Wywiad z kompozytorem, który ma na swoim koncie Oscara to nie lada gratka dla każdego dziennikarza zajmującego się muzyką filmową. Szczególnie, kiedy jest on tak zapracowany jak Elliot Goldenthal, a umówienie się z nim na rozmowę graniczy z cudem. Mieszkający na co dzień w Nowym Jorku kompozytor nieustannie jest czymś zajęty. Dowodem na to jest chociażby fakt, że na wywiad umówił się ze mną o… 1 w nocy. Telefon odebrał dopiero za czwartym razem tłumacząc, że gdy pracuje traci poczucie czasu…
Łukasz Waligórski: Wydaje mi się, że każdy wywiad warto zacząć od… początku. Dlatego muszę zapytać dlaczego zdecydował się Pan zostać kompozytorem? Kiedy w Pana życiu pojawiła się muzyka filmowa?
Elliot Goldenthal: To, że będę kompozytorem nie było kwestią decyzji. To była po prostu jedyna rzecz, która wychodziła mi w miarę dobrze, dlatego ta droga stała się w pewnym momencie jedyną opcją. Urodziłem się w robotniczej rodzinie. Mój ojciec był malarzem pokojowym, a matka krawcową. Muzyka zafascynowała mnie już w bardzo młodym wieku. Podobnie zresztą jak kino. Pamiętam, że już jako nastolatek śledziłem co się dzieje w świecie filmu i zgłębiałem tajniki tej sztuki. Szczególnie mocno interesował mnie muzyczny aspekt kina. Muzyka największych kompozytorów łączona z ruchomymi obrazami działała na wyobraźnię. Prokofiew, Szostakowicz czy Penderecki, którego muzyka była użyta w „Lśnieniu” Kubricka… A z drugiej strony Duke Ellington i Miles Davies. W pewnym momencie zapragnąłem być częścią tego świata i tej niezwykłej tradycji.
Czy istnieje idiom amerykańskiej muzyki filmowej?
Tak, istnieje ale przez dekady wielokrotnie ulegał zmianom. Wielu kompozytorów odpowiedzialnych za ścieżki dźwiękowe do pierwszych filmów pochodziło z Europy. Byli to Żydzi, którzy uciekali do USA przed II Wojną Światową. Max Steiner, Erich Wolfgang Korngold, Bernard Herrmann. To oni przywieźli do Ameryki europejskie brzmienie, które nosiło wyraźne ślady wpływu takich mistrzów jak Ryszard Strauss, Mahler czy Schoenberg. To brzmienie jest obecnie uznawane za najbardziej tradycyjne i klasyczne. Jednocześnie w USA rosła również rola jazzu, a później też rock’n’rolla, które także miały gigantyczny wpływ na amerykańską muzykę filmową. Podobnie zresztą stało się późnej z muzyką etniczną, co wynikało z napływu muzyków z Afryki, Azji i Ameryki Południowej. Obecnie reżyserzy mają znacznie większy wybór, jeśli chodzi o gatunek muzyki filmowej, co oczywiście wpływa na wzrost oczekiwań, jakie są stawiane kompozytorom.
Czy te rosnące oczekiwania to największe wyzwanie dla kompozytora muzyki filmowej w dzisiejszych czasach? Czy może to, że reżyserzy i producenci często oczekują takiej muzyki, którą już znają i odrzucają wszystko co nowe, oryginalne i twórcze?
Miałem ogromne szczęście współpracować z tak wielkimi reżyserami jak Gus Van Sant, Neil Jordan, Julie Taymor czy Michael Mann. Kiedy współpracujesz z tak silnymi osobowościami, które mają ogromny wpływ na studio produkujące film, a jednocześnie dzielą Twoją pasję do tworzenia, cały proces nabiera innego wymiaru. Ważniejsza staje się współpraca i porozumienie z Twoim partnerem niż demonstrowanie własnego ego. To zdecydowanie bardziej twórcza sytuacja, niż samodzielne wymyślanie czegoś nowego i narzucanie tego innym.
Pytam o tę oryginalność, bo kilka lat temu twórcy filmu „300 Spartan” skopiowali fragment Pana muzyki z „Titusa”. Było o tym głośno w środowisku. Jak Pan zareagował gdy dowiedział się o tym?
Ta sytuacja nie była pierwszą tego typu. W 1997 roku w holenderskim filmie „Karakter”, który swoją drogą był nawet nominowany do Oscara jako film nieanglojęzyczny, wykorzystano moją muzykę z „Obcego 3”. Nie mogłem w to uwierzyć. Nie tylko nikt mi za to nie zapłacił, ale nie zostałem nawet wymieniony w napisach końcowych. Najzwyczajniej w świecie zostałem okradziony. Wtedy nic z tym nie zrobiłem. Dlatego kiedy przydarzyło mi się to po raz drugi i usłyszałem „Titusa” oglądając „300 Spartan” zdecydowałem, że coś z tym muszę zrobić. Tak się nie robi. Najpierw europejski producent, teraz amerykański – musiałem zrobić cokolwiek, by taka sytuacja więcej się nie powtórzyła. Złożyłem więc do sądu pozew przeciwko Warner Bros. i oczywiście sprawę wygrałem. Ważniejszy od wygranej był jednak sygnał dla innych producentów, żeby dobrze się zastanowili zanim znowu złamią prawo – bo przecież tym jest kradzież własności intelektualnej.
Zdaje się, że bardzo lubi Pan Kraków. Odwiedził go Pan dwa lata temu podczas Festiwalu Muzyki Filmowej. Niedawno nagrywał Pan swoją operę „Otello” w Alvernia Studios. A już niedługo znów będzie można zobaczyć Pana podczas 7. Festiwalu Muzyki Filmowej gdzie zostanie wykonana Pana „Grand Gothic Suite”. Co takiego jest w Krakowie, co przyciąga do tego miejsca?
Kraków to piękne miasto z wielkimi tradycjami – szczególnie, jeśli chodzi o dziedzictwo intelektualne, które przetrwało w takiej postaci kosztem wielu istnień ludzkich. Urzeka mnie szacunek, jakim darzy się w Krakowie intelektualistów oraz twórców muzyki, teatru, filmu i innych dziedzin sztuki. To sprawia, że czuję się tam jak w domu. Poza tym ludzie w Krakowie mają bardzo naturalne tempo życia – nie za szybkie i nie za wolne. W tym rozpędzonym świecie znajdują czas na celebrowanie posiłków i dobrego wina czy piwa. To cudowne miasto i Krakowianie powinni być z niego dumni.
„Grand Gothic Suite” to jedno z Pana ostatnich dzieł. Mógłby Pan opowiedzieć o nim nieco więcej?
To suita oparta na tematach z filmów „Batman Forever” i „Batman i Robin”, do których swego czasu komponowałem ścieżki dźwiękowe. Mając do dyspozycji cztery godziny muzyki musiałem skondensować melodie i zawarte w obu filmach emocje do bardziej rozsądnej długości. Wykonanie całego tego materiału podczas koncertu byłoby zupełnie niepraktyczne. W rezultacie powstała trwająca 25 minut suita. Natomiast słowa „Grand” i „Gothic”, których użyłem w tytule mają nawiązywać do komiksowej epickości Batmana i spowijającego go mroku. Ten tytuł wcale nie sugeruje, że to jest jakaś wielka i wspaniała suita. Jego celem jest nawiązanie do ducha komiksu.
Skoro już mówimy o filmie „Batman Forever” to muszę przyznać, że jestem zachwycony partiami waltorni, jakie można usłyszeć na jego ścieżce dźwiękowej. Podobnie jest w przypadku muzyki do filmu „Michael Collins”. Mógłby Pan powiedzieć coś więcej o technice pisania „łkających waltorni”?
Dziękuję za komplement, ale niestety taki sposób pisania nie jest to moim wynalazkiem, ale Twojego rodaka – Krzysztofa Pendereckiego. To on już na początku swojej kariery sporo eksperymentował z oscylującym brzmieniem waltorni. Podobnie zresztą jak jeden z moich nauczycieli, którym był wybitny kompozytor John Corigliano. Korzystał z tej techniki w filmie „Odmienne stany świadomości”. Nie jest to zatem coś co ja wynalazłem, ale rzeczywiście korzystałem z tego już wielokrotnie. Podobna mi się, że taka technika gry waltorni sprawia, iż brzmią one bardzo… obco. Słysząc ten dźwięk trudno domyśleć się, że pochodzi on w ogóle z instrumentu akustycznego.
A pamięta Pan najbardziej niezwykły instrument, jakiego użył Pan pisząc muzykę do filmu?
Oczywiście. To było przy okazji filmu „Podwójny blef”. Wykorzystałem tam instrument perkusyjny zbudowany z plastikowych łyżek, widelców i noży. Muzyk, który wynalazł ten instrument zbudował go z zestawu sztućców będących na wyposażeniu samolotów pasażerskich. Jego dźwięk przypominał trochę afrykańską kalimbę o bardzo nietypowej fakturze.
Czy kiedy słucha Pan swojej muzyki na koncercie lub w filmie, to często myśli Pan: „Mogłem to napisać inaczej, lepiej”? Czy poprawia Pan swoje dzieła po ich premierze?
O tak, oczywiście. Robię to za każdym razem. Nigdy nie jestem do końca zadowolony z tego co napisałem. Zazwyczaj 4 albo 5 lat po premierze utworu i licznych poprawkach uznaję, że jest już nieźle. Jednak jeśli jestem blisko jakiegoś utworu to nieustannie o nim myślę i zastanawiam jak go ulepszyć.
Słyszałem, że po 10 latach od premiery swojej opery „Grendel”, nadal ją Pan poprawia…
Tak. Obecnie zmieniam dwie arie. Jedna wydaje mi się za długa więc próbuję ją skrócić. Natomiast druga wydaje mi się za mało mroczna w porównaniu z poruszanym w niej tematem. Poprawianie utworów po ich premierze to w zasadzie nic nowego i niezwykłego. Sam Wagner wielokrotnie poprawiał i odświeżał swoje opery – „Latający Holender” w pewnym momencie został przez niego przeorkiestrowany niemal w całości. Z kolei Beethoven do swojego słynnego „Fidelio” napisał aż trzy uwertury. Okazuje się więc, że to dość powszechne zjawisko. Są oczywiście też tacy kompozytorzy jak Rossini, który skomponował 26 oper czy Philip Glass, który ciągle żyje i pracuje teraz nad swoją 25 operą. Tacy twórcy nie oglądają się za siebie i piszą kolejne opery. Ja należę do kompozytorów, którzy chcą zrobić jedną ale dobrą.
Szkoda, że nie da się tak zrobić z muzyką filmową. Raz wmontowana w film pozostaje z nim w takiej wersji na zawsze…
Chyba, że zdecydujesz się stworzyć z niej formę koncertową. I w tym właśnie tkwi atrakcyjność festiwali takich jak ten w Krakowie. Dzięki koncertom muzyki filmowej, kompozytor otrzymuje możliwość poprawienia swojego dzieła i nieskrępowanego zaprezentowania swoich pierwotnych intencji. Dla mnie to bardzo cenny przywilej, dlatego chętnie z niego korzystam.
W swoim dorobku ma Pan przynajmniej jeden balet. Czy praca nad taką formą to duże wyzwanie?
Wielokrotnie pisałem muzykę taneczną, ale balet mam na swoim koncie rzeczywiście tylko jeden. Mowa oczywiście o „Otello”, którego napisałem w 1997 roku. Jestem niemal pewien, że to pierwszy i chyba jedyny jak do tej pory amerykański balet w trzech aktach. Jestem bardzo dumny z tego faktu, podobnie zresztą jak z możliwości pracy z tekstem Williama Szekspira. To było wielkie wyzwania, a jednocześnie przyjemność. Niedawno wydałem na płycie „Othello Symphony” – nagraną zresztą z polskimi muzykami w Krakowie w Alvernia Studios.
Czym jest dla Pana wolność? Dla nas Polaków, to jedna z najważniejszych idei – szczególnie w kontekście naszej historii. Czy prawdziwa wolność istnieje naprawdę czy jest jedynie iluzją?
Wolność zdecydowanie jest czymś rzeczywistym i prawdziwym, o co warto walczyć. Jeśli mówimy o wolności politycznej, to jej osiągnięcie jest możliwe wyłącznie jeśli obywatele wypowiedzą posłuszeństwo swoim ciemiężcom i wyjdą na ulice, zaczną protestować. Inną kwestią jest wolność intelektualna. To za nią tak podziwiam Polaków. Mimo wielu lat zniewolenia i ucisku mieli w sobie siłę i opór by ocalić i przekazać kolejnym pokoleniom swoją intelektualną wolność. Mimo wszystkich tych ograniczeń zawsze znajdowali sposób na wyrażenie i podkreślenie swojej wolności i pielęgnowanie dziedzictwa intelektualnego. Doskonale rozumiem, że teraz kiedy Polska jest w końcu wolna, czujecie z tego powodu dumę i zadowolenie. Na całym świecie są jednak kraje, które ciągle walczą o swoją wolność. Wystarczy spojrzeć na Bliski Wschód, Syrię czy Palestynę. Trudno jest uwierzyć, że mieszkający tam ludzie nie znają tego uczucia, które towarzyszy mi za każdym razem gdy odwiedzam Polskę. To pokazuje, że o wolność trzeba ciągle walczyć, bo niemal każdego dnia ktoś próbuje nas jej pozbawić. Nie możemy spoczywać na laurach.
Formą zniewolenia dla artysty może być też jego zaszufladkowanie. Podobno istnieje coś takiego jak „klątwa Oscara”. Kompozytorzy, którzy otrzymują tę nagrodę mają później problem ze znalezieniem pracy. Czy to prawda?
Na pewno nie jest to reguła. Stało się tak w moim przypadku, ale w przypadku Hansa Zimmera już nie. Oscar przyniósł mi sporą popularność – to była zdecydowanie najbardziej znacząca zmiana w moim życiu. Natomiast komponowanie muzyki filmowej zawsze było tylko jednym z kilku obszarów mojej aktywności. Oprócz tego piszę dużo muzyki koncertowej oraz teatralnej. Dlatego tak naprawdę nie miało to dla mnie żadnego znaczenia. Niemal zawsze jestem zajęty robieniem kilku rzeczy jednocześnie. Kilka miesięcy temu skończyłem pisać muzykę do filmu „Sen nocy letniej” w reżyserii Julie Taymor, który w kinach pojawi się najpewniej zimą. Niemal natychmiast zacząłem kolejny projekt. Tak naprawdę jestem nieustannie zajęty.
Nad czym obecnie Pan pracuje?
W maju, swoją premierę miała moja najnowsza symfonia – „Symphony in G# Minor”. Spędziłem przy niej sporo czasu i bardzo się cieszę, że udało mi się ją skończyć. W tej chwili przygotowuję materiał, który znajdzie się na soundtracku z filmu „Sen nocy letniej”. W najbliższym czasie pojawię się na festiwalach w Krakowie i w Pradze. Takie wydarzenia również wymagają przygotowań. Zaraz potem rozpoczynam prace nad Elegią na wiolonczelę i orkiestrę smyczkową. Nie narzekam na nudę i niemal każdego dnia jestem czymś zajęty.
Życzę zatem powodzenia w kolejnych projektach. Dziękuję za rozmowę. Powinienem życzyć też dobrej nocy?
Ależ skąd… Tutaj jest dopiero 1:30 w nocy. Wracam do pracy. Dzięki za rozmowę Łukasz i pozdrów moich ulubionych trębaczy z Krakowa. Do zobaczenia we wrześniu!
0 komentarzy