Rozmowa z… Dariuszem Basińskim

Ekskluzywny wywiad

Początek roku 2006 był dla polskiego kina niezwykle udany. Na ekranach pojawiło się wiele bardzo ciekawych filmów, którym czasami towarzyszyły także soundtracki. Bez wątpienia jednym z takich obrazów był „Hi way” autorstwa członków słynnej grupy artystycznej „Mumio”. Na ich dzieło z niecierpliwością czekały nie tylko rzesze fanów, ale także krytycy, którzy upatrywali w nim następcy kultowego „Rejsu”… Muzyką do tego niezwykłego filmu zajął się Dariusz Basiński – odtwarzający w filmie rolę Pablo – oraz Jarosław Januszewicz – mniej widoczny na scenie członek „Mumio”. Ścieżka dźwiękowa, którą stworzyli okazała się czymś, czego na naszym rynku jeszcze nie doświadczyliśmy…  Na kilka dni przed premierą filmu miałem okazję rozmawiać z Dariuszem Basińskim o inspiracjach i losach powstawania muzyki do „Hi waya”. Zapraszam do lektury tej rozmowy…


Łukasz Waligórski: Przede wszystkim chciałem podziękować Panu za to, że znalazł Pan chwilę czasu na tę rozmowę, zwłaszcza, że jest Pan ostatnio bardzo zajętym człowiekiem, zgadza się?

Dariusz Basiński: Bardzo zmęczonym można by nawet powiedzieć, bo co prawda dużo satysfakcji i radości z filmu i pracy przy produkcji i postprodukcji – ale było to naprawdę bardzo eksploatujące zajęcie – w dodatku non stop poza domem. A poza tym też obowiązki związane z promocją filmu – wywiady itp. Na szczęście ten jest jednym z ciekawszych, bo będziemy rozmawiać o muzyce…

Dlaczego to właśnie Pan wraz z Jarosławem Januszewiczem zajęliście się tą ścieżką dźwiękową – ścieżką dźwiękową oczywiście do filmu „Hi Way”…?

Jacek Borusiński zaproponował mi zrobienie muzyki do tego filmu, a ja zaprosiłem do współpracy Jarka Januszewicza no i tak się złożyło, że muzyka jest w stu procentach nasza wspólna. Nie ma tutaj głównodowodzącego. Zresztą tak się składa, że z Jarkiem już dawno myśleliśmy o wspólnej płycie – mamy nawet spory materiał. Tymczasem powstała płyta z muzyką do filmu, a tamten materiał czeka na swój czas.

Czyli Jacek Borusiński nie zastanawiał się czy nie zatrudnić kompozytora, który „zawodowo” zajmuje się tworzeniem muzyki filmowej?

Nie, nie. Z tego, co wiem to w ogóle o tym nie myślał. Zresztą specjalnie mnie to nie dziwi, bo typowa muzyka filmowa chyba nie leży w obszarze zainteresowań Jacka.

Czy Pan i Pan Jarek Januszewicz zajmowaliście się już wcześniej komponowaniem muzyki do obrazu?

No, jeśli obrazem można nazwać obrazy, które widzowie obserwują na scenie, kiedy gramy w spektaklu, to oczywiście, że tak. Ale wiadomo, że to spektakl a nie obraz filmowy. Do filmu nigdy nie tworzyliśmy muzyki. Jest to absolutny debiut.

Z informacji, jakie udało mi się zdobyć, wynika, że studiował Pan romanistykę. Ale widząc Pana na scenie możemy zobaczyć jak gra Pan na gitarze, fortepianie czy saksofonie. Jest Pan samoukiem, jeśli chodzi o muzykę czy jednak otarł się Pan o jakąś szkołę?

Jestem stuprocentowym muzycznym samoukiem. Zresztą w zasadzie cały czas żałuję, że pewnych podstaw mi brakuje – tych podstaw, które może dać szkoła. Ale z drugiej strony trochę się cieszę, że dzięki temu mam może dostęp do pewnego rodzaju świeżości i nie stresuję się naruszaniem kanonu. Zdecydowanie o wiele więcej czasu na uczenie się muzyki, poświęcał Jarek, czego efekty zresztą słychać.

A na ilu instrumentach tak naprawdę umie Pan grać?

Wie Pan… to jest takie pytanie, które jest bardzo trudne. Na takie pytanie muszę od powiedzieć, że na żadnym. Dlatego, że prawdziwa umiejętność grania na instrumencie, moim zdaniem, to jest bardzo poważna rzecz. Ja nie mówię, że to musi być poziom Glena Goulda w grze na fortepianie, żeby można było nazwać muzyka, faktycznym muzykiem – czy Mac Coy Tynera patrząc z poletka jazzowego. Gdyby Pan zapytał z ilu instrumentów wydobywam dźwięki i to się czasami układa w jakąś tam całość, to jest tego rzeczywiście wiele. Poza tym nie wierzę w takie schematy, które gdzieś tam pokutują, że na przykład nie można łączyć gry na puzonie z grą na saksofonie. Być może na poziomie wirtuozerskim tak jest, ale czy tu chodzi tylko o techniczną perfekcję? Myślę, że można ćwiczyć i na tym i na tym i świat się naprawdę nie zawali a efekty mogą być całkiem zadowalające. Tak że łączę to wszystko, jakoś staram się powoli rozgryzać puzon, gdzieś tam saksofon, gitarę, oczywiście najbardziej bliski jest mi fortepian. No, ale to wszystko – tak jak mówię – jest nieujarzmione przeze mnie nawet w jednej dziesiątej. Poza tym ważny jest dla mnie głos, który wydaje się pozornie najłatwiejszym i takim dostępnym instrumentem a jednak operowanie nim wymaga sporo wyobraźni i feelingu.

Jak wyglądały przygotowania do komponowania muzyki do „Hi waya”?

Wyglądały nietypowo – film się dość długo montował, właściwie montował go z naszym udziałem Czarek Kowalczuk i ja będąc od początku przy montażu miałem możliwość kombinowania równolegle nad muzyką. Zazwyczaj jest tak, że film jest zmontowany i wtedy kompozytor siada do muzyki. Tutaj sytuacja była o tyle nietypowa, że w zasadzie montaż zakończył się równolegle z końcem muzyki. Było to wygodne o tyle, że pracowaliśmy w siedzibie Opus Filmu w Łodzi gdzie drzwi w drzwi było studio dźwiękowe i studio montażowe. Można było swobodnie przechodzić między tymi pomieszczeniami i próbować coś zobaczyć, trochę pomontować, trochę znowu pograć.

Początkowo zresztą myślałem o trochę innej muzyce: brzękotliwej, gitarowej, surowej, brudnej takiej jak w „Paris Texas” albo raczej w filmach Jarmuscha – lubię takie brzmienia. No, ale okazało się, że to chyba jednak nie ten kierunek… bardzo nie lubię muzyki, która jest mocno domknięta, dopięta na ostatni guzik i gładka.

Gra Pan w „Hi wayu” jedną z głównych ról. Czy podczas kręcenia konkretnych scen zastanawiał się Pan już, jaką by do nich muzykę napisać?

Nie, nie. Były może jakieś tam przebłyski, natomiast cały czas wtedy miałem tą pierwotną koncepcję i wydawało mi się, że to będzie pasowało. Natomiast wtedy byłem zdecydowanie skupiony na mojej pracy aktorskiej i częściowo koncepcyjnej, bo to aktorstwo podobnie jak w Mumio, w filmie Jacka było jednak też często improwizowane. Oczywiście scenariusz był dość ścisły i w zasadzie to się jego dość ściśle trzymaliśmy, jednak zdarzały się momenty naprawdę kreacyjne, kiedy powstawały zupełnie nowe i dialogi i sytuacje.

W którymś z wywiadów wspominał Pan, że przyjaźni się z Tomaszem Gąssowskim, kompozytorem muzyki między innymi do filmu „Zmruż oczy”. Czy Pan Tomasz pomagał jakoś Panu w komponowaniu tej muzyki, dawał jakieś wskazówki?

Z Tomaszem poznałem się stosunkowo niedawno przez Ankę Serafińską i Iwa Zaniewskiego. Kiedyś zachwyciła mnie piosenka Anny Serafińskiej „Małe Kina” według tekstu Gałczyńskiego, a do muzyki właśnie Tomka Gąssowskiego. Miałem okazję słyszeć ją kiedyś w telewizorze i dostałem jakiegoś po prostu… odjazdu. Potem spotkałem Tomasza, on mi wręczył płytę „Ciepło Zimno” właśnie Anny Serafińskiej ze swoją muzyką, no i tak to się zaczęło. Pamiętam, że tego utworu słuchałem pod rząd z trzydzieści razy a może i więcej. No i tak odkryłem też Ankę Serafińską.

Z Tomkiem trochę rozmawiałem o muzyce do „Hi waya” wiedząc, że komponował muzykę do „Zmruż oczy”. Przyznaję się, że nie widziałem tego filmu, więc trudno mi się w ogóle odnieść do jego doświadczeń z muzyką filmową, ale ponieważ Tomasz jest bardzo sympatycznym i pomocnym człowiekiem, a płyta „Ciepło zimno” bardzo ciekawa, w związku z tym porozmawialiśmy sobie o muzyce do „Hi waya”. Trudno powiedzieć żeby dawał mi jakieś wskazówki. Po prostu puszczałem mu jakieś tam swoje projekty, radziłem się w kwestii tego czy on w ogóle myśli, że ja będę w stanie w takim brzmieniu to unieść. Posłuchał paru propozycji i dodał mi odwagi. A potem zacząłem pracować z Jarkiem i muzyka zaczęła się wtedy już bardzo dobrze układać w całość. Iwo Zaniewski i Tomek Gąssowski pojawili się kiedyś na jednym z dni montażowych i świeżym okiem spojrzeli na film i parę bardzo sensowych uwag nam rzucili, które pomogły w montażu.

Jak wyglądała współpraca z Jarosławem Januszewiczem? Jaki był podział zadań czy umiejętności?

My się z Jarkiem znamy dość długo. Jarek gra w naszym drugim spektaklu „Lutownica, ale nie pistoletowa tylko taka kolba”. Gra tam nie tylko jako muzyk, ale także aktorsko… choć głównie jest muzykiem. Poza Mumio mieliśmy jeszcze inne wspólne muzyczne doświadczenia – w zespole „Włosy Marcina Kydryńskiego” – w takim heppenerskim przedsięwzięciu – to był prawie big band, lata temu zresztą. Graliśmy też wraz z Jackiem Borusińskim w „Trio Kabina”, potem były jeszcze „Dzikie zwierzęta”, „Imponka”… Tak że z Jarkiem jesteśmy trochę otrzaskani, aczkolwiek nie są to jakieś długie lata na scenie czy w studio. W zasadzie w studio to dopiero teraz się spotkaliśmy. No a pracowało nam się – no nie wiem, ja mogę mówić za siebie – naprawdę, absolutnie cudownie. Ja myślę, że to bardzo dobrze rokuje też na przyszłość – uzupełniamy się. Jarek porządkuje, ja bałaganię, improwizuję – co nie znaczy, że Jarek stroni od improwizacji. Jarek jest time’owcem, bo głównie jest basistą. Potrafi to wszystko w związku z tym też bardzo sprytnie aranżować. Ma skłonność, na pewno większą niż ja, do porządku – ja bardziej do takiego, gdzieś tam „chaosu”.

Na płycie z muzyką z „Hi waya” znajdujemy piosenki, utwory instrumentalne i dialogi z filmu. Proszę powiedzieć skąd wziął się pomysł na to żeby ta ścieżka dźwiękowa była złożona głównie z piosenek i dodatkowo tak bardzo zróżnicowanych stylistyczne? Bo i mamy tutaj reggae, ostrego rocka i bossa novę. Skąd się wziął na to pomysł?

Jacek do którejś wersji montażowej podłożył próbnie jakąś francuską piosenkę – dość starą. I ona jakoś tam się przykleiła do początku, jako czołówka. Trochę też nas nakierowała. Ja zresztą w tej swojej pierwotnej wizji muzyki myślałem dokładnie też o działaniu multistylistycznym i multijęzykowym. Dlatego też, że „Hi way” jest trochę filmem właśnie o kreacji, o tworzeniu, o zmianach… o różnych zmianach i klimatach i stąd ta muzyka jest taka zróżnicowana właśnie. A jeśli chodzi o piosenki, bo sporo tam piosenek, to mieliśmy chęć ucieczki od muzyki, powiedziałbym, stricte filmowej. Wokal trochę to może rozluźnić a poza tym bardziej sprowadzić w stronę pastiszu, bo te piosenki trochę są pastiszami tak naprawdę – w żadnym wypadku nie parodiami, ale pastiszami prawdopodobnie tak. W związku z tym to dodaje pewnej lekkości  – mamy takie wrażenie.

Chyba najistotniejszą sprawą w tych piosenkach jest ta mnogość języków. Ile ich jest tutaj, bo chyba każdy kawałek jest śpiewany w innym języku?

Chyba się nie powtarzają rzeczywiście języki. Nie wiem ile ich jest… no kilka, parę… nie liczyłem, możemy teraz policzyć, bo jest tam francuski, jest tam niemiecki, jest włoski, jest węgierski, jest czeski, jest portugalski, jest brytyjski – bo to brytyjski a nie amerykański angielski. I co jeszcze? Polski też chyba jest… ale nie, polskiego na płycie nie ma w żadnej piosence. To w filmie na sam koniec, jak już kończą się napisy, jest taki dodatek właściwie poza filmem, gdzie pojawia się coś, co można powiedzieć jest pewnego rodzaju zamknięciem czy puentą tej całej koncepcji muzycznej.

Ale to Pan śpiewa wszystkie te piosenki?

Wszystkie śpiewam ja, Jarek się pojawia gdzieniegdzie w chórkach, a w jednej z piosenek śpiewam z Jadwigą (żoną – przyp. red.)…

I to jest bossa nova…

Tak.

Słuchając tych wszystkich piosenek, mimo że śpiewa je Pan w różnych językach, ciągle przewijało mi się jedno imię: Żizella albo Giselle… Czy to znaczy, że ja za długo słuchałem tej płyty czy jednak coś jest na rzeczy?

Miło, że Pan długo słuchał, to znaczy, że można jej jednak słuchać długo… (śmieje się) W tym filmie pada takie zdanie w pewnym momencie, że w filmie jest tak mało kobiet. Jest takie zdanie, które pojawia się z ust pewnej postaci na sam koniec. No i to jest takie dopełnienie tej sytuacji, a właściwe zadziałanie na przekór… No, jeśli jest mało, to przynajmniej ta jedna się gdzieś tam pojawia, która jest dość tajemnicza. Pojawia się we włoskiej piosence… w niemieckiej chyba też zresztą. I jak Państwo widzowie zechcą posiedzieć w kinie do końca napisów to też się jeszcze raz pojawi to imię. Nie wszystko musi mieć jakieś bezpośrednie znaczenie i nie wszystko musi mieć głęboki sens… może ten sens później dorabiać i doklejać. Niemniej przypadków nie ma, więc ta Gizelle czy Żizella, gdzieś tam może coś znaczy, ale to już jest do odkrycia dla każdego.

Skąd brał Pan pomysły na te wszystkie teksty do piosenek? Czy są one związane z treścią filmu czy raczej całkiem na odwrót?

To zależy, które. Niektóre są związane, a niektóre nie są. Niektóre wynikają tak naprawdę z improwizacji. To znaczy z tego, że po prostu stawało się przed mikrofonem i się śpiewało. No, ale na przykład piosenka angielska jest w jakimś tam sensie napisana i dotyczy bezpośrednio sytuacji… to znaczy nie opisuje do końca sytuacji gry w piłkę, która tam się pojawia, ale nawiązuje niewątpliwie w ogóle do gry w piłkę w takim trochę zabawnym kontekście. Jak ktoś sobie to przetłumaczy z angielskiego to będzie wiedział, o co chodzi…

No a poza tym te piosenki mają też znaczenie, jeśli chodzi o klimat czy brzmienie, bo języki łączą się z pewnym brzmieniem. To nie jest tak, że język to jest tylko zbiór dźwięków dla wyrażenia sensu. Śpiewając w danym języku ma się inny głos. Tak naprawdę Francuzi mówią w inny sposób – inaczej pracują struny głosowe i rezonatory – inaczej mówią Brytyjczycy, inaczej mówią Czesi i to daje też znacznie ciekawsze możliwości głosowe niż operowanie jednym językiem. W związku z tym język jest też pretekstem do wyzwolenia pewnych możliwości melodycznych z głosu i pewnych brzmień, uruchomienia pewnych rezonatorów itd., itd… Mówi się, że Francuz najpierw układa usta a dopiero później wydaje dźwięk, Polak właściwie robi odwrotnie albo w ogóle nie myśli o układaniu ust. W związku z tym to wszystko ma też znaczenie w brzmieniu i tak jak w filmie roi się od różnej stylistyki filmowej, w tych wizjach Jaca, który w wyobraźni kreuje to wszystko, tak również tutaj pojawia ta kolejna spójność muzyki z filmem. Jest sporo takich właśnie różnych klimatów, brzmień muzycznych, które jakoś dopełniają tą wizyjność obrazową. Na pewno nie chodzi tylko i włącznie o słowo i znaczenie, ale też bardzo ważną rzeczą jest brzmienie i klimat piosenek, bo piosenka włoska z czymś tam się kojarzy – z jakimś konkretnym brzmieniem. Wiadomo, że „Bossa nova sais da cama” – taki jest tam brazylijski kawałek – też się kojarzy z jakimś brzmieniem. To jest takie granie wprost – brazylijska bossa nova, więc po portugalsku, ale na przykład reggae po niemiecku to już jest coś na przekór, prawda? Bo niemiecki kojarzy się bardziej z marszem i z czymś mocnym i twardym, a tym czasem mamy sytuację odwrotną. To taka zabawa stylistyką. Ja nie ukrywam, że bliska bardzo od strony stylistycznej – bo może od strony przekazu to nie do końca – jest nam twórczość Franka Zappy, do której nawet nie śmiemy aspirować, ale podskórnie bardzo cenimy taki dystans do muzyki i umiejętność pewnej zabawy czy lekkości w kreowaniu. Myślę, że ta muzyka jest też, dlatego taka, że jak już wspominałem, bardzo ważne dla nas jest żeby uniknąć przeintelektualizowania i patosu. Lepiej jak to jest lekkie – nie w sensie, że błahe, bo może niekoniecznie błahe, – ale mniej nadęte, że tak powiem. Zappa to właśnie miał, potrafił odpompowywać te różne klimaty.

To, co jest bardzo ciekawe na tej płycie, to cytaty z filmu, które przeplatają kolejne piosenki. Skąd wziął się pomysł na właśnie taką konstrukcję tej płyty?

To było w ogóle tak, że skończyliśmy robić muzykę z Jarkiem, zamknęliśmy obraz, po czym przesunięto termin premiery – premiera została przesunięta, bo jakiś tam termin wydawał się mniej odpowiedni niż ten, który jest obecnie. No i w związku z czasem, który się nagle pojawił zaproponowano nam – konkretnie producent Piotr Dzięcioł – wydanie soundtracku z tą muzyką. Stwierdził, że interesowałby go taki soundtrack, na którym znalazłyby się również dialogi z filmu a nie sama muzyka. No i przystąpiliśmy do pracy w studio… najpierw nad poszerzaniem tych kawałków, które mamy w filmie – no, bo trzeba było dorobić zakończenia, zrobić początki, troszeczkę przearanżować gdzieniegdzie, coś tam zmienić żeby to miało wyraz bardziej płytowy. No i potem zaczęliśmy się zastanawiać, które z kawałków dialogowych tam poumieszczać. Więc bezpośrednią inspiracją takiej konstrukcji soundtracku był pomysł producenta – Piotra Dzięcioła.

Jest Pan zadowolony z tej ścieżki dźwiękowej czy gdyby mógł zmieniłby Pan w niej coś?

Na razie jest jeszcze za wcześnie żeby myśleć o zmianach – na razie jestem bardzo zadowolony. Jesteśmy z Jarkiem zadowoleni bardzo, Jacek jako reżyser jest również zadowolony, więc na razie jest OK. Nie wiem, co będzie za miesiąc, dwa, za rok jak tego na świeżo posłucham. W tej chwili już tak tym nie żyjemy, jak coś się zamyka to się myśli o następnym projekcie tak naprawdę. Jesteśmy zadowoleni tym bardziej, że jesteśmy debiutantami płytowymi i filmowymi i to jest dla nas ogromna frajda, że w ogóle udało się to zrobić. Zresztą muzyka naszym zdaniem jest spójna mamy nadzieję świeża, ma jakiś walor nowatorski, choć operuje pewnymi kanonami tak naprawdę, ale trochę je przełamuje czy odwraca na lewą stronę.

Właśnie. Jak ocenia Pan obecną kondycję polskiej muzyki filmowej? Myśli Pan, że „Hi way” może wprowadzić jakąś rewolucję?

Wie Pan co? Ja przyznam się szczerze, że ostatnio byłem bardzo zajęty, szczerze mówiąc jestem trochę do tyłu, jeśli chodzi o filmy w ogóle… nie tylko polskie. Dlatego nawet nie mogę oceniać kondycji polskiej muzyki filmowej, bo niewiele jej ostatnio słyszałem… Podobno, kiedy muzyka filmie nie zapada w pamięć to dobrze, bo świetnie współpracuje z filmem. Ja myślę, że na dwoje babka wróżyła, bo może być i tak dobrze, kiedy muzyka się właśnie wybija, bo sporo było takich filmów gdzie muzyka przetrwała i nawet w pewnym sensie zupełnie równolegle, a nawet i przerosła filmy. Na przykład „Absolwent” gdzie muzyka duetu Simon-Garfunkel miała ogromne znaczenie a w dodatku sobie zupełnie samoistnie zaistniała i na pewno wiele osób ją zapamiętało. Wiele jest takich filmów… Ja w muzyce filmowej najbardziej nie lubię patosu, to w filmach hollywoodzkich często się zdarza. Jest taki rodzaj uderzenia, że tak powiem, w najgrubszą strunę, w gongi i w kotły, który mnie akurat nie przekonuje.

Czy ma Pan w swojej płytotece jakąś muzykę filmową, do której szczególnie często Pan wraca?

W ogóle mam niewiele muzyki filmowej w swojej płytotece… choć płyt mam dość sporo. Szczerze mówiąc mam duży sentyment do „Kabaretu” Boba Fosse’a i do tej muzyki. Tak naprawdę to ona najlepiej gra z obrazem. Uważam, że Joel Grey zagrał tam genialnie – zapadł mi chyba w pamięć bardziej niż Lisa Minelli.

„Absolwent” jak już powiedziałem to też coś bardzo ważnego i „Simon And Garfunkel” w tym kontekście… też całościowo, łącznie z tym niesamowitym fragmentem, kiedy ta gitara się zacina równolegle z Alfą Romeo, którą jedzie główny bohater przerwać ożenek. „Bagdad Cafe” jest dla mnie takim bardzo miły ciepłym filmem z idealnie pasującą piosenką – motywem przewodnim.

Ostatnio „Trio z Belleville” ze świetną ścieżką dźwiękową. Kreskówka francuska, która oczywiście przemknęła tylko przez polskie kina. Ale film animowany naprawdę wielkiej klasy artystycznej. Co do fabuły, mam pewne zastrzeżenia i trochę gdzieś tam pod koniec jakoś mi się to wszystko rozłazi, ale jeśli chodzi o samą obrazowość i muzyki i klimatu to jest to film niezwykły, a muzyka fantastyczna. To zabawne, bo ja tam słyszę echa Koncertu Hebanowego Strawińskiego, który bardzo lubię.

Planuje Pan w przyszłości skomponowanie jakiejś innej ścieżki dźwiękowej?

Jeżeli się pojawi taka możliwość to pewnie byśmy chętnie to zrobili, a mówię „my”, dlatego, że na razie ze wszech miar wskazane byłoby żebyśmy pracowali razem z Jarkiem Januszewiczem i myślę, że on jest podobnego zdania.

Serdecznie dziękuję Panu za rozmowę i życzę dalszych sukcesów na poletku muzyki filmowej i mam nadzieję, że jeszcze kiedyś będziemy mogli porozmawiać o innej ścieżce dźwiękowej, Panów autorstwa.

Wywiad przeprowadził: Łukasz Waligórski

0 komentarzy

Wyślij komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

John Lunn

John Lunn

Z Johnem Lunnem spotkałem się w trakcie 8. Festiwalu Muzyki Filmowej w Krakowie – niski, korpulentny, o przyjaznym sposobie bycia oraz pełen iście brytyjskiej mieszanki dowcipu i zdrowego rozsądku. Był trochę zmęczony, poprzedniego wieczoru brał udział w...

007 Muzyczne uniwersum

007 Muzyczne uniwersum

Niemal tuzin kompozytorów, kilkudziesięciu wokalistów i setki godzin nagrań – oto jak po pięciu dekadach prezentuje się muzyczne oblicze uniwersum Jamesa Bonda. Niezapomniane tematy, charakterystyczne brzmienie i niepowtarzalne piosenki stanowią wyjątkową kartę w...

Elliot Goldenthal

Elliot Goldenthal

Wywiad z kompozytorem, który ma na swoim koncie Oscara to nie lada gratka dla każdego dziennikarza zajmującego się muzyką filmową. Szczególnie, kiedy jest on tak zapracowany jak Elliot Goldenthal, a umówienie się z nim na rozmowę graniczy z cudem. Mieszkający na co...