sukcesie której Horner ochoczo zabrał się do kolejnych filmowych widowisk, w tym wyczekiwanych sequeli "Avatara".
Na tą chwilę ostatnimi soundtrackami, które przyszło mu napisać pozostają: oparte o prawdziwą historię uwięzionych pod ziemią górników "The 33" z Antonio Banderasem, dramat bokserski "Southpaw" oraz dokument o… lotnictwie, którego prywatnie Horner był wielkim entuzjastą (trzy lata temu zilustrował krótkometrażówkę na ten temat, "First in Flight") – "Living in the Age of Airplanes". W marcu tego roku Horner stworzył też "Collage" – koncert na cztery waltornie i orkiestrę, jaki przypuszczalnie także doczeka się wydania płytowego.
A później… pustka. Pustka, którą można wypełnić jedynie legendarnymi pracami Jamesa Roya Hornera, dzięki którym na zawsze pozostanie w naszych sercach.
Żegnaj, James!
0 komentarzy