Producenci z Marvela muszą chyba lubić Kennetha Branagha. Nie dość, że zaangażowali go do pracy przy „Thorze” mimo braku szczególnych sukcesów komercyjnych (szczególnie ostatnio), to jeszcze pozwolili mu ściągnąć do kluczowej roli kolegę z teatru, Toma Hiddlestone’a, a do skomponowania ścieżki dźwiękowej stałego współpracownika, Patricka Doyle’a. W tym ostatnim przypadku ryzykowali najmniej. W przeciwieństwie do Branagha i Hiddlestone’a, Doyle ma szerokie doświadczenie w pracy przy popcornowych hitach. Spod jego ręki wyszły między innymi kompozycje do „Eragona”, czy czwartej części przygód Harry’ego Pottera.
W rezultacie okazało się, że nos nie zawiódł decydentów filmowego studia Marvela. Branagh świetnie się w nowej dla siebie konwencji odnalazł, a rozbuchaną scenografię i efekty specjalne zrównoważył silnie zarysowanymi postaciami, inteligencją i humorem. Hiddlestone ukradł kolegom z planu niemal cały film, szybko urastając do rangi gwiazdy i jednej z najciekawszych młodych twarzy brytyjskiego aktorstwa. A Doyle? Doyle, dla którego rok 2011 w ogóle był bardzo łaskawy, nie stworzył może dzieła kluczowego dla swojej kariery, ale znów błysnął talentem.
Anglik dobrze czuje się w epickim kinie wymagających masywnej, symfonicznej muzyki. „Thor”, łączący mityczne klimaty rodem z nordyckich sag z science-fiction, leży więc naturalnie w sferze jego kompozytorskich upodobań. Czuć to już od pierwszych nut ścieżki dźwiękowej. Otwierające płytę i film „Chasing the Storm”, chociaż opiera się na banalnych rozwiązaniach, uwodzi głęboko przemyślaną strukturą, perfekcyjnie budowanym napięciem. Doyle łączy tu nerwową rytmikę z długimi, tajemniczymi frazami, by w końcówce uderzyć energią i mocą hałaśliwej perkusji i potężnej orkiestry. Potem jest jeszcze lepiej. W „Prologue” odzywa się pierwszy z dwóch ważnych tematów ścieżki. Majestatycznymi, głębokimi dźwiękami Doyle wprowadza słuchacza do Asgardu, nie gubiąc przy tym dynamiki.
Drugi kluczowy temat pojawia się zaraz potem. Ma on bardziej przygodowy charakter i natychmiast wpada w ucho. W „Sons of Odin” Anglik obudowuje go nie tylko kolejną porcją rytmicznej perkusji, ale i wdzięcznymi akcentami skrzypiec na wysokich rejestrach oraz charakterystycznymi dla siebie urywanymi frazami trąbki. Warto porównać ten utwór z „Ride to Observatory”. Skonstruowany on jest na tym samym temacie, ale nieco inne rozłożenie akcentów powoduje, że w pierwszej części brzmi miękko i subtelnie, a w drugiej bardziej agresywnie i nowocześnie. Drobne różnice między „Sons…” a „Ride…” dobrze oddają kunszt kompozytorski Doyle’a.
Z czasem partytura do „Thora” zapewnia coraz mniej atrakcji. Po zbudowaniu dźwiękowego charakteru i tematycznej tożsamości ścieżki, Doyle zdaje się tracić inwencję. Dzieje się to nieco zbyt wcześnie, gdyż pozostają elementy filmowe, które aż się proszą o muzyczne dopełnienie, jak na przykład postacie Lokiego i Laufeya. Niestety obydwaj, mimo obiecujących tytułów niektórych utworów, zostali potraktowani przez kompozytora lekceważąco.
Esencję środkowej części partytury stanowi więc efektowna muzyka akcji. Najlepiej wypada tu długie (ponad siedmiominutowe) „The Compound”. Ze względu na rozmiar jako całość jest nierówne, ale miejscami siłą niemal wbija w fotel. Nieźle wypada też bardziej zwarte, a zarazem urozmaicone „Frost Giant Battle”, chociaż może tu razić nieco toporność nadużywanych perkusjonaliów. Nie da się jednak ukryć, że najprzyjemniej słucha się tych fragmentów, w których w rozbudowany sposób powracają zaprezentowane na początku tematy. To one stanowią rdzeń tryumfalnego „Thor Kills the Destroyer”, czy lirycznego „Science and Magic”. Doyle zresztą z liryką postępuje dość ostrożnie. Wątek romantyczny w filmie Branagha rozwija się dość późno, ale jest bardzo istotny. Tutaj jednak Anglik też nie zdecydował się na osobny temat. Wykorzystuje ten znany z „Prologue”, w „Science and Magic” rozpisuje go na subtelny flet, zaś w przedostatnim na płycie „Can You See Jane” pozwala sobie już docisnąć emocjonalny pedał i wykorzystuje niezawodne, łzawe skrzypce.
Końcówka płyty jest przy tym dość intrygująca. Ze względu na wykorzystywaną elektronikę, silną rytmikę i symfoniczne rozbuchanie w trakcie całej ścieżki pojawia się gdzieniegdzie wrażenie wpływu nań Hansa Zimmera. W finale natomiast jest już to niezwykle wyraźne. Pod końcówką „Can You See Jane” i pierwszą częścią „Earth to Asgard” Niemiec mógłby się śmiało podpisać. Nie zmienia to co prawda faktu, iż są to bardzo dobre utwory, ale miłośnicy Doyle’a mogą się trochę na tego rodzaju stylistyczne zapożyczenia krzywić.
Kolejny efekt współpracy Kennetha Branagha z Patrickiem Doylem jest więc koniec końców całkiem udany. Reżyser zwyczajowo dba o odpowiednie wyeksponowanie muzyki swojego kompozytora w obrazie, zaś kompozytor bezbłędnie wyczuwa oczekiwania swojego reżysera. Na płycie, co chyba nikogo nie zaskakuje, rzecz wypada nieco gorzej. Znów niebagatelne znaczenie ma przesadna długość prezentowanego materiału. Wycięcie bez mała piętnastu minut miałoby zdecydowanie korzystny wpływ na odsłuch. Tym niemniej muzyka Doyle’a to naprawdę spora dawka solidnego rzemiosła, okraszona niezobowiązującą zabawą i kilkoma utworami, do których naprawdę chce się wracać. Zapoznać się na pewno nie zaszkodzi.
„kompozytor bezbłędnie wyczuwa oczekiwania swojego reżysera”
Chyba producentów. 😉
A muzyka to przeciętnizna po całości niestety. Ode mnie 2,5, ale że artystycznie to jest niezbyt wysokich lotów to obniżę nawet.
Fakt, momenty są, niemniej całość mocno rozczarowująca. Do 3 jednak naciągam bez specjalnej niechęci.
Swietna muzyka.
Mocna akcja („Frost Giant Battle”, „The Compound”, „Thor Kills the Destroyer”, „Earth To Asgard”), ładna liryka
(„Science and magic”, „Letting go”, „Can you see jane?”, „Forgive me”), efektownie naparzająca perkusja, niekończące się ostinata, fajna elektronika, świetne orkiestracje, sympatyczne tematy, ogółem czysta przyjemność i niczym nieskrępowana rozrywka. W przyjętej konwencji Doyle odnalazł się świetnie i pokazał, że jak się ma talent, to i w stylu RCP można zrobić coś naprawdę dobrego, najlepszy tego typu score od wielu lat. Problem stanowi tu tylko tak obficie reprezentowany underscore, który skutecznie potrafi wybić słuchacza z rytmu. Jednak po odpowiednim przeselekcjonowaniu materiału, muzyka z Thora potrafi przynieść wiele frajdy i jest jedną z najczęściej przeze mnie słuchanych pozycji z ubiegłego roku. W filmie jednak mocno rozczarowuje.
Niestety, ta konkretna ścieżka nie przypadła mi do gustu. To drugi film, zaraz po „Eragonie”, w którym Doyle pokazuje że słowa „wrażliwość”, „delikatność” i „dobry smak” są mu zupełnie obce. Poszczególne kawałki można wysłuchać raz czy dwa razy, ale cała ścieżka nie tworzy historii. Zamiast opowiedzieć nam film przy pomocy muzyki, bombarduje nas kolejnymi intensywnymi kawałkami. Skutek jest taki, że pod koniec byłam już naprawdę zmęczona i tylko cudem dotrwałam do końca ścieżki.